Kwiecień plecień, bo przeplata trochę dobrych i trochę złych seriali. W tym miesiącu piszę o niespodziewanym hicie Netflixa ze wspaniałą obsadą, a także o kolejnym serialu, za produkcję którego odpowiada Reese Witherspoon. Któremu warto dać szansę? Podpowiadam.
„Awantura” („Beef”), sezon 1, Netflix
„Awantura” („Beef”), fot. materiały prasowe
Amy (Ali Wong) ma trzydzieści parę lat, przystojnego, acz naiwnego męża artystę (Joseph Lee), kilkuletnią córkę i wypasioną chatę w Calabasas. Choć marzy o byciu pełnoetatową mamą, paradoksalnie prowadzi świetnie prosperujący biznes, który właśnie ma opchnąć za grube miliony dolarów. Mimo iż Amy żyje w świecie pełnym luksusu, chadza na wystawne lunche w najlepszych knajpach, ociera się o bogaczy i bogaczki na wernisażach, daleko jej do bycia szczęśliwą. Jej równolatek Danny (Steven Yeun) mieszka wraz z młodszym bratem (Paul Cho) w podupadłym motelu w Los Angeles, stołuje się w Burger Kingu, od czasu do czasu robi małe przekręty i śpiewa w zespole kościelnym. Prowadzi też kiepsko prosperującą, adekwatnie jednoosobową firmę budowlaną i zastanawia się, gdzie w swoim życiu popełnił błąd.
Amy i Danny, choć mają wschodnioazjatyckie korzenie i mieszkają w Kalifornii, pochodzą z zupełnie innych światów, które w naturalnych warunkach amerykańskiej ekonomii raczej się nie spotykają.
Najprawdopodobniej choćby Amy nie zatrudniłaby Danny’ego (przez negatywne opinie o nim w internecie) do drobnych napraw w domu. Przewrotnie jednak łączy ich tytułowa awantura, a adekwatnie wybuch drogowej agresji, kiedy to oboje na siebie trąbią na parkingu, a następnie gonią samochodami po ulicach miasta. Wydarzenie eskaluje do długotrwałej obsesji – obejmującej między innymi śledzenie, niszczenie mienia, catfishing i obsikanie łazienki – która zupełnie niespodziewanie na nowo rozkręca chęć życia bohatera i bohaterki.
Nie dajmy się jednak zwieść.
„Awantura” („Beef”), fot. materiały prasowe
„Awantura” to nie komedia omyłek zamknięta w dziesięciu strawnych trzydziestominutowych odcinkach. Co prawda wiele tu bon motów wypowiadanych przez utalentowaną obsadę (wystarczy wspomnieć dawno niewidzianą na ekranie Marię Bello jako zmanierowaną milionerkę – mistrzostwo!), ale serial to mieszanina dramatu egzystencjalnego i trzymającego w napięciu thrillera. Komedia to tylko posypka, która ma nas zachęcić do wciśnięcia „play”. Gdy już to zrobimy, okazuje się, iż mamy do czynienia z ludzką frustracją, niedowartościowaniem, niespełnionymi nadziejami czy doświadczeniami rasizmu skierowanego do Amerykanów i Amerykanek o azjatyckich korzeniach. To w końcu też opowieść o świecie, który na tego typu zachowania pozwala i je w pewnym sensie akceptuje.
Stworzoną przez Lee Sung Jina „Awanturę” zaludnia już wspomniana perfekcyjnie dobrana obsada.
„Awantura” („Beef”), fot. materiały prasowe
Po odejściu z postapokaliptycznego serialu o zombie „The Walking Dead” Yeun bardzo świadomie dopiera role; każda kolejna przynosi mu coraz to większe uznanie (grał między innymi w „Minari”, za które otrzymał nominację do Oscara, a także w świetnie przyjętych „Nie!” i „Płomieniach”). Wong to przede wszystkim rewelacyjna komiczka, której sprośne feministyczne stand-upy o problemach rodzinnych zyskały rzesze fanów i fanek, a także uznanie krytyków i krytyczek. Oboje idealnie pasują do egoistycznych i egocentrycznych Danny’ego i Amy. Tym bardziej, iż postaci te to nie modni, a przez to eksploatowani do granic telewizyjnych możliwości, antybohaterzy i antybohaterki, tylko bardziej czarne charaktery z krwi i kości, co czyni „Awanturę” jeszcze ciekawszą.
Oglądać koniecznie!
„Wielkie małe historie”, sezon 1, Disney+
„Wielkie małe historie”, fot. materiały prasowe
Przede wszystkim czegokolwiek dotknie się Kathryn Hahn jest warte odnotowania. Właśnie przeżywamy zasłużony renesans kariery aktorki, zapoczątkowany przez marvelowski hit „WandaVision”, gdzie wciela się w rolę wścibskiej sąsiadki/złowrogiej czarownicy Agathy Harkness. Tym razem Hahn powraca w ośmioodcinkowym (komedio)dramacie o zbliżającej się do pięćdziesiątki kobiecie, której życie rozsypało się jak wieża Jenga. Brzmi jak powtórka z rozrywki. Tym bardziej, gdy dodamy do tego firmę produkcyjną Reese Witherspoon (odpowiadającą między innymi za takie średnio udane produkcje, jak „Daisy Jones and the Six”, „The Morning Show” czy „Wielkie małe kłamstewka”), bardziej możemy spodziewać się klapy niż wielowymiarowego serialu dramatycznego. Słusznie.
„Wielkie małe historie” to ekranizacja zbioru esejów Cheryl Strayed o tym samym tytule z 2012 roku. Teksty były oparte na poradach, które autorka pisała w odpowiedzi na listy publikowane na stronie Dear Sugar internetowego magazynu „Rumpus”. Jednocześnie Strayed dzieliła się swoim – głównie traumatycznym – życiowym doświadczeniem.
„Wielkie małe historie”, fot. materiały prasowe
Kathryn Hahn wciela się w Clare (czyżby alter ego Strayed?), której małżeństwo wisi na włosku, a nastoletnia córka trzyma stronę ojca. Sypia na łóżku pacjentki domu spokojnej starości, w którym pracuje, bo mąż wyrzucił ją z domu. Kobieta walczy z narastającą frustracją spowodowaną niespełnionymi ambicjami pisarskimi, nieprzepracowaną traumą, małymi sprawami dnia codziennego i strachem przed przyszłością. Mamy jeszcze młodą, 22-letnią Clare (w retrospekcjach graną przez Sarah Pidgeon, znaną z serialu „Dzicz”), która jest nie tylko przemocowo traktowana przez redaktora, ale też stara się sprostać wyzwaniom dorosłego życia. Jej kochająca, acz uboga, matka (Merritt Wever, która zupełnie jest tutaj niewykorzystana aktorsko) umarła właśnie na raka płuc, a młodszy brat zaczyna iść swoją własną, buntowniczą drogą.
Pojawia się też pierwsze nieudane małżeństwo, nieobecny ojciec i uzależnienie od heroiny.
„Wielkie małe historie”, fot. materiały prasowe
Dorosła Clare ma zatem doświadczenie, które może posłużyć do tworzenia przekonujących porad jako Sugar. Tak też serial jest poniekąd zbudowany – słuchając odpowiedzi na listy, poznajemy burzliwe życie głównej bohaterki. Jednakże „Wielkie małe historie” uszyto tak, aby wycisnąć jak najwięcej łez widowni. Dlatego wiele tu manipulacji (na przykład omdlewająca i blada, acz pozująca na silną Wever – przecież musi dać radę dla dobra dzieci!) i sentencji niemal przepisanych z kolejnych książek Paulo Coelho. Bohaterowie i bohaterki płyną po burzliwych wodach zwanych życiem, by w konsekwencji docenić trud i zaakceptować swój los… I tego typu brednie.
Naprawdę warto dać sobie spokój.