Oddałam mieszkanie dzieciom i wyjechałam na wieś: teraz mieszkam w starym domu i zaczynam od nowa

newsempire24.com 2 tygodni temu

— Mamo, dlaczego tak zrobiłaś? Teraz mamy wygodne mieszkanie, a ty sama w tym starym domku na wsi? — głos Ewy drżał z wyrzutem, niemal ze łzami.

— Nie martw się, córeczko. Już przyzwyczaiłam się do tej ziemi. Dusza od dawna pragnęła ciszy — spokojnie odpowiedziała Wanda Nowak, pakując ostatnie rzeczy do walizki.

Decyzję podjęła świadomie, bez żalu. Jej kawalerka w mieście, w której mieszkały razem cztery osoby — ona, córka, zięć i wnuk — stała się zbyt ciasna. Ciągłe kłótnie między Ewą i Jackiem, podniesione głosy, trzaskanie drzwiami — to wszystko dusiło ją bardziej niż ściany. A Jasio dorósł i Wanda zrozumiała: opiekunka już nie jest potrzebna. Jej troskliwość stała się tylko ciężarem.

Domek po babci — drewniana chałupa we wsi pod Lublinem — początkowo wydawał się żartem losu. Ale gdy patrzyła na zdjęcia, na zarośnięty sad pełen jabłoni, na strych z zachowanymi zabawkami z dzieciństwa, nagle uświadomiła sobie: tam jest jej miejsce. Tam znajdzie spokój, wspomnienia, ciszę i… być może coś nowego. Serce podpowiedziało — czas.

Przeprowadzkę zorganizowała w jeden dzień. Córka błagała, żeby nie wyjeżdżała, łzy lały się strumieniem, ale Wanda tylko się uśmiechała i głaskała Ewę po włosach. Nie była zła. Rozumiała: młodzi mają swoje życie. A ona — swoją drogę.

Dom powitał ją chwastami i połamanym płotem. Sufit nieco się uginał, podłoga skrzypiała, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci i zapomnienia. Ale zamiast strachu czy niepewności, Wanda poczuła determinację. Zdjęła płaszcz, zakasała rękawy i zabrała się do porządków. Wieczorem w domku już świeciły się lampy, pachniało świeżością i parzoną herbatą, a w kącie przy piecu stały przywiezione z miasta książki i manualnie dziergany koc.

Następnego dnia poszła do sklepu wiejskiego — kupić farbę, ścierki, drobiazgi gospodarcze. Po drodze zauważyła mężczyznę, który kopał w ogródku naprzeciwko. Wysoki, z siwiejącymi skroniami, ale o ciepłym uśmiechu.

— Dzień dobry — przywitała się pierwsza.

— Witam. Do kogo pani idzie? A może się tu wprowadziła? — zapytał z zaciekawieniem, wycierając ręce w starą ścierkę.

— Na stałe. Jestem Wanda. Przyjechałam z Warszawy. To dom po babci.

— Jestem Tadeusz Kowalski. Mieszkam naprzeciwko. jeżeli będzie pani potrzebowała pomocy — proszę wołać. Sąsiedzi u nas życzliwi, nie zostawimy pani samej.

— Dziękuję. A może od razu wpadnie pan na herbatę? Zrobimy małe przyjęcie. Przy okazji się lepiej poznamy.

Tak to się zaczęło. Siedzieli długo na ganku, pili herbatę z konfiturami i rozmawiali o życiu. Okazało się, iż Tadeusz jest wdowcem. Jego syn dawno wyjechał do stolicy, dzwoni rzadko, w odwiedziny prawie nie zagląda. A on, tak jak Wanda, od dawna nie czuł się potrzebny.

Od tamtego dnia stał się częstym gościem. Przeniósł deski, naprawił płot, pomógł z dachem. Przyniósł siana do pieca. A wieczorem siedzieli pod latarnią, gawędzili, wspominali młodość, czytali na głos książki.

Powoli życie Wandy się układało. Założyła kwietniki, posadziła jabłonie, piekła ciasta, na które schodzili się sąsiedzi. Ewa dzwoniła często, prosiła, by wróciła, mówiła, jak bardzo tęskni. A Wanda tylko się uśmiechała i odpowiadała: „Córciu, nie jestem tu sama. Jestem w domu. I po raz pierwszy od wielu lat naprawdę szczęśliwa.”

I tak zeszły się dwa samotne serca. Wśród starych ścian, cichych dróg i traw po pas. Zeszły się, by udowodnić, iż nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. I iż w starym domu może narodzić się nowe życie.

Idź do oryginalnego materiału