Mamo, dlaczego tak postanowiłaś? My teraz mieszkamy w cieple i przytulnie, a ty samotna, na końcu świata, w tym starym domku? – głos Ani brzmiał z wyrzutem, niemal ze łzami.
Nie martw się, córko. Już przyzwyczaiłam się do tej ziemi. Dusza od dawna prosiła się o spokój – spokojnie odpowiedziała Wanda Zielińska, pakując do walizki ostatnie rzeczy.
Decyzję podjęła świadomie, bez żalu. Jej miejskie mieszkanie, w którym tłoczyli się we czwórkę – ona, córka, zięć i wnuczek – stało się zbyt ciasne. Ciągłe kłótnie między Anią i Krzysztofem, irytujące uwagi, trzaskanie drzwiami – to wszystko dusiło bardziej niż ciasne ściany. A Szymon już podrósł i Wanda zrozumiała: niańka nie jest już potrzebna. Jej troska stała się tylko ciężarem.
Dom po babci – drewniana chałupa w wiosce pod Lublinem – na początku wydawał się żartem losu. Ale gdy patrzyła na zdjęcia, na zarośnięty sad z jabłoniami, na strych z zachowanymi zabawkami z dzieciństwa, nagle dotarło do niej: właśnie tam powinna być. Tam jest spokój, wspomnienia, cisza i… może coś nowego. Serce podpowiedziało – czas.
Przeprowadzkę zorganizowała w jeden dzień. Córka błagała, żeby nie wyjeżdżała, łzy leciały jak z rękawa, ale Wanda tylko się uśmiechała i głaskała Anię po głowie. Nie gniewała się. Rozumiała: młodzi mają swoje życie. A ona ma swoją drogę.
Dom przywitał ją chaszczami i połamanym płotem. Sufit lekko się uginał, podłoga skrzypiała, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci i zapomnienia. Ale zamiast strachu i bezradności Wanda poczuła determinację. Zdjęła płaszcz, zakasała rękawy i zabrała się do porządkowania. Wieczorem w domu paliły się już lampy, pachniało świeżością i zaparzoną herbatą, a przy piecu stały przywiezione z miasta książki i manualnie robiony koc.
Następnego dnia poszła do sklepu wiejskiego – kupić farbę, szmatki, drobiazgi do domu. Po drodze zauważyła, jak naprzeciwko w ogródku krząta się jakiś mężczyzna. Wysoki, z przyprószonymi siwizną skroniami, ale z ciepłym uśmiechem.
— Dzień dobry — przywitała się pierwsza Wanda.
— Witam. Do kogo pani idzie? A może się wprowadziła? — zapytał z zainteresowaniem, wycierając ręce w stary ręcznik.
— Na stałe. Jestem Wanda. Przyjechałam z Warszawy. To dom po babci.
— Jestem Jerzy Nowak. Mieszkam naprzeciwko. jeżeli będzie pani potrzebowała pomocy – służę. Sąsiedzi u nas życzliwi, nikt nie zostawia w biedzie.
— Dziękuję. A może od razu wpadnie pan na herbatę? Uczcimy nowy dom. Przy okazji lepiej się poznamy.
I tak się zaczęło. Siedzieli długo na ganku, pili herbatę z konfiturami i rozmawiali o życiu. Okazało się, iż Jerzy jest wdowcem. Jego syn dawno wyjechał do Krakowa, dzwoni rzadko, a w odwiedziny prawie nie zagląda. A Jerzy, tak jak Wanda, od dawna nie czuł się potrzebny.
Od tamtego dnia stał się częstym gościem. Przyniósł deski, naprawił płot, pomógł z dachem. Przytaszczył siano do pieca. A wieczorami siedzieli pod latarnią, gawędzili, wspominali młodość, czytali na głos książki.
Powoli życie Wandy się układało. Założyła kwietniki, posadziła jabłonie, zaczęła piec ciasta, na które zbiegali się sąsiedzi. Ania dzwoniła często, prosiła o powrót, mówiła, jak jej brakuje. A Wanda tylko się uśmiechała i odpowiadała: „Córeczko, nie jestem tu sama. Jestem w domu. I po raz pierwszy od wielu lat naprawdę szczęśliwa.”
I tak spotkały się dwa samotne serca. Wśród starych ścian, cichych uliczek i trawy po pas. Spotkały się, by pokazać, iż nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. I iż w starym domu może narodzić się nowe życie.