Wyszedł nowy Chmielarz, a co więcej: nowy Mortka! To musi być upierdliwe dla pisarza, który nastukał tych książek od grzmota, eksperymentował z różnymi formami, wymyślał inne cykle z innymi bohaterami, a i tak na każdym spotkaniu go pytają, kiedy nowy Mortka.
Entuzjastyczną recenzję z wczesnych książek o Mortce pisałem… sam już nie wiem kiedy. Chmielarzowi udało się stworzyć bohatera pasującego do oczekiwań czytelników, ale z drugiej na tyle oryginalnego, iż jednak brzmi świeżo.
Kiedyś porównywałem Mortkę do Borewicza. Gliniarza nieortodoksyjnego, działającego na granicy prawa, nierzadko chamowatego, którego niby nie mamy powodu lubić – no ale dobrze pomyśleć, iż na straży naszego bezpieczeństwa czuwa ktoś, kto w razie czego da Złym Ludziom w mordę, zamiast powoływać się na fascykuł ustępu.
To już nieaktualne. Borewicz tak jak Kojak czy Columbo, był zawsze tą samą postacią, a Mortka się przez te kilkanaście lat rozwinął. Czy raczej zwinął. No, w każdym razie zmienił. Zbliża się do pięćdziesiątki, już wie iż niczego nie osiągnie (za późno!), iż zniszczył życie osobiste dla kariery, a karierę przez Bycie Sobą, jest wypalonym sfrustrowanym przegrywem – kocham go teraz jeszcze bardziej.
Na wszystkich teraz patrzę okiem belfra (gdy trzymasz IPET, wszystko wygląda jak WOPFU), podejrzewam więc Mortkę o niezdiagnozowane spektrum autyzmu. Jest niezdolny do small talku, do drobnych codziennych uprzejmości, do wszelakiego „a co słychać u żony”. Nie umie budować i podtrzymywać przyjaźni. Co pomyśli to palnie, co palnie to pożałuje. W branży, w której tak dużo zależy od przełożonych i kolegów, taka postawa to zawodowe samobójstwo. Mortka już to rozumie, no ale po cholerę mu teraz ta wiedza.
Blogobywalców zainteresują wątki Wykluczenia Komunikacyjnego i Klasowego. Rzecz dzieje się w Kopalnicy, fikcyjnym wyludniającym się miasteczku w Karkonoszach. Jak wszędzie tam u nich, okoliczne lasy kryją poniemieckie sekrety – jakieś ruiny, sztolnie, obwałowania, służące cholera wie do czego cholera wie komu cholera wie kiedy. No i jak to w Sudetach, mają swoją wersję legendy o Trumnie Klappera oraz całkiem realnych przemytników.
Co z kolei typowe dla gatunku literackiego, dość wcześnie w jednej z poniemieckich ruin napotykamy na Trupa. Zmasakrowano go tak jakby ktoś w tych pięknych okolicznościach przyrody uprawiał satanistyczny mord rytualny.
W aferę wmieszane są dwie dziewczyny z klasy ludowej, trzydziestoletnia Bianka i osiemnastoletnia Zuza. Bianka wie jak spieprzyła swoje życie i bezsilnie patrzy, jak Zuza powtarza te same błędy.
Chmielarz nie uprawia okraskingu, nie przedstawia Kopalnicy jako pułapki bez wyjścia. Bianka i Zuza znają ludzi, którzy znaleźli pracę w Jeleniej Górze czy choćby w samym Wrocławiu, dorobili się w Reichu albo nieźle ustawili się na miejscu.
Pokazuje jednak, iż do tego potrzebny jest łut szczęścia. Nie można sobie pozwolić na żaden błąd, żaden przypał, na pseudo-bunt w stylu „mój ziomo wypalił Amsterdam”, bo co dla warszawskiego licealisty w najgorszym wypadku oznacza zmianę szkoły, tutaj oznacza game over.
Mortka „poniósł porażkę” w takim sensie, iż nikt w policji go nie chce, ale nie mogą go wywalić. Więc pensja regularnie wpływa na konto, ale choćby nie wie czy jest „na służbie”. Bianka i Zuza by zrobiły Dalece Niejedno dla faceta, który by im załatwił taką „porażkę życiową”!
No i one tak właśnie robią różne rzeczy dla różnych facetów, przy czym Bianka z doświadczenia już wie to, czego Zuza się tylko domyśla. Wie, iż pewnego faceta należy omijać szerokim łukiem – ale awaria samochodu zmusza ją do szukania szybkiego zarobku.
Saspens polega więc nie na „czy złapią zbrodniarza”, tylko „czy Zuza i Bianka się z tego wyplątają”. gwałtownie zaczynamy im kibicować. Oczywiście, jako Wujek Dobra Rada miałbym dla nich mnóstwo propozycji – Bianka na przykład ma doświadczenie w opiece nad starszą osobą, w Warszawie mogłaby żądać wynagrodzenia w krugerrandach, a Zuza tak naprawdę musi się skupić na zdaniu matury, no ale Chmielarz świetnie pokazuje klątwę klasy ludowej.
Obie bohaterki ciągle mają jakiś pożar do gaszenia „na wczoraj”. Bianka bez samochodu nie zdziała nic, więc musi go naprawić. A Zuza, no cóż, ja pisał Poeta, „dance, drink and screw because there’s nothing else to do”. Na pierwszy rzut oka to brzmi atrakcyjnie, zwłaszcza dla takiego nerda jak ja, który w wieku Zuzy czytał durne książki o kosmosie, no ale Chmielarz potrafi pokazać iż jednak nie ma czego zazdrościć (hm).
Jak by to ujęła Maria Janion, wszystkie polskie powieści są powieściami o uzależnieniach. Ta też. Gdzieś w tle mamy przesłanie, iż w miejscowości typu Kopalnica gigantycznym życiowym osiągnięciem jest już samo tylko uniknięcie zapicia/zaćpania na śmierć.
No ale… czy to na pewno kwestia klasowego wykluczenia? Choćby nowy Varga z poprzedniej notki jest o warszawskich Ludziach Sukcesu, również usilnie pracujących nad zaćpaniem/zachlaniem na śmierć. Jako Dziadek Wojtek co to już niejedno widział mam wrażenie, iż Szatańska Potęga Uzależnienia polega na tym, iż wszystko jest pretekstem. Sukces trzeba oblać, porażkę trzeba zalać, a brak jednych i drugich, czyli Nuda, to dopiero najlepszy powód do picia/ćpania.
Czy rzeczywiście uzależnienia mają profil klasowy, poza trywialnym podziałem na używki droższe i tańsze? Nie wiem, pytam. Czytuję o tym raczej fiction niż non fiction. Czy awans klasowy ratuje przed zapiciem? To skąd literacki motyw uzależnienia jako ceny awansu?
Na koniec wyżalę się nad swoim tradycyjnym zarzutem do prawie wszystkich polskich kryminałów. Awaria samochodu Bianki jest istotna dla fabuły, opisywana jest na ładnych kilku stronach, wliczając rozmowę z mechanikiem, ale NIE DOWIADUJEMY SIĘ CO SIĘ ZEPSUŁO! Ba, choćby nie wiemy co to za samochód, poza tym iż „stary golf”.
Dlaczego akurat golf? Mam wrażenie, iż typowym autem Polski Wykluczonej jest szary opel. Po prostu ceterując parobasa, lepszą funkcjonalność zaoferuje stara astra.
Inny bohater książki jeździ „volvo z górnej półki”. No i co on robi widząc iż droga będzie szła pod górę? „Redukuje bieg”. Volvo „z górnej półki”, ale z manualem i silniczkiem tak słabiutkim, iż wymaga redukowania w Sudetach, nie w Alpach? Helou?
GDYBYM JA PISAŁ POWIEŚĆ, to może niekoniecznie bym informował o tych detalach, ale miałbym je w głowie. Rocznik, silnik, wyposażenie. Przecież to ważne w kryminale – np. od tego, czy ktoś ma w bagażniku matę, którą można wyjąć i umyć szlauchem, zależą możliwości pozbycia się zwłok! Inaczej też wygląda sprawa krwi na tapicerce skórzanej, inaczej na welurowej!
Czym jeździ Mortka, tego już w ogóle (chyba?) się nie dowiadujemy. A przecież wybór samochodu tak dużo mówi o człowieku! A przynajmniej ja mam tak, iż od dziecka maszynki interesowały mnie bardziej od ludzików. Pewnie dlatego nigdy nie napiszę dobrej powieści. Ktoś coś tu pisał o niezdiagnozowanym spektrum…?