Obiecał, iż będzie na czas, ale zamiast tego zostawił ją samą w hali terminalu. Jego pilny wyjazd służbowy okazał się kłamstwem w rzeczywistości wylegiwał się na słonecznej plaży nad Bałtykiem. Gdy walczyła, by powstrzymać łzy, jej telefon zadzwonił. Głos po drugiej stronie rozerwał ostatnią iluzję, którą jeszcze zachowywała.
Katarzyna zawsze była świetną księgową. Skrupulatna, uważna na szczegóły, potrafiła wycisnąć maksimum z każdej sytuacji. Cenne umiejętności w pracy, ale w domu zaczynała to rozumieć były przekleństwem. Pięć lat małżeństwa nauczyło ją jednej prawdy: jej mąż, Marek, przywykł do życia, w którym wszystko zdawało się dziać magicznie. A magiem była ona.
Te wakacje nad morzem były tego idealnym przykładem. To był jej pomysł, jej pieniądze i niezliczone godziny spędzone na szukaniu najlepszych lotów, rezerwowaniu hotelu z widokiem na morze, planowaniu wycieczek, by Marek się nie nudził. Naturalnie, Marek nie miał w tym żadnego udziału. Był zajęty. Bardzo zajęty. W pracy, ze znajomymi, w garażu zawsze miał dobry powód, by zrzucić na Katarzynę cały trud organizacji. A gdy już wszystko działało jak w zegarku, opowiadał kolegom z miną zdobywcy, jak szaleje dla swoich dwóch ulubionych kobiet.
Katarzyna tylko się uśmiechała i milczała. To była jej rola. Cicha, skuteczna cień, która dbała o wygodę innych.
Ale tego dnia, w taksówce w drodze na lotnisko, coś w niej zaczęło się rwać. Na tylnym siedzeniu jej teściowa, Elżbieta, już rozprawiała jak królowa na sfatygowanym tronie, rozpoczynając swoją codzienną litanię narzekań.
Katarzyna, na pewno wszystko sprawdziłaś? Nie zapomniałaś paszportów? A ubezpieczenie? Wiesz przecież, jaki mój Marek jest roztargniony, trzeba go pilnować jak oka w głowie.
Marek, siedzący obok Katarzyny, choćby nie drgnął. Wzrok wbity w telefon, udawał, iż nic nie słyszy. Katarzyna westchnęła i stłumiła w głosie irytację, której nie czuła.
Wszystko jest w porządku, Elżbieto. Mam dokumenty, ubezpieczenie, bilety wydrukowane. Nie martw się.
Jak mam się nie martwić, kiedy wszystko spoczywa na twoich barkach? warknęła Elżbieta. Młode dziś to takie nieodpowiedzialne. Za moich czasów
Następna lekcja była jej znana: długi monolog o przeszłości, która była oczywiście lepsza, tańsza i pewniejsza. Katarzyna wyłączyła się, wpatrując w szare przedmieścia za oknem. Nagle ogarnął ją chłód strachu. Strachu, iż to właśnie jej życie. Nieskończony cykl dbania o wygodę innych, cicha, niewdzięczna marionetka.
Nagle Marek oderwał wzrok od telefonu.
Mamo, znowu zaczynasz? Katarzyna wszystko ogarnęła. Nie ma co się czepiać.
Ciepło wdzięczności rozlało się na chwilę w piersi Katarzyny zgasło natychmiast. Jakby przepraszając matkę za tę chwilę obrony żony, dodał:
Moja żona to prawdziwa profesjonalistka. Zawsze wie, jak zadbać, by wszystko się udało. Prawda, kochanie?
*Zawsze wie, jak zadbać, by wszystko się udało.* Słowa kapały protekcjonalnością, od której cierpła skóra. Jakby to była jej jedyna umiejętność: organizowanie życia innych. Jakby nie miała własnych marzeń, ambicji, życia.
Oczywiście odpowiedziała ściśniętym głosem. Jakie mam wyjście?
Chaos lotniska tylko pogłębił irytację Katarzyny. Hala odlotów była wirującym tłumem kolejek, zmęczonych twarzy i płaczących dzieci. Dla Elżbiety to była nowa okazja do narzekań.
Dlaczego ta kolejka jest taka długa? Spóźnimy się! Marek, ty jesteś mężczyzną, zrób coś!
Jak zwykle, Marek zrzucił obowiązek.
Katarzyno, sprawdzisz, czy jest jakaś kolejka priorytetowa? Mama się denerwuje.
Katarzyna wiedziała, iż nerwy Elżbiety rosły proporcjonalnie do jej niezadowolenia z całego świata. Dyskusja nie miała sensu. Podeszła do punktu informacyjnego i zapytała o priorytet dla osób starszych. Odpowiedź była przewidywalna: żadnych wyjątków.
Gdy wróciła, Elżbieta była oburzona.
Wiedziałam! Zawsze wszystko spieprzysz. Nie mogłaś tego przewidzieć?
Zrobiłam, co mogłam, Elżbieto odpowiedziała Katarzyna, której cierpliwość się kończyła. Jesteśmy na czas. Kolejka jest długa. To nie moja wina.
Nie twoja wina? A czyja? To ty organizowałaś cały ten wyjazd!
Logika kołowa przyprawiała o zawrót głowy. Gdy wreszcie dotarli do stanowiska odprawy, wybuchła nowa awantura. Miejsca.
Dlaczego nie lecimy business class? oburzyła się Elżbieta. Marzyłam o tym całe życie!
Bilety były rezerwowane miesiące temu, Elżbieto. Business class był znacznie droższy wyjaśniła Katarzyna przez zaciśnięte zęby.
Droższy! Więc oszczędzasz na mnie? Po wszystkim, co dla was zrobiłam?
Marek tylko wzruszył ramionami.
No już, mamo. Katarzyna, naprawdę, nie dało się lepiej?
*Lepiej.* Czyli: wygodniej dla niego i matki. Czy ktokolwiek choć raz pomyślał, co będzie lepsze dla niej?
Miejsce przy przejściu? ciągnęła Elżbieta z przerażeniem. Nie chcę przejścia! Chcę okno, żeby widzieć chmury!
Przepraszam, pani, lot jest wypełniony. Nie ma innych miejsc odpowiedziała zmęczona pracownica.
Jak to nie ma? Żądam rozwiązania! Złożę skargę!
Znudzony scenami matki, Marek postanowił interweniować w najgorszy możliwy sposób.
Katarzyna, nie stój tak. Poproś grzecznie. Wiesz, jak przekonywać ludzi.
*Przekonywać ludzi.* Chodziło mu o to, by się upokorzyła. W tej chwili coś pękło w Katarzynie. Cichy, wyraźny dźwięk. Miała dość. Dość przekonywania, organizowania, bycia wygodnym cieniem.
Już pytałam, Marku. Nie ma innych miejsc powiedziała suchym, lodowatym głosem.
Co jest z tobą nie tak? syknął. Rujnujesz wszystko. jeżeli nie potrafisz się zachować, to zostań w domu!
I wtedy stało się coś najmniej oczekiwanego. Katarzyna spojrzała na naburmuszoną