Niezwykła biografia „New Yorkera”. Oni poszli pod prąd i zawarli pakt z czytelnikami | Ideał sięgnął druku

polityka.pl 8 godzin temu
Zdjęcie: BE&W, materiały prasowe


Wieści o jego śmierci okazały się przesadzone – tak o jednym z najsłynniejszych czasopism wszech czasów mówi Michał Choiński, który „New Yorkerowi” poświęcił książkę. NORBERT FRĄTCZAK: – Amerykański tygodnik „New Yorker” skończy niedługo sto lat. Początkowo adresowany do nowojorskiej socjety, dziś sprzedaje ponad 1,2 mln egz. tygodniowo na całym świecie. Nieźle jak na gazetę ze śmiesznymi rysunkami, poezją i artykułami na kilkanaście stron.
MICHAŁ CHOIŃSKI: – Ta różnorodność treści, powiedziałbym: alchemia dziennikarska, to jedna z rzeczy, które zafascynowały mnie w „New Yorkerze”. Głębokie reportaże, jak uznana za najważniejszy tekst prasowy XX w. „Hiroszima”, głośne „Imperium bólu”, śledztwo dotyczące Harveya Weinsteina, sąsiadują z nie mniej ważnymi opowiadaniami i rysunkami. A to wszystko ukryte za okładkami, które są małymi arcydziełami i nieraz zaznaczyły się w historii współczesnej sztuki.

Milioner Raoul Fleischmann zainwestował w pomysł twórcy „New Yorkera” Harolda Rossa 25 tys. dol. (czyli prawie 400 tys. dol. w dzisiejszej walucie). Obecny redaktor naczelny tygodnika David Remnick w rozmowie z panem zażartował: „Gdybym dziś przyszedł do milionera i poprosił o pieniądze, bo chcę założyć magazyn – i to jeszcze taki, który publikuje teksty na 15 tys. słów o wojnie, polityce i kulturze, drukuje czarno-białe rysunki satyryczne i nie ma na okładce zdjęć celebrytów w strojach kąpielowych – odpowiedź byłaby natychmiastowa: Dziękuję, ale nie”.
„New Yorker” zrodził się w czasie amerykańskiej prosperity. Lata 20. – era jazzu, F. Scott Fitzgerald z żoną Zeldą balują w najlepszych lokalach Nowego Jorku, Ernest Hemingway bawi się w Paryżu, korzystając z siły amerykańskiego dolara. To wiara w ułudę amerykańskiego snu, który później zostanie zdekonstruowany. Szła za tym wiara w budowę silnych przedsiębiorstw, marek.

Idź do oryginalnego materiału