Jakub Wojtaszczyk: Inspiruje cię Wes Anderson? „Przez okna”, opowiadanie otwierające twój tom „Dźwięki ptaków”, zaczynasz od bardzo dokładnego przyglądania się (nie)zwykłemu życiu w kamienicy. Wyciągasz różne smaczki, przywary, ale robisz to z empatią.
Arek Kowalik: Ta kamienica może trochę przypomina makietę, jak budynki w filmach Andersona. Choć szczerze mówiąc, nie myślałem o nim w kontekście moich opowiadań. Lubię jego starsze filmy, ale mam wrażenie, iż w tych nowszych się powtarza i nie oferuje zbyt wiele poza estetyką. Więc nie powiedziałbym, iż to była bezpośrednia inspiracja.
JW: Lubisz swoje postaci?

okładka książki Dźwięki ptaków, Arek Kowalik, fot. materiały prasowe
AK: Tak, lubię wszystkich głównych bohaterów i postaci drugoplanowe. Co do tych zupełnie epizodycznych – nie jestem pewien. Czuję niechęć do Prośka z otwierającego opowiadania i do Wiktora, kolekcjonera sztuki z opowiadania „Rooibos”, bo obaj są aroganckimi dupkami. Ale nie muszę ich lubić, żeby móc im współczuć. Gdybym ich tylko wyśmiewał, byłoby to po prostu nudne. Wydaje mi się, iż takie podejście gwałtownie się wyczerpuje i nie niesie ze sobą nic ciekawego.
JW: Współczucie nie jest protekcjonalne?
AK: Nie, bo nie chodzi mi o to, żeby kogoś oceniać. Z Prośkiem mam pewnie pod tym względem najtrudniej. Nie chciałbym mieć takiego kolegi. Ale jednocześnie współczuję mu, bo jest performerem, który musi nieustannie odgrywać przed innymi swój sukces. I to jest bardzo przykre, zwłaszcza jeżeli robi to nieświadomie.
Skrajnie nieświadomym bohaterem jest Kamil, dlatego jemu jest mi dużo łatwiej współczuć.
Kamil żyje na ustawieniach domyślnych do tego stopnia, iż nie zauważa, iż umiera. choćby po śmierci boi się cokolwiek zmienić.
JW: Czy przed pisaniem tworzysz backstory swoim bohaterom i bohaterkom?
AK: W przypadku głównych bohaterów – tak, mam o nich zawsze bardzo dużo wymyślone. Tworzenie całego settingu i postaci zajmuje mi zwykle sporo czasu, to jest długi proces.
Wymyślam im przeszłość, choć często też działam instynktownie – po prostu czuję, kim dana postać może być.
W postaciach takich jak Prosiek nie muszę zbyt wiele wymyślać. Znam podobnych ludzi. Wystarczy, iż połączę ich w jednego Prośka.
JW: Skąd znasz takich korporacyjnych aspirantów, jak wspomniany Prosiek i jego znajomi?
AK: Ze studiów. Skończyłem Szkołę Główną Handlową w Warszawie, więc mam niehumanistyczny background. Pracowałem w różnych miejscach, w finansach, w środowisku startupowym. Znam pracę w korporacjach z własnego doświadczenia. Poznałem też wiele osób, które są w tym świecie, na różnych poziomach. Sam długo szedłem podobną ścieżką. Dopiero później gdzieś skręciłem.
JW: Kiedy?

Arek Kowalik, fot. Karolina Wielocha
AK: Trochę stereotypowo, ale po studiach robiłem staż w Berlinie. Miałem dwadzieścia pięć lat, byłem w zupełnie obcym miejscu, to zmienia perspektywę. Zobaczyłem, iż można robić rzeczy inaczej. Tam pracowałem w startupach, ale nie dawało mi to satysfakcji, a kiedy wróciłem do Warszawy, równolegle do pracy zacząłem pisać i stopniowo robiło się to coraz poważniejsze.
JW: Mitologizujesz Berlin?
AK: Jestem jak najdalej od tego! Bo tu choćby nie chodzi o sam Berlin. Raczej o to, iż jesteś w zupełnie nowym miejscu, innej kulturze i tracisz dawne punkty odniesienia. Nagle nie masz swojej grupy rówieśniczej, nie masz znajomych, z którymi mógłbyś się porównywać.
JW: Jak to wyglądało w twoim przypadku?
AK: W tradycyjnym systemie edukacji idzie się klasą; szkoła, uczelnia – cały czas masz wokół siebie ludzi, z którymi się rozwijasz, wspólnie przechodzicie przez różne etapy. Jesteś oceniany na ich tle i sam uczysz się oceniać. Widzisz, iż koledzy i koleżanki aplikują na staże, potem idą do pracy, awansują. Naturalnie porównujesz się do nich.
A kiedy jesteś gdzieś za granicą, trudno to robić, bo ludzie wokół mają zupełnie inne doświadczenia, nie masz pojęcia, jak wcześniej wyglądało ich życie, nie znasz ich kontekstów.
I to – przynajmniej dla mnie – było bardzo wyzwalające. Natomiast może też prowadzić do zagubienia, bo masz totalną wolność i nie wiesz, co z nią zrobić. Choć jeżeli dobrze ją wykorzystasz, dostajesz pole do eksploracji siebie.
JW: O tym piszesz w pierwszym opowiadaniu.

Plakat blackblue, Arek Kowalik, fot. materiały prasowe
AK: Tak, pokazuję ten stan zawieszenia między domyślną ścieżką a możliwością wyboru. Bo z jednej strony mamy głównego bohatera, Tomka, który spełnia wszystkie oczekiwania, a z drugiej jest Maks, który rezygnuje z tego i żyje po swojemu.
JW: Maksa podgląda Tomek, narrator. Wjeżdża homoerotyzm.
AK: To zachowania homospołeczne, jak w filmie „American Psycho”. choćby hetero mężczyźni patrzą na siebie z podziwem. Wygląd fizyczny, kariera, zachowanie ich przyciąga, starają się zaimponować sobie nawzajem. Natomiast Tomek niczego nie wybiera. Przechodzi załamanie nerwowe i wycofuje się z życia. Nie dlatego, iż tak chce, tylko fizycznie i psychicznie nie wytrzymuje ciężaru, który wiąże się z życiem wbrew sobie.
JW: Krytycy i krytyczki piszą o „Dźwiękach ptaków”, iż to książka o przegrywach. Według mnie to pójście na interpretacyjną łatwiznę. Zgodzisz się?
AK: Bardzo nie lubię określenia „przegryw”. Działa jak etykieta, która pozwala na zupełną rezygnację z próby zrozumienia drugiego człowieka. Tak samo jak nazwiesz kogoś „incelem” – to też jest rodzaj slura, który sprawia, iż nie musisz się już zastanawiać, dlaczego ktoś zachowuje się w określony sposób. Po prostu: „jest przegrywem” i temat zamknięty.
Zresztą określenie „przegryw” jest szczególnie nietrafione w kontekście moich bohaterów, bo większość z nich wcale nie pasuje do tej kategorii.
Często mają stabilną sytuację finansową, żyją w miarę komfortowo, ale odczuwają pustkę i próbują coś zmienić. Myślę, iż większą porażką jest kompletny brak refleksji nad własnym życiem.
JW: Piszą też, iż jesteś głosem pokolenia.

Arek Kowalik, fot. Karolina Wielocha
AK: Myślę, iż w książce znajdziesz próbę złapania doświadczenia osób, które urodziły się po zmianie ustroju i wychowały się już w kapitalistycznej Polsce.
JW: Co łączy te osoby?
AK: Na pewno jesteśmy przyzwyczajeni do samej struktury systemu kapitalistycznego. Jest ona dla nas czymś zupełnie normalnym, wręcz przezroczystym. Jednocześnie jednak osoby urodzone na początku lat 90. są pokoleniem przejścia, które jeszcze pamięta świat bez internetu. I to jest interesujące – bo z jednej strony sieć jest dla nas czymś naturalnym, a z drugiej pamiętamy życie bez podłączenia do niej.
To doświadczenie przejścia jest istotne. Widzimy, jak wejście w dorosłość stało się bardziej ustrukturyzowane.
Podążamy ścieżką – szkoła, studia, staż, praca. To wszystko jest dziś bardzo uporządkowane i przewidywalne, ale też wymusza podporządkowanie. Do tego dochodzi duży nacisk na indywidualizm, co jednocześnie powoduje trudności z bliskością. Wreszcie też wspólna jest globalizacja. Świat się dla nas wyrównał. Pokolenie moich rodziców miało jeszcze kompleks wobec Zachodu. My nie czujemy się gorsi.
JW: Faszerowanie się xanaxem w twojej książce to próba oderwania od wszechogarniającego lęku, emocji? Wspomniałeś o Tomku, który przeżył załamanie nerwowe. Ale też inni bohaterowie i bohaterki w kwiecie wieku żyją przecież w otoczeniu wojen, pandemii, kryzysów, chociażby klimatycznego…
AK: Większość moich bohaterów jest boleśnie świadoma kontekstów, w których żyją. Interesują mnie różne formy odcinania się od własnych emocji, od swoich problemów. A także wszystko to, co wpływa na zmianę świadomości. Nie mówię tu wyłącznie o substancjach, jak leki czy narkotyki, ale też o tych bardziej prozaicznych, jak kawa.
Dołączyłbym też medytację z ostatniego opowiadania.

Arek Kowalik, fot. Karolina Wielocha
W moich historiach bohaterowie i bohaterki korzystają z różnych narzędzi, które wpływają na ich percepcję, na ich sposób odczuwania. To może być ucieczka od emocji, od codzienności. Ale równie dobrze może to być próba stworzenia jakiejś nowej rzeczywistości, swojego świata.
JW: Po to ci surrealizm w fabule?
AK: Czasami rzeczywistość wydaje się zbyt prosta i nie mamy potrzeby zastanawiania się nad niektórymi rzeczami, bo wydają się oczywiste. Surrealizm pozwala mi zdestabilizować ten komfort.
JW: Jak w opowiadaniu „Normalny człowiek”?
AK: Dokładnie. Jego bohaterem jest właśnie ktoś, kto żyje w przekonaniu, iż wie, jak działa świat. jeżeli ktoś myśli inaczej, to z nim musi być coś nie tak. Tymczasem rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. Elementy surrealistyczne wybijają czytelnika z poczucia oczywistości. Musi się zatrzymać, zastanowić.
JW: Podoba mi się, iż bawisz się tożsamościami; zdarza się, iż nie wiemy, jaki ktoś ma kolor skóry czy narodowość. Odczytuję tę płynność queerowo, jako bycie pomiędzy.
AK: Dla mnie te dwie rzeczy się łączą: brak założeń i niejednoznaczna tożsamość bohaterów. Chodzi mi o to, żebyśmy przestali automatycznie zakładać, iż wiemy, kim jest konkretna postać, zanim jeszcze poznamy jej historię. Mamy naturalną skłonność do wchodzenia w świat z gotowymi filtrami. Dotyczy to zwłaszcza narracji pierwszoosobowej. Bardzo gwałtownie projektujemy na narratora jakąś konkretną tożsamość. Widzimy w nim siebie albo kogoś, kogo dobrze znamy. I to sprawia, iż przestajemy być uważni.
JW: W „Rooibosie” używasz języka, który nie sugeruje płci osoby bohaterskiej.

Arek Kowalik, fot. Karolina Wielocha
AK: Reakcje na to opowiadanie są ciekawe, bo dla niektórych bohater to oczywiście mężczyzna, dla innych – kobieta. Czasami osoby są wręcz zaskoczone pytaniem o płeć. Chodziło mi właśnie o to, żeby ujawnić, jak bardzo opieramy się na domysłach, które nie mają pokrycia w tekście. Tożsamość, którą przypisujemy bohaterowi, często nie wynika z faktów, tylko z naszych założeń. Podobnie oceniamy też ludzi, których spotykamy. Dlatego też w moich opowiadaniach tożsamości są często płynne i niejednoznaczne. W tym sensie można je nazwać queerowymi.
JW: Od queerowości blisko do poczucia osobności, ale nie samotności. Gdzie widzisz różnicę?
AK: Osobność to dla mnie coś neutralnego, po prostu stan, który jest. Samotność natomiast to już kwestia interpretacji. Można być osobnym i nie czuć się samotnym, a można też być osobnym i odczuwać tę samotność bardzo mocno. Myślę, iż osobność jest dziś powszechnym doświadczeniem. Już nie żyjemy w bliskich wspólnotach, gdzie całe życie spędza się w jednej miejscowości, połowę życia w tej samej pracy, zna sąsiadów i znajomych swoich rodziców. W takich warunkach trudniej o poczucie samotności – jesteś częścią jakiegoś układu, który cię otacza.
Dziś często zmieniamy miejsca, żyjemy w dużych miastach, gdzie wszystko trzeba budować od nowa – znajomości, bliskość, poczucie przynależności.
I to jest trudne i pewnie rodzi samotność. Bo jak znaleźć swoich ludzi, z którymi można być naprawdę blisko?
JW: Ale czy np. zmiana miejsca zamieszkania nie daje możliwości zdefiniowania siebie?
AK: Tak, to może być wyzwalające. W końcu z jakiegoś powodu opuściłeś swoje dawne otoczenie, było tam coś, co ci przeszkadzało. Niektórzy ludzie realizowane są w toksycznych relacjach albo w miejscach, w których nie chcą być – właśnie dlatego, iż to daje im jakieś poczucie bezpieczeństwa. choćby jeżeli jest źle, to przynajmniej jest znajomo. Dla mnie naturalną reakcją jest zmiana, wyjazd, czy inna forma ucieczki. Dlatego bardzo trudno byłoby mi napisać opowiadanie o kimś, kto tkwi przez dziesięć lat w toksycznej relacji. Dużo naturalniejsze wydaje mi się pisanie o postaciach, które nie potrafią tej bliskości znaleźć w ogóle – które są osobne, może trochę zagubione, ale jednak w ruchu.

Arek Kowalik, fot. Karolina Wielocha
JW: W opowiadaniu „Krzaki” twój 36-letni bohater mówi: „Wychodząc spod prysznica, przyłapałem się na tym, iż stękam. Mój Boże, czy to tak się zaczyna? Przegapisz ten moment, nie usłyszysz, iż stękasz, i potem jesteś tym starym, co stęka”. Nic go już nie dziwi i nie ma oczekiwań. To o rezygnacji ze świata?
AK: Chyba przychodzi taki moment, kiedy młodość zaczyna się kończyć i wraz z nią powoli znika wiara, iż można jeszcze coś zmienić swoim buntem; albo iż złość, którą czuję, naprawdę coś odmieni. To nie jest moment katastrofy, ale transformacji. Takiego przepoczwarzenia się w stan pogodzenia się z rzeczywistością. Bohater z „Krzaków” nie jest zgorzkniały. Wie, iż niektóre rzeczy po prostu się dzieją, iż taka jest kolej rzeczy. Bez akceptacji pozostaje wkurwienie. Pytanie tylko jak odróżnić pogodzenie się z rzeczywistością od poddania się i przegranej.
Arek Kowalik (ur. 1991) – autor zbioru opowiadań „Dźwięki ptaków” (ArtRage, 2025). Publikował w „Piśmie”, „Tekstualiach” i „Stronie Czynnej”. W ramach stypendium artystycznego m.st. Warszawy pracuje nad swoją pierwszą powieścią. Pochodzi z Dolnego Śląska, mieszka w Warszawie.