NOWA ZIEMIA. Postapokaliptyczne science fiction na tropach „Wodnego świata”

film.org.pl 2 godzin temu

Nowa Ziemia, choć sprawnie zrealizowana na poziomie technicznym, nie wnosi nic nowego do gatunku postapokaliptycznej fantastyki naukowej, a po prawdzie samej nauki też nie ma tutaj zbyt wiele.

W bliżej niesprecyzowanej przyszłości wojny, pandemie i zmiany klimatyczne skutkują globalną katastrofą, która nieomal doprowadza do wyginięcia życia na Ziemi. Garstka najbogatszych ucieka do kolonii kosmicznej zlokalizowanej w układzie planetarnym Kepler-209 w gwiazdozbiorze Lutni. Kilka pokoleń później okazuje się, iż promieniowanie na obcej planecie wywołało u całej populacji niepłodność, więc koloniści wysyłają na Ziemię grupę astronautów z misją zbadania warunków do życia i prokreacji. Pierwsza ekspedycja kończy się fiaskiem, kontakt z załogą zostaje zerwany, a jej członków uznaje się za zmarłych. W trakcie drugiej misji dochodzi do awarii lądownika: dowódca ginie, śmiertelnie ranny zastępca popełnia samobójstwo, a jedyną pozostałą przy życiu osobą jest Blake, która dostaje się w niewolę u Błotniaków – autochtonów zamieszkujących błotnistą równinę nawiedzaną gęstymi mgłami i przypływami. Ale w okolicy żyje również inne plemię, które prawdopodobnie ma coś wspólnego z pierwszą misją kolonistów.

Szwajcarski scenarzysta i reżyser Tim Fehlbaum już w trakcie studiów w Hochschule für Fernsehen und Film München pracował jako operator, realizował też filmy krótkometrażowe i wideoklipy. Rozgłos przyniósł mu postapokaliptyczny dreszczowiec Hell (2011), który zdobył szereg nagród i nominacji na festiwalach filmowych na całym świecie (w tym na Plus Camerimage w Bydgoszczy, gdzie do nagrody za zdjęcia w konkursie debiutów operatorskich nominowano Markusa Förderera). Fehlbaum najwyraźniej czuje się pewnie w takiej konwencji, ponieważ zrealizował w niej także swoją drugą pełnometrażową fabułę, czyli anglojęzyczną Nową Ziemię. Jego film wpisuje się jednocześnie w nurt współczesnego, niezależnego europejskiego kina science fiction nawiązującego do problematyki ekologicznej; inne filmy z tej kategorii to m.in. duński Podzielony (2017) Maxa Kestnera, szwedzko-duńska Aniara (2018) Pelli Kågerman i Hugo Lilji oraz litewsko-francusko-belgijska Vesper (2022) Kristiny Buožytė i Brunona Sampera.

Zdaje się, iż główną inspiracją dla Fehlbauma był Wodny świat (1995) Kevina Reynoldsa, który z kolei powstał pod przemożnym wpływem Mad Maxa (1979) George’a Millera (to chyba nie przypadek, iż jedna z postaci w Nowej Ziemi nosi nazwisko Gibson). Skojarzenia z filmem Reynoldsa wywołuje przede wszystkim wszechobecny motyw wody na zatopionej planecie oraz siedziba głównego antagonisty na cmentarzysku morskich wraków, kojarząca się z kwaterą gangu Deacona w Wodnym świecie. Nowa Ziemia to jednak film znacznie mroczniejszy niż jego niedoceniony, chociaż nieco zrehabilitowany dzięki wersji reżyserskiej (tzw. Ulysses Cut) poprzednik sprzed trzydziestu lat: słońce świeci tutaj z rzadka, a choćby wtedy musi przebijać się przez gęstą zawiesinę mgły, niedobitki ziemskiej ludzkości radzą sobie zdecydowanie gorzej niż mieszkańcy atoli u Reynoldsa, główna bohaterka to zaś zwykły człowiek, a nie – niczym Mariner – ludzko-rybia hybryda ze skrzelami za uszami oraz błoną pławną między palcami u stóp.

Nowa Ziemia nie jest jednak tak widowiskowa i rozrywkowa jak Wodny świat. Nie skłania też do refleksji jak Aniara i nie zachwyca jak Vesper. Niemiecko-szwajcarski film został skonstruowany z mnogości klisz: jest więc katastrofa i samotna bohaterka lądująca w nieznanym jej świecie, jest jednowymiarowy czarny charakter o tyrańskich zapędach, jest wreszcie przyjazne dziecko oraz grupa prymitywnych, ale szlachetnych dzikusów. Twórcy choćby o milimetr nie wyszli poza te schematy, toteż postacie są papierowe, akcja nużąca, a fabuła – przewidywalna. Jednak ostatecznym gwoździem do trumny Nowej Ziemi jest całkowity brak jakiejkolwiek logiki i spójności przedstawionego świata, i to choćby przy wskazanym w przypadku takich filmów zawieszeniu niewiary. Już sam punkt wyjścia jest czystym absurdem – jeżeli koloniści z Keplera opanowali technologię podróży międzygwiezdnych, to powrót na wyniszczoną Ziemię nie ma najmniejszego sensu. Niestety nie ma go również ten męczący, sztampowy film.

Idź do oryginalnego materiału