Now Playing (190)

ekskursje.pl 2 lat temu

Jako starszy pan, który chce zrozumieć nowe czasy, od czasu do czasu wrzucam tu vintage’ową popkulturę prosząc o opinię woke-snowflake-cancel-poprawną. Dotąd wyniki były całkiem sympatyczne, więc znów spróbuję.

Wydaje mi się, iż z grubsza rozumiem i podzielam powody, dla których deadnaming i misgendering stanowi faux pas. Ale co z DOMNIEMANYMI osobami trans?

Czy wolno na ten temat spekulować? Case in study: co z dziennikarskimi śledztwami na temat aktu urodzenia Amandy Lear (pod innym nazwiskiem, z innym genderem)?

Pytanie jest nietrywialne również z punktu widzenia „starych” zasad. W ogóle zastanawiam się, na ile te nowe nie są jednak starymi w nowym opakowaniu.

W „starej” etyce (takiej AD 1990) wygląda to tak, iż dziennikarz powinien odróżniać sferę publiczną od sfery prywatnej i trzymać się tej pierwszej, w tą drugą robiąc najwyżej okazjonalne wycieczki bacząc pilnie, by nie krzywdzić osób prywatnych. Te bowiem mogą za to dziennikarzowi odprocesować biodra.

Gdyby więc kobiecość Amandy Lear była związana z pieniędzmi publicznymi albo sprawowaniem funkcji publicznych (np. skorzystała z jakiegoś stypendium czy parytetu), jej płeć stanowiłaby „fair game”, ale skoro tego nie robi, to jej sprawa, co ma pod majtami. Tak to wyglądało według zasad AD 1990 (na wszelki wypadek zaznaczmy, iż wtedy nie było pojęcia „cis”).

Tabloidy te zasady łamały, skoro temat w ogóle istniał w mediach – no ale model biznesowy tabloidów to łamać zasady i płacić odszkodowania. Z drugiej strony, gdy się słucha jej pięknego, niskiego głosu – jak tego tematu uniknąć?

Z dzisiejszego punktu widzenia najbardziej egzotyczne jest chyba co innego. Najlepsza piosenka Amandy Lear z jej fazy disco jest szokująca od strony tekstowej.

Tytułowa bohaterka rządzi światem przestępczym w Chinatown jakiegoś zachodniego miasta. Można się domyślać, iż jest z grubsza rówieśnicą Amandy Lear (skoro opusciła Szanghaj jako „babyface girl” prawdopodobnie po 1949).

Jako „królowa opium”, kontrolująca „all the opium dens down in Chinatown”, musi mieć na sumieniu więcej zbrodni niż poczciwiny z gangsta rapu. Tytułowy „P.I.M.P.” wabi dziewczyny do pracy oferując im „that Gucci, that Fendi, that Prada”. Metody działania triad są mniej konsensualne.

Piosenka tę przemoc romantyzuje, wzywając byśmy się „pokłonili przed królową Chinatown”. „Ona cię podniesie, gdy się czujesz zdołowany”.

No jasne. Jak ktoś ma za dużo zmartwień, to niech se jeszcze uzależnienie od opiatów dołoży. Kredyt hipoteczny gwałtownie stanie się jego najmniejszym problemem.

Wydaje mi się, iż złote lata disco to szczytowa faza amoralności w popkulturze. Tańczono wtedy do piosenek przedstawiających przemoc jako coś romantycznego czy wręcz zabawnego (że przypomnę hiciora o tym, jak to Dżyngis Chan gwałcił i mordował, łohohoho, łahahaha).

Dziś Beyonce przeprasza za jedno niewłaściwe słowo w piosence, której i tak nie wysłucham, bo ja nie udaję starego dziada, naprawdę nim jestem i po tym cyklu widać, iż zamykam się w świecie wspomnień, odkurzając stare winyle. Ale dlatego właśnie pytam PT Młodzież, co to słucha Taylor West i Kanye Swifta Czy zgadzacie się z moją intuicją, iż dziś popkultura jest bardziej ETYCZNA niż pół wieku temu?

Tamte piosenki były o tyle jawnie rasistowskie, iż tę romantyzowaną przemoc przypisywały jakiemuś Obcemu (w praktyce często będącego black- lub yellowfejsem). „Lasst noch Vodka holen / denn wir sind Mongolen” śpiewali Niemcy ucharakteryzowani na Azjatów.

W ten sposób zachodnie kolektywne id projektowane jest na Innego – z obłudnym westchnieniem „oh, those Russians!”. W „Chinatown” Polańskiego za wszystkie zbrodnie odpowiadają biali, ale to nazwa chińskiej dzielnicy służy jako metafora korupcji i bezprawia.

Kiedyś ta metafora wydawała mi się wielka literacko. „Forget it Jake, it’s Chinatown!”. Ale jak stereotypizowanie grupy etnicznej przekładało się na życie jej przedstawicieli?

Przecież pierwsze pokolenie emigrantów walczyło wtedy o elementarne prawa polityczne. Dziś stereotyp mówi, iż Chińczycy są „z urodzenia” zdolni i pracowici, bestsellerami są książki typu „Manifest tygrysiej matki”, ale 50 lat temu popkultura umacniała stereotyp dokładnie odwrotny (co po raz kolejny dowodzi, jak głupie są antyimigranckie uprzedzenia).

W ówczesnej popkulturze nie zadawano sobie takich pytań, dlatego uważam, iż była choćby bardziej amoralna od gangsta rapu z lat 90. Tupac i Ice Cube to jeszcze czasy, gdy słuchałem także rzeczy nie będących moją filiżanką earl greya, więc ZAPEWNIAM, iż w ich tekstach jest POTĘPIENIE wojen gangów, a choćby – pardon my french – krytyka społeczna.

A jak jest dzisiaj – nie wiem i naprawdę chętnie się dowiem. Czy współcześni artyści aprobująco śpiewają o zbrodni, przemocy i urokach uzależnienia od opiatów?

Na pewno znajdziemy kogoś niszowego, ale pytam o kogoś, kto jest dzisiejszym odpowiednikiem Amandy Lear. Przyjmijmy kryteria: przeboje w Top Ten i/lub oficjalne reprezentowanie państwa w Eurowizji (Niemcy, 1979).

Dygresja od dygresji: zastanawiam się, na ile na dziwaczną niemiecka politykę zagraniczną przekłada się to, iż rządzi tam teraz pokolenie z grubsza moje. A więc wychowane na piosenkach idealizujących Rosjan jako jebako-hulaków, którzy po prostu muszą sobie trochę pogwałcić, Moskau, Moskau, Mädchen sind zum kussen da, łohohoho.

Ale przede wszystkim jestem ciekaw opinii młodych ludzi, słuchających tych wszystkich Megan Thy Minaj. Osobliwie jeżeli zdarza im się dyskutować o interesekcjonalności w mitycznym lokalu dla młodej lewicy „Pod Skancelowanym Swerfem”. Co myślicie o moich dziaderskich intuicjach?

Idź do oryginalnego materiału