Historia Marka Graysona powróciła w najnowszych odcinkach dość gwałtownie dzięki łaskawości studia. Tym razem obyło się również bez niepotrzebnych przerw. Może dlatego, iż tym razem obyło się także bez szalonych plot twistów, które trzymały widza za gardło w drugiej serii? Ocena trzeciego sezonu łatwa nie będzie, ponieważ było to niestety najbardziej nierówny sezon w historii serialu Niezwyciężony.
Niezwyciężony po ostatniej potyczce z Viltrumitką poważnie podszedł do przygotowań na starcia przekraczające jego możliwości. Duża była w tym zasługa Cecila, który jak nikt inny szalenie poważnie traktuje nadchodzące zagrożenie. Widzi w Marku ostateczną linię obrony, dlatego razem z całym zespołem stara się rozwinąć jego potencjał. Jednocześnie nie zapomina również o planie B i C, które niestety nie podobają się Markowi. Gdy ten odkrywa, z jakich zasobów korzysta Stedman, między dwoma bohaterami dochodzi do poważnego spięcia, które przeradza się w otwarty konflikt. Jego wynikiem jest rozłam wśród bohaterów niczym w ten z Civil War. Część herosów, w tym sam Niezwyciężony, postanawia więc pójść własną ścieżką i działać niezależnie.
Prywatnie zaś Mark postanawia (wreszcie) wyznać Eve uczucia. Tak właśnie zaczyna się ich wyczekiwany związek. Chłopak próbuje też wspierać swoją matkę oraz być mentorem dla przyrodniego brata, który rozwija się bardzo szybko, przez co supermoce objawiają się u niego znacznie prędzej. Okazuje się jednocześnie, iż bycie nauczycielem i opiekunem dla rozchwianego emocjonalnie nadludzko silnego młodego kosmity jest większym wyzwaniem niż przypuszczał Mark.
Chociaż w fabule dzieje się całkiem sporo, nie wszystko, co widzimy, ma tutaj sens. Co więcej, parę elementów historii jest dość niechlujnie poprowadzonych, trochę na wyrost – jak wspomniany konflikt Marka i Cecila. Natomiast sporo odcinków było zwyczajnie nudnych i kilka wnosiło do głównego wątku, jakim jest zbliżająca się zagłada ze strony Viltrumitów. Trochę zaczyna mnie irytować, iż twórcy zamiast skupić się na tym właśnie clue fabuły skutecznie odwlekają najciekawszy i najbardziej emocjonujący jej element. Zamiast tego pakują w każdym odcinku coś nowego, co średnio się sprawdza. Wracają do wątków, które powinny być zamknięte lub przywracają do życia złoli, których pięć minut już dawno minęło. Odgrzewają kotlety, które były smaczne raz, ale fundowane ponownie nie sprawdzają się już tak samo. W sumie jedynym takim wątkiem, który naprawdę poszerzył naszą wiedzę były retrospekcje Cecila, które bardzo klarownie wyjaśniały, skąd jego stosunek do funkcjonowania świata.
fot: kadr z serialu „Niezwyciężony”
W nowej serii widać „pogorszenie” strony wizualnej. Odcinki nie są już tak napakowane naturalnymi efektami, postacie są mniej ruchome, otoczenie mniej żywe. Przyczyna ma swoje uzasadnienie i odzwierciedla to, o czym mówili, a raczej z czego śmieszkowali twórcy w poprzedniej serii, gdy podczas konwentu jeden z rysowników tłumaczył Markowi, jak sprawnie tworzyć animowane produkcje. Był to zabawny smaczek, choć teraz widać, iż producenci sami wzięli sobie te wskazówki do serca. Ta zwiększona statyczność animacji wynika najpewniej z pośpiechu twórców, którzy nie chcieli odwlekać kolejnego sezonu, tylko zapodać fanom kolejną porcję bez większej przerwy. Ja jestem im za to wdzięczny. Zwłaszcza, iż wspomniane pogorszenie animacji, choć dostrzegalne, nie wpływa znacząco na odbiór serialu. Animatorzy skupili się na kluczowych elementach takich, jak czysta akcja i efekty specjalne, a odstawili na bok takie rzeczy, jak ruchome usta czy biegający w tle ludzie. Jak dla mnie, finalnie rozrywka aż tak na tym nie ucierpiała.
To, co jednak ucierpiało, to właśnie sama fabuła, do której upychano nowe wątki i wracano to tych zużytych, niechcianych. Faktem jest, iż dwa najważniejsze odcinki sezonu pozostawiły świat w takiej rozsypce, jakiej jeszcze nie było choćby za czasów starcia Niezwyciężonego z Omni-Manem. Zarówno armia z innych wymiarów, jak i Podbój – najgroźniejszy żyjący Viltrumita – wystawiają Marka na ostateczną próbę przetrwania i woli walki. I choć z obu tych walk wychodzi zwycięsko mimo wielu odniesionych ran i ciężkiego łomotu, ciężko jest czuć wagę tych starć, podczas gdy ten sam heros dostawał bęcki od znacznie mniejszych, słabszych i mniej znaczących antagonistów kilka odcinków temu. Całe to intro pokazujące nam, jakim koksem stał się Mark, chwilę później rozbija się o skały, gdy prawie ubijają to wielkie robale.
fot: kadr z serialu „Niezwyciężony”
Mimo tego, finałowe starcie jest prawdziwym peakiem tego sezonu. Nadeszło niespodziewanie i uderzyło znienacka z siłą błyskawicy w najgorszym możliwym momencie. Podbój został tu świetnie odwzorowany, już po paru sekundach starcia czuć niesamowitą powagę sytuacji, a zagrożenie rośnie z każdą minutą walki, aż to finałowego monologu. O dodatkowe ciarki przyprawia genialny dubbing w wykonaniu samego Jeffreya Dean Morgana, który nadał niesamowitej magii tej w zasadzie bardzo prostolinijnej postaci. Choć tu muszę przyznać, iż od strony dubbingowej serial od zawsze stał bardzo mocno. Już od początku mieliśmy tu samą śmietankę aktorską, w trzecim sezonie dopełnia ją między innymi właśnie Morgan, czy gościnnie Aaron Paul. Tacy aktorzy choćby nieco gorzej napisanym postaciom dodają pazura.
Faktem jest jednak, iż serial w tylu miejscach miał jakościowe rozjazdy, iż gdyby nie oczekiwania na kontynuację głównego motywu już parę razy odpuściłbym serial. A już na pewno nie cisnąłbym co tydzień po odcinku, tylko bez spinania się odczekał na cały sezon i na spokojnie go nadrobił – ponieważ wiele odcinków było zwyczajnymi wypełniaczami czasu, które w ogólnym rozrachunku niczego nie wniosły. Finałowy boss w postaci potężnego Podboju przyszedł totalnie znienacka. Co z jednej strony wypadło fajnie, bo nikt się go w tym momencie nie spodziewał. Z drugiej jednak, gdy przez większość serialu wątek Viltrumitów był zbywany, miałem wrażenie, iż scenarzyści w ostatniej chwili sobie o nim przypomnieli i wrzucili to giga-zagrożenie pięć minut przed końcem seansu.
fot: Prime Video
Niezwyciężony choć wciąż jest serialem, który nieźle się ogląda, nie wali już po gębie tak jak kiedyś. Mam wrażenie, iż jakościowo nieco się opuścił i w tym momencie stoi już na pewnych nogach tylko dzięki fenomenalnym i przez cały czas diabelsko brutalnym walkom. Cała reszta nieco widocznie podupadła. A sensowność wydarzeń i niektórych relacji, jak ta Cecila i Marka, trochę się zagubiła. Jednak dzięki temu, iż trzeci sezon odnalazł ikrę na dobrą sprawę dopiero w dwóch ostatnich odcinkach, ogólne wrażenie nieco podciągnęło się do góry. A zapowiedzi kolejnych przygód i intryg zapowiedziane w ostatniej minucie wciąż zachęcają, by sięgać po kolejne sezony.