Izabela Janiszewska, autorka bestsellerowych thrillerów psychologicznych, w najnowszej książce „Nieznajomi” zabiera czytelników do świata, w którym codzienność skrywa mrok, a największe zagrożenia potrafią kryć się za najcieplejszym uśmiechem. W szczerej rozmowie opowiada o sile kobiet, empatii, drapieżnikach w ludzkiej skórze i o tym, dlaczego choćby w mroku warto wciąż szukać światła.
Twoja nowa książka „Nieznajomi” zaczyna się od mocnej, niemal filmowej sceny. Czy to od emocji, obrazu, czy może pytania o ludzką naturę zaczyna się dla Ciebie każda historia?
Każda opowieść zaczyna się w zupełnie innym miejscu. Czasem od bohatera, innym razem od prawdziwej historii, która uwiera i nie daje zasnąć, a niekiedy od myśli czy refleksji i chęci zrozumienia tego, skąd w człowieku bierze się zło.
W dedykacji napisałaś: „Kobietom, by uważały na siebie w świecie pełnym drapieżników” – to brzmi jak ostrzeżenie, ale i manifest. Co chciałaś przekazać kobietom, które sięgną po tę książkę?
W jednej ze scen w „Nieznajomych” nawiązuję do słynnego zdjęcia niemiecko-austriackiego artysty Helmuta Newtona zatytułowanego „Krokodyl pożerający balerinę”. Ta fotografia w pełni oddaje to, o czym jest książka, o pięknych i kruchych istotach, które wpadają w sidła bestii. Pisałam tę historię z myślą o tym, by ustrzec kobiety przed takim losem i by żadna z nich nie została pożarta przez przyczajone wokół drapieżniki. Ludzie od wieków boją się lwów i tygrysów, ale często zapominają, iż to człowiek potrafi być najgroźniejszym, a przy tym najbardziej nieprzewidywalnym drapieżnikiem.
W „Nieznajomych” codzienność staje się niepokojąca – dom, relacja, sąsiedztwo. Czy chciałaś pokazać, iż największe zagrożenia często rodzą się tam, gdzie czujemy się najbezpieczniej?
Jeden z popularnych autorów kryminałów, Mieczysław Gorzka, powiedział, iż dla niego ta książka to opowieść o potworach, ale nie takich z horrorów, z zębami ociekającymi krwią, przerażających wyglądem czy wydających straszne odgłosy. „Nieznajomi” to książka o potworach, które mają miłe, sympatyczne twarze, są uprzejme, mówią nam dzień dobry, mijają się z nami na ulicy, głaszczą nasze dziecko albo piją z nami herbatę. Nie uważam, by największe zagrożenia czyhały na nas tam, gdzie czujemy się najbezpieczniej, ale jestem przekonana, iż jeżeli spotkają nas właśnie w tej bezpiecznej przestrzeni, to wywołują o wiele większy wstrząs, bo zupełnie się ich nie spodziewamy. Chcemy wierzyć, iż potrafimy odróżnić dobro od zła i w porę umknąć przed tym ostatnim, ale zapominamy, iż potworność wcale nie musi mieć brzydkiej twarzy. Często to za najmilszymi obliczami kryją się najstraszniejsze intencje.
Twoje bohaterki są zranione, ale nie bezbronne. Czy właśnie w zdolności podnoszenia się po upadku widzisz prawdziwą kobiecą siłę?
Zdecydowanie tak. Wierzę, iż ogromną częścią siły jest zdolność przyznania się do tego, iż ma się również słabości. Moje bohaterki nie są idealne, zdarza się im błądzić, podejmować niewłaściwe decyzje, ale jednocześnie mają w sobie moc, by przyznawać się do tych porażek, wyciągać z nich wnioski i z wiarą w siebie iść dalej przez życie, mądrzejsze o zdobyte doświadczenia. Wszyscy w życiu się potykamy, ale to sposób, w jaki podniesiemy się z tych upadków, decyduje o tym, kim ostatecznie się staniemy. Może dlatego serwuję kobietom w moich książkach tak wiele wyzwań, bo staram się je zahartować i przygotować na niespodzianki losu.
W Twoich książkach przemoc bywa ukryta pod pozorami normalności. Jak to jest przez miesiące wchodzić w ten mrok i jednocześnie nie stracić wiary w człowieka?
Kiedy piszę, jestem w pełni skupiona na procesie twórczym. Liczy się dla mnie utrzymanie dramaturgii, budowanie napięcia i intrygujące rozwijanie historii. Wiem, iż tekst, który wystukuję na klawiaturze, jest fikcją, iż to nie dzieje się naprawdę i dzięki temu choćby najmroczniejsze fabuły nie są w stanie mnie dotknąć. Trudniej jest, gdy przygotowuję się do pisania książki, gdy robię research, czytam reportaże, fora internetowe, rozmawiam z ekspertami i zagłębiam się w mrok tak głęboki, iż później dręczą mnie koszmary. Wtedy rzeczywiście bywa, iż na moment moja wiara w ludzi się chwieje. Mam jednak to szczęście, iż na co dzień otacza mnie ogrom jasnych osób, dzięki którym gwałtownie odzyskuję równowagę.
Twoje postaci są niezwykle prawdziwe – ich lęk, wstyd, złość. Skąd czerpiesz tę emocjonalną autentyczność: z obserwacji innych, z własnych doświadczeń, czy z dziennikarskiej empatii?
Trudno mi na to odpowiedzieć, bo adekwatnie nie wkładam w ten proces żadnego specjalnego wysiłku. Myślę, iż piszę tak, jak czuję, i iż to w dużej mierze moja głęboka wrażliwość, która bywa zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem, pomaga mi tworzyć takie autentyczne emocjonalnie postaci. O ludziach wysoko wrażliwych mówi się, iż intensywniej niż inni przetwarzają bodźce zmysłowe, emocjonalne i społeczne, staram się więc wykorzystywać ten dar najlepiej, jak potrafię. i uważać na jego mroczne strony, bo osobom o tym profilu zdarza się skłonność do nadmiernej analizy, a to już prosta droga do zatracenia.
W recenzjach często pojawia się zdanie, iż potrafisz „otworzyć czytelnika od środka”. Czy czujesz odpowiedzialność za emocje, które wywołujesz swoimi historiami?
Nie. Przez lata czytania literatury psychologicznej, rozmów z ekspertami oraz własnej terapii uczyłam się, iż to, za co odpowiadamy, to nasze działania, słowa, intencje, czyny, ale nie jesteśmy w stanie kontrolować uczuć innych osób. Kiedy piszę, nigdy nie wiem, na jaki grunt padnie moja historia, czy ktoś przeżył coś podobnego i doświadczy wstrząsu, czy może poczuje się wreszcie zrozumiany. Mając świadomość tego, gdzie kończą się granice mojego wpływu, staram się profesjonalnie podchodzić do swojej pracy i za każdym razem wykonywać ją z wyczuciem i zaangażowaniem. Opisuję trudne rzeczy w najdelikatniejszy sposób, nie epatuję krwią, nie bawi mnie fetyszyzowanie przemocy ani nakręcanie niezdrowych emocji sensacją czy krzywdą. Chcę jedynie zrozumieć, co musi się stać w człowieku, iż pewnego dnia pęka i decyduje się przejść na tę ciemną stronę mocy.
Jak wygląda moment po napisaniu ostatniego zdania – potrafisz zamknąć za sobą ten świat, czy Twoi bohaterowie zostają z Tobą jeszcze długo?
Moja rzeczywistość jest tak absorbująca, iż adekwatnie nie ma dnia, by nie wyciągała po mnie swoich macek. Dlatego po skończeniu książki bohaterowie jak najszybciej muszą odejść i ustąpić miejsca prawdziwym herosom mojego życia, najbliższym, którzy fundują mi nieustanny kurs odporności psychicznej i przyspieszonego samorozwoju, a jednocześnie są sensem mojego życia. Są jednak tacy bohaterowie, którzy narodzili się ze mnie i otrzymali w spadku wiele moich cech, oni niekiedy towarzyszą mi w codzienności.
I wreszcie – co chciałabyś, by czytelnicy wynieśli z tej książki? Jaką myśl chciałabyś im zostawić, gdy odłożą „Nieznajomych” na półkę?
Żeby tylko jedną (śmiech). Że to nie ofiary powinny się wstydzić, tylko oprawcy. Że zło potrafi ubierać zwodnicze maski i iż trzeba uważać na krokodyle, zwłaszcza te, które lubią pożerać baleriny.

