Notatki na marginesie: Krew za krew (Seraphim Falls, 2006, reż. David Von Ancken)

zaslepieniobrazem.blogspot.com 11 godzin temu


Były pułkownik wojsk Konfederacji Carver (Liam Neeson) ściga kapitana Unii Gedeona (Pierce Brosnan). Dwóch weteranów wojny secesyjnej toczy bój na śmierć i życie. Co jest powodem tego morderczego starcia? Nie wiadomo, jednak widoczna na ekranie zawziętość przeciwników sprawia, iż widz zdaje sobie sprawę, iż gra toczy się o wysoką stawkę. Bohaterowie przemierzają powojenne Stany Zjednoczone Ameryki oglądając zgliszcza moralne żyjących tam ludzi. Konflikt między byłymi żołnierzami pochłania coraz większą liczbę osób. Znane przysłowie "zgoda buduje, niezgoda rujnuje" zbiera swoje krwawe żniwo.

Zastanawiałem się, dlaczego film Krew za krew przemknął przez ekrany kin prawie zupełnie nie zauważony? Dwóch bardzo dobrych aktorów, chwytliwa tematyka i niezła realizacja. Co poszło nie tak? Wszystko wyjaśnia się pod koniec seansu, kiedy to obraz traci swój krytyczny pazur w jedynej, bodajże najkrótszej, ale i zarazem najistotniejszej dla całego filmu, scenie. Te kilka minut retrospekcji, które stanowić będzie rozwiązanie zagadki pobudek kierujących bohaterami, zaprzepaszcza niemalże cały obraz.

Reżyser nie udźwignął ukazania tragicznych przyczyn ciągnącego się przez cały seans konfliktu. Nie udźwignął tego, co winno być najważniejsze, abym jako widz się zaangażował. Nie przekonał mnie, a bardziej, nie wywołał we mnie odpowiednich emocji, które byłyby adekwatnym uzasadnieniem dla działań bohaterów. I żeby wszystko było jasne: fakty się zgadzają, to co nie pasuje, to emocje, a bardziej ich brak. Obrazy, które przewijają się w retrospekcji, nie wywołują szoku, nie przygniatają widza emocjonalnie, nie niszczą go mentalnie, a powinny. Zawodzi dynamika i brak jakiegokolwiek dramatyzmu. Tragedia bez emocji, a przez to, bez naszego zaangażowania, dlatego jesteśmy rozczarowani rozwiązaniem tej, ciągnącej się przez cały film, zagadki.

Lepszym rozwiązaniem w tej sytuacji (wiedząc, iż reżyser nie podoła) byłoby nie inscenizowanie tej sceny bezpośrednio dzięki obrazu, tylko zaprezentowanie jej w jakiś szczątkowych rozmowach bohaterów. Resztę zrobiłaby wyobraźnia widza. Nie przepadam za ekspozycją w dialogach, ale tutaj mogłaby się sprawdzić idealnie. Aktorzy mogliby w ten sposób lepiej oddać istotę dramatu. Liam Neeson jest w swojej roli bardziej stały, konsekwentny, więc w tym przypadku i lepszy. Pierce Brosnan jest trochę mniej spójny w tym co robi, ale i u niego pod koniec seansu dostrzegamy bardziej niejednoznaczny rys osobowości.

Ostateczne, starcie między adwersarzami satysfakcjonuje, co nie zmienia faktu, iż już sam finał trochę zawodzi, trącąc zbytnim dydaktyzmem (chociaż symbolika zniknięcia bohaterów na pustyni, po rozejściu się w dwóch różnych kierunkach satysfakcjonuje). Seans generalnie na plus z adnotacją, by samemu w głowie przywołać sobie ogrom zła jakie niesie za sobą wojna, bez względu na to, po której stronie konfliktu byśmy się nie znajdowali.

Idź do oryginalnego materiału