Nowokaina zaintrygowała mnie Jackiem Quiadem, który od czasu roli w The Boys ma jednak specyficzną personę. Kiedy więc pojawiało się co raz więcej zapowiedzi akcyjniaka graniczącego z superhero, pomyślałam: to może być intrygujące. A jak!
Tytułowa Nowokaina to nastoletnia ksywka Nate’a, eleganckiego pracownika banku, który z powodu choroby genetycznej nie czuje bólu. Niewrażliwość na ból brzmi jak cecha fajnego superbohatera – ale Nate bynajmniej się tak nie czuje. Z powodu choroby jest zachowawczy do tego stopnia, iż o wizycie w toalecie przypomina mu alarm w zegarku, bo sam Nate fizycznie nie czuje nacisku na pęcherz. Nie je stałych pokarmów w obawie przed odgryzieniem języka, a do kobiety, w której jest zakochany, też nie jest w stanie się zbliżyć. Do czasu.
Sherry – współpracowniczka i obiekt uczuć Nate’a – wychodzi z inicjatywą i popycha go do przekroczenia swoich granic. Wystarcza jeden dzień, by mężczyzna na nowo odkrył smak ciasta wiśniowego (aka smak życia), co okazuje się kamieniem milowym. Kiedy więc podczas napadu na bank Sherry zostaje uprowadzona jako zakładniczka, nasz nie czujący bólu zastępca kierownika porzuca swoją zachowawczość i niczym nowonarodzony superbohater wyrusza w pościg pełen wrażeń. Nie brakuje tu choćby detektywistycznych elementów śledztwa, które zgrabnie wiodą do kolejnych punktów.
Nowokaina ma dwa solidnie postawione fundamenty. Przede wszystkim, niewrażliwość na ból jest świetnie wykorzystanym konceptem. Początkowo poznajemy jej ograniczenia, następnie wraz z bohaterem uczymy się wagi doznań fizycznych, choćby tak przyziemnych, jak jedzenie ciasta. Kiedy natomiast w pełni wkraczamy w kino akcji, choreografie walk niezwykle kreatywnie manewrują możliwościami, które można podsumować jednym zdaniem: Ciebie będzie bolało bardziej niż mnie. Drugi fundament to natomiast tempo akcji – pierwsza godzina filmu toczy się bardzo przyjemnie, poświęcając odpowiednio dużo czasu wprowadzeniu głównego bohatera oraz jego relacji z Sherry. Początek nie wydaje się zbytnio przedłużony, a pierwsza poważniejsza sekwencja akcji jest elegancko podbudowana i faktycznie wynika z tego, co już o bohaterze wiemy.
Niestety tempo rozjeżdża się lekko mniej więcej w połowie filmu. Jednocześnie dzieje się tutaj kilka rzeczy: wydarzenia przyspieszają, pojawia się mocny plot twist, a sam obraz wkracza na nowy poziom humoru, zmierzając w stronę zabawnego absurdu. Chociaż te elementy współgrają ze sobą, to czuć wyraźnie zmianę w stosunku do pierwszej połowy produkcji. Podczas gdy początek zapewnił mi pełną immersję, druga godzina już nie dobiła do tej poprzeczki.
Niemniej jednak, Nowokaina niesamowicie wciąga i bawi. Nate generuje masę humoru związanego z odczuwaniem bólu. Przykładowo, scena tortur wzbudziła salwy śmiechu na kinowej sali. Wydaje się odklejony od rzeczywistości, a ta specyficzna przypadłość czyni go niespodziewanie przerażającym dla innych. Podobnie mamy tu zbudowany humor wokół głównego antagonisty – lidera napadu na bank. Postać mocno przeciwstawna – jednocześnie luzacka, zabawna, ale też straszna, nieludzka, wręcz brutalna. Nie są to cechy występujące w zestawach – natomiast ten koktajl dodaje antybohaterowi nutki szaleństwa, która hipnotyzuje widza. Także aktorsko to właśnie Jack Quaid oraz Ray Nicholson dają tutaj najlepsze popisy. Czy na ekranie w danej chwili znajduje się tylko jeden z nich, czy akurat mają wspólną scenę – absolutnie są wisienkami na torcie. (Chociaż w Nowokainie to może bardziej wiśniami w tym boskim cieście.)

Niewątpliwie nie jest to film bez wad. Spadek tempa miesza się z momentami karykaturalnym slow motion. Reakcja policji na Nate’a wtryniającego się w sprawę, bo nie czuje bólu, bynajmniej nie jest najbardziej udanym wyborem scenariuszowym. Są to rzeczy, które widać – i gdyby brać wyłącznie je pod uwagę, to Nowokaina byłaby udanym, ale niekoniecznie fenomenalnym filmem akcji.
A jednak dawno się tak nie naśmiałam i nie ubawiłam w kinie. Od początku do końca na sali towarzyszyły mi wybuchy śmiechu wokoło. Wzrok miałam przyklejony do ekranu i sama poczułam towarzyszący bohaterom skok adrenaliny. W ostatecznym rozrachunku niedociągnięcia filmu nie mają zbyt wielkiego znaczenia – bo rozrywka jest świetna. Myślę nawet, iż na mnie zadziała trochę jak na przykład Bullet Train. Losowo włączę sobie właśnie ten sprawdzony akcyjniak z przyjemnym poczuciem humoru, bo najdzie mnie ochota na konkretnie tę produkcję. Nowokaina na spokojnie może uzyskać status comfort movie, do którego będzie się wracać. A zapoznać się warto w kinie. Przede wszystkim dla walk, gdzie niewrażliwość na ból nie czyni postaci superbohaterem, ale nieco szalonym przeciwnikiem z kreatywnością i brakiem zahamowań.
Fot. główna: Materiał promocyjny.