Pierwsza godzina tego filmu wciąga i intryguje, ale ostatnie dwa kwadranse już tylko nudzą i irytują.
Patrick, samotny mężczyzna w średnim wieku, mieszka na osiedlu przyczep kempingowych gdzieś na australijskiej prowincji. Pewnej burzowej nocy pod drzwiami jego przyczepy pojawia się młoda kobieta, która chce dostać się do najbliższego miasta. Patrick zaprasza przemoczoną nieznajomą do środka i oferuje jej posiłek i kąpiel. Kiedy kobieta dowiaduje się, iż auto gospodarza uległo awarii, a on sam nie ma telefonu, postanawia wyruszyć w dalszą drogę, ale Patrick informuje ją, iż brama osiedla jest już zamknięta – i jednocześnie wyraża zdziwienie, iż mimo to kobiecie udało się dostać na jego teren. Mężczyzna jest coraz bardziej podejrzliwy wobec swojego niespodziewanego gościa, co rusz natrafiając na logiczne nieścisłości w opowieściach i wyjaśnieniach kobiety. Ale i ona wcale nie ufa Patrickowi – zwłaszcza gdy przypadkiem odnajduje w jego rzeczach damską biżuterię oraz sprawny telefon komórkowy. Napięcie pomiędzy tą dwójką narasta aż do dramatycznego finału.

Indianna Bell i Josiah Allen to australijski duet filmowy odpowiedzialny m.in. za krótkometrażowe filmy Small Town P.D. (2018), Safe Space (2019), Call Connect (2019) oraz The Recordist (2020). Nigdy mnie nie znajdziecie to pełnowymiarowy debiut tych twórców. Debiut w pełni autorski, jako iż poza reżyserią Bell i Allen zajęli się także pisaniem scenariusza, montażem i produkcją całości. „Postanowiliśmy stworzyć coś naprawdę wyjątkowego w ramach znanych ograniczeń związanych z jedną lokalizacją i dwoma postaciami, więc popuściliśmy wodze fantazji, zwróciliśmy się do wielu osób z prośbą o pomoc i zebraliśmy ekipę. W efekcie powstała mroczna i hipnotyczna opowieść o baśniowym zabarwieniu, która wydaje się znacznie większa niż cztery ściany przyczepy, w której została nakręcona” – opowiadała Bell. Film miał premierę w czerwcu 2023 roku na nowojorskim festiwalu Tribeca, a w marcu roku następnego trafił do australijskich kin i na platformę Shudder.

Tego rodzaju dreszczowce – o ile są sprawnie zrealizowane – potrafią wciągnąć, wywołać niepokój i skłonić do stawiania różnych pytań. Kim jest tajemnicza kobieta, która pojawia się w przyczepie Patricka? W jaki sposób udało się jej tam dostać w środku nocy? Przed czym uciekała? Jakie są jej intencje i motywy? Kim jest sam Patrick i czy coś ukrywa, a jeżeli tak, to co? Dlaczego bez wahania otworzył drzwi nieznajomej? Przez pierwszą godzinę Nigdy mnie nie znajdziecie twórcy umiejętnie budują atmosferę paranoi, klaustrofobii i zagrożenia, mając do dyspozycji tylko jedno miejsce oraz dwoje bardzo dobrych aktorów (Brendan Rock jako Patrick i Jordan Cowan jako kobieta). Ta część filmu przypomina nieomal klasyczną opowieść grozy o nawiedzonym domu w duchu Edgara Allana Poego: szalejąca za oknem burza, wyjący wiatr, niepokojące skrzypienie w zakamarkach ponurych wnętrz, pukanie do drzwi, za którymi nikogo nie ma – i to wszystko robi naprawdę duże wrażenie.

Trzeci akt Nigdy mnie nie znajdziecie, czyli ostatnie trzydzieści minut, niestety nie dorównuje dwóm poprzednim. W fabułę wkradają się przewidywalne chwyty, chaos i nuda, pieczołowicie budowany nastrój ulatnia się niczym kamfora, zwrot akcji jest tyleż sztampowy, co rozczarowujący, a finał – choć miał być pewnie upiorny i szokujący – pozostawia widza zupełnie obojętnym, przywołując na myśl najgorsze, najbardziej irytujące momenty w filmografii M. Night Shyamalana. Tak jak autor niedawnego nieporozumienia pt. Pułapka (2024), Bell i Allen próbują maskować fabularne dziury i inne niedociągnięcia naciąganym plot twistem w końcówce filmu, która poniekąd unieważnia to, co działo się wcześniej. Na dobitkę rozwiązanie zagadki nie przysporzy większych kłopotów żadnemu odbiorcy, który widział w kinie podobne zabiegi już setki razy. Mimo wszystko chętnie sięgnę po następny film Australijczyków, bo widać, iż mają potencjał – po prostu tutaj nie został on w pełni wykorzystany.














