Bogobójczynię pochłonęłam niemal na raz, dobrze odnajdując się w znanym motywie niedobranej grupy wypełniającej misję. Pierwszy tom serii kończy się jednak rozdzieleniem bohaterów. Jak więc po tym zabiegu wypada kontynuacja trylogii Upadli bogowie?
Przyznam, iż nie mogłam się doczekać drugiego tomu, ale kiedy Niosący słońce wreszcie się pojawił, stanęłam przed dylematem. Chociaż premiery obu części dzieliło ledwie pół roku, zdążyły już mi umknąć szczegóły otwarcia serii. Pamiętałam główne wątki, bohaterów, a przede wszystkim odczucia – ale co więcej? Zabrałam się więc za Bogobójczynię po raz drugi i dopiero potem sięgnęłam po nowe wydanie. Czy zaserwowałam sobie zbyt dużo fantastyki na raz? Sama już nie wiem.
Niosący słońce jest bezpośrednią kontynuacją pierwszego tomu pełnego zwrotów akcji, oszczędnie powiem więc tylko – bohaterowie zostają rozrzuceni po królestwie. Podczas gdy pierwsza książka skupiała się na jednej misji, druga część śledzi kilka wątków, które rozgrywają się w obliczu nadchodzącej wojny. Rycerz Elogast próbuje stanąć na czele buntu przeciwko królowi, Kissen bada powracające bóstwo ognia, a Inara wraz z bożkiem Skedicethem badają swoje pochodzenie. Przewija się zarówno rebelia i napięcia w królestwie, jak zmieniające się podejście do zakazanego kultu bóstw.
Książka zyskuje na zwiększonej skali wydarzeń. Obserwujemy, jak widmo wojny jest odbierane w różnych partiach królestwa, nie brakuje też intryg i domieszki historii boskiej rasy. Rosną stawki, a motywacje pojedynczych postaci przyjemnie wpisują się w wir wydarzeń.
To by jednak było na tyle. Zasadniczy problem Niosącego słońce wynika bowiem właśnie z tej odmienionej dynamiki. Drugi tom rozwija konflikt bogowie-ludzie, w którego centrum znajduje się król Arren. Natomiast ta kluczowa postać rozstaje poprowadzona w zupełnie nielogiczny sposób. Pierwotnie zagorzały wróg bóstw, staje się ich równie zapalonym wyznawcą – i mimo iż po raz pierwszy pojawiają się poświęcone Arrenowi rozdziały, drastyczna zmiana adekwatnie pozostaje nieuzasadniona.
Cały społeczny wątek napięć religijnych, wolności wyznania i lokalnych tradycji, pieczołowicie budowany w pierwszym tomie, zdaje się więc na nic. Nie wiadomo do końca, przeciwko komu czy czemu buntują się mieszkańcy – a jest to jeden z centralnych wątków. Nawiasem mówiąc, nie wiadomo też, jaka dokładnie relacja łączy króla i jego rycerza, przez co ich dylematy zupełnie nie wybrzmiewają, a pojedyncze zdania sugerujące zażyłość wydają się dość dziecinne.
Fabułę ratuje natomiast wątek Inary oraz zagadka jej pochodzenia, zarysowana w poprzednim tomie. Liczyłam, iż bohaterce przypadnie więcej uwagi i to rzeczywiście następuje. Dziewczynka zmuszona jest gwałtownie dorosnąć, traci oparcie w swoim bożku, a zyskuje siłą i determinację. Chociaż działa poniekąd na własną rękę, to jej śledztwa oraz odkrycia interesują najbardziej. Ku mojemu ubolewaniu traci na tym fascynująca Kissen, której rozdziały są nieliczne, krótkie i kilka wnoszące do fabuły.
Trudno zgrabnie podsumować, jak wypada Niosący słońce. Wciąż czeka nas finałowy tom trylogii – a zapowiada się na jeszcze większe stawki, jeszcze większą wojnę, jeszcze więcej zmian w relacji z bogami. Tym razem jednak nie czekam z niecierpliwością. Może seria odżyje jeszcze i okaże większą spójność z poprzednimi tomami? Póki co jednak znajdzie się kilka ciekawszych wątków, choćby jeżeli całość już się tak dobrze nie obroni. Drugi tom wypada słabiej na tle świetnego otwarcia – wciąż jednak istnieje tu pole do popisu i miejmy nadzieję, iż jego potencjał zostanie lepiej wykorzystany.
Powyższy tekst powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Jaguar.
Fot. główna: Kolaż z użyciem okładki/Wydawnictwo Jaguar.
Autor: Hannah Kaner
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 384
Okładka: miękka