OFF Festival 2025 – relacja

nowamuzyka.pl 2 tygodni temu

Za nami niezwykle udana edycja festiwalu, na którym znajdziemy miejsce na wszystkie gatunki i wszystkie formy dialogu. Co wyjątkowego pokazał nam bieżący rok?

Mimo iż z drobną, nieplanowaną przerwą w drugim dniu festiwalu, niezwykłą dawkę emocji przyniosło mi tegoroczne oblicze wydarzenia w Dolinie Trzech Stawów. W oczywiście mocno subiektywnej selekcji, postaram się wyznaczyć najistotniejsze dla mnie punkty tego święta muzyki niezależnej.

Zacznijmy od młodych reprezentantów, bo w nich nie mało nadziei na rozwój sceny. Ze wszystkich artystów, wciąż budujących swoje miejsce na rynku, w mojej opinii zdecydowanie najowocniej zapowiada się kariera dwóch przedstawicieli polskiej sceny. Po pierwsze umiejętnie łączący starą i nową szkołę rapowania Leo Ros, po drugie ekipa OMASTA, która na scenach OFFA w tym roku wystąpiła dwukrotnie (raz z własnym repertuarem, raz odświeżając ikoniczne Madvillainy).
Niezmiennie zachwycił także zespół Ciśnienie, który okazje miałem widzieć na żywo już drugi raz i po raz kolejny drone i post rock, zmieszane z free-jazzowym kotłem, zmiotły mój umysł z planszy.

Nieco zaskakującym, ale i absolutnie satysfakcjonującym obrazem była frekwencja publiczności na nowej scenie OFF N’JAZZ, gdzie w wielu momentach ciężko było dopchać się choćby pod wejście, a znakomity, psycho-basowy występ LUMBAGO zmuszony byłem odsłuchiwać stojąc w tłumie na zewnątrz namiotu.

fot. Michalina Kuczyńska

fot. Michalina Kuczyńska

Idąc w kierunku większych nazwisk Seun Kuti wraz ze swoim Egypt 80 zdecydowanie zadbał o godne przedłużenie muzycznej ścieżki swojego ojca, bawiąc się energicznymi, momentami wręcz dancehallowymi wokalami i saksofonowymi improwizacjami, wszystko polewając tłustym afrobeatowym sosem.

Mocno emocjonalnym okazał się dla mnie występ Los Campesinos!, mimo iż z ręką na sercu przyznać muszę, nigdy nie mógłbym się nazwać flagowym fanem zespołu. ale przecież streaming czy fizyczne wydania, to nie jedyna droga do poznania prawdziwej mocy muzyki.

fot. Michalina Kuczyńska

Silna reprezentacja Wysp Brytyjskich pokazała klasę. Na największe wyróżnienia zasługują w mojej opinii Fountaines D.C. i KNEECAP, nie tylko cieszące się ogromnym fanbasem i fundowaniem konkretnego show, ale i wkładaniem sporej dawki zaangażowania społecznego w swoje występy. Dwa Irlandzkie bandy tak od siebie różne, jednak posiadające wspólny mianownik w postaci żywiołowej energii, naprawdę ogromnego zaangażowania fanów i mocnej szansy na pozostanie jeszcze na długo na rynku muzycznym w świeżej formie.
Nie należy zapominać o występie Fat Dog, który swoim punkowo-rave’owym kotłem niemal przyprawił mnie o kontuzję, a wciąganie widowni w taneczne szaleństwo napewno stanowiło tutaj duży atut.

fot. Michalina Kuczyńska

Na scenie trójki swobodnym, soulowym wykonem nieźle zaprezentował się Benny Sings. Na wyżej wymienionej lokacji, zdecydowanie jednak największe nadzieje pokładałem w Geordiem Greepie, który ostatnim albumem wypełnił pustkę po nieodżałowanym rozpadzie black midi. I moim oczekiwaniom sprostał ze zdwojoną mocą. Szok i niedowierzanie, iż tak młody artysta potrafi w swoją muzykę wdrożyć bardzo widoczne inspiracje zarówno gitarowych motywów spod znaku Roberta Frippa, jak i współczesny brytyjski żywioł muzyki niezależnej.

Jeśli skupić się na przedstawicielach muzyki elektronicznej, najbardziej ujął mnie set DJki i producentki YAEJI. Cały czas na rozpędzeniu z dużą dawką basu, ale bardzo świadomym podejściem do przejść pomiędzy trackami, udało jej się wykreować zdecydowanie porządną selekcję. Niezwykle urzekł mnie także występ Mechatok, który zaprezentował interesujące spojrzenie na łączenie gitary z surowością klubowej elektroniki.

fot. Michalina Kuczyńska

Pragnę teraz poświęcić kilka akapitów swoim personalnym faworytom tegorocznego wydarzenia.
W kwestii wrażliwości i subtelnie wyważonej formy instrumentalnej, szczególnie rozkochał mnie w sobie występ, jaki zapewniła Nülifren Yanya, będąca moją największą miłością muzyczną zeszłego roku. Mimo drobnych usterek technicznych, skromność, niebanalny minimalizm i dbałość o rolę melodii w kompozycjach pochłonęła mnie bez reszty.

Niespodzianką nie było, iż moją uwagę zdominuje występ, bodaj najbardziej kultowej w tym roku na deskach OFF’a grupy. Pionierzy muzyki techno, wirtuozi analogowej elektroniki, postacie odpowiedzialne za kształtowanie muzyki popowej… i tak można jeszcze pół dnia wymieniać ich zasługi dla rynku muzycznego. Mowa rzecz jasna o Kraftwerk, który co dość oczywiste, najprofesjonalniej zadbał o wszystko od jakości dźwięku, po oprawę wizualną. Zobaczyć ich w kontekście całego line upu było nie tylko dla mnie, jako wielkiego fana, szansą na spełnienie koncertowego marzenia, ale i ogromnym doświadczeniem kontrastu z innymi jakże odróżniającymi się formą artystami.

fot. Michalina Kuczyńska

Wreszcie występ, który zdecydowanie najdłużej zapadnie w mojej pamięci. Mowa o scenie eksperymentalnej, na swoich deskach goszczącej Alana Sparhawka. Ekspresja twórcy Low, na tak różne sposoby obrazowała ból i wychodzenie z mroku. A obejmowała industrial, hyperpopowe efekty wokalne czy elementy noise’u, by zaraz to wszystko przeobrazić w hałaśliwe bluesowo-rockowe melodie z nieprawdopodobną wrażliwością traktujące o stracie i radzeniu sobie z nią.

fot. Michalina Kuczyńska

Dobór skrajnie różnorodnych artystów, nieustannie zmieniająca się forma artystyczna za pośrednictwem coraz to świeższych brzmień, a także ciągłe wzbogacanie festiwalu o dodatkowe atrakcje sprawia, iż chce się tam wracać i z niecierpliwością czekać, co nowego przyniesie kolejne wydarzenie spod tego szyldu.

Zdjęcia wykorzystane dzięki uprzejmości organizatorów OFF Festivalu.

OFF Festival »
Idź do oryginalnego materiału