O dziadach i dybukach

ekskursje.pl 1 rok temu

Tytuł i okładka najnowszej książki Jarosława Kurskiego są takie, jakby jej nie chciał sprzedać – a tymczasem zamiata listami przebojów. Kolejny przykład jak zagadkowy jest rynek książki.

„Dziady i dybuki” na ten sukces zasługują, bo to rzeczywiście interesujące i świetnie napisane. Aż byłem zaskoczony, iż autorowi się chciało to tak dopieszczać (ma przecież pozycję zawodową, w której się już nic nie musi).

Największy szum towarzyszy kwestii ujawnienia żydowskich korzeni w jednej z odnóg drzewa genealogicznego, co rykoszetem oczywiście uderza w Jacka Kurskiego. Ale nie to jest w tej książce najciekawsze.

Przyznam, iż lekturę zacząłem od sprawdzenia wzmianek o Jacku. Dla ciekawych: nie ma o nim ani jednego złego słowa.

Najbardziej obszerna scena z nim to wspomnienie typowego rodzinnego obiadu sprzed 40 lat (Jackowi przypadało zadanie obierania ziemniaków). Wspomnienia urywają się jakieś 30 lat temu, czytelnik z innego kraju może się choćby nie domyślić, iż Jacek jest dziś prominentnym politykiem.

Książka ma strukturę dygresyjnej opowieści o drzewie genealogicznym Kurskich. Przypomina to trochę „Podróż dwudziestą ósmą” Lema (bo mi się wszytko z Lemem kojarzy), gdzie pojawiają się postacie typu „K.u.K. Cyberleutnant Adalbert Tichy”.

Najciekawsze jednak wydają mi się traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, z którymi nasi rówieśnicy będą się być może mniej lub bardziej, ale jednak identyfikować. Autor opisuje je autoironicznie, z pozorną lekkością – domyślam się, ile go ta lekkość kosztowała.

Autor próbuje te traumy zrozumieć. Z dygresyjnych opowieści wyłania się takie mniej więcej przesłanie: nasi (tj. naszego pokolenia) rodzice byli emocjonalnie poranieni przez swoich rodziców, których z kolei straumatyzowali światowej klasy eksperci, Hitler i Stalin.

Nasi dziadkowie i pradziadkowie podejmowali próby ustabilizowania życia, tego mitycznego „social climbingu”. Co zbudowali, to szło z dymem w Powstaniu, w rzezi wołyńskiej, w Holokauście, w stalinizmie – w tym pokoleniu miało się szczęście, jeżeli się w ogóle dożyło do roku 1956.

Nic dziwnego, iż dla swoich dzieci i wnuków często bywali trochę, ujmując eufemistycznie, nieczuli. Oczywiście, nie wszyscy, ale wystarczająco wielu, żeby to uformowało z kolei nas jako pokolenie.

Z tą samą autoironią Jarek (nie umiem o nim myśleć per „Jarosław”) pisze o swojej młodzieńczej fascynacji prawicą i Dmowskim. Wprawdzie tego Dmowskiego poznawał w wersji „wypatroszonej z antysemityzmu”, ale gdzie indziej sam pisze, iż w tej wersji pisma Dmowskiego są jak wódka bezalkoholowa.

Czy to znaczy, iż Jarek „wyrósł” ze swojej niegdysiejszej prawicowości? Nie ma w tej książce odpowiedzi wprost, bo to nie jest politologiczny esej.

Ja w tym wieku byłem zafascynowany utopijną lewicowością, być może z podobnych pobudek: świat anarchokomunistyczny („Fully Automated Luxury Gay Space Communism”) byłby światem bez naszych traum.

Przeszło mi to – jak wiecie – w „nordycką socjaldemokrację”. Ale ja też dzisiaj przeżywam pewien kryzys tożsamości.

Kiedyś myślałem, iż głosowałbym na GUE/NGL. Gdy patrzę na Clare Daly i Micka Wallace’a, mam wrażenie, iż widzę parodię oszalałych lewaków, wymyśloną przez prawicowego satyryka. Doprawdy, bliżej mi do Anne Applebaum!

Pisząc o jednej ze swoich babć Jarek mówi o jej „ubogiej kolejarskiej rodzinie”. Uśmiechnąłem się, bo u mnie też się pojawia kolejarz, ale w kontekście „social climbingu”. W carskiej Rosji kolejarz był „arystokracją robotniczą”, wiązało się to z wieloma przywilejami, wśród nich: prawem do zamieszkania w Warszawie.

Pewnie obie narracje są na prawdziwe. Babcia Jarka była uboga na tle reszty Jarkowego drzewa, a mój prapraszczur był bogaty na tle reszty mojego.

Opowieść o moim drzewie wyglądałaby inaczej, ale wniosek byłby podobny. Nas, Polaków z generacji X, wychowywano z przeznaczeniem odegrania roli mięsa armatniego w kolejnym powstaniu, ewentualnie radioaktywnego pyłu.

Ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, ten scenariusz się nie ziścił. Czekało nas życie, do którego w ogóle nie byliśmy przygotowani: kolekcjonowanie porcelany, pielęgnowania kafelków w łazience, mieszczańskiego obrastania w tłuszczyk.

I rozpaczliwej, z góry skazanej na porażkę próby nieprzekazania tego łańcucha traum naszym dzieciom.

Idź do oryginalnego materiału