Disney+ z przytupem wszedł w świat polskich produkcji oryginalnych. "Breslau" to dramat i kryminał historyczny, którego akcja przenosi nas do 1936 roku – miasta Breslau, czyli dzisiejszego Wrocławia, które wówczas należało do Niemiec. To właśnie wtedy, tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Berlinie, machina propagandowa III Rzeszy nabiera rozpędu, a na ulicach pojawiają się wszechobecne nazistowskie symbole.
W tym świecie poznajemy Franza Podolsky'ego – komisarza policji polskiego pochodzenia. To interesujący wybór – polska mniejszość w mieście była wówczas nieliczna Ś ale dodaje fabule dodatkowego smaczku i stawia bohatera stawia w kontrze do niemieckocentrycznej polityki nazistów.
Jednak kwestia języka potrafi naprawdę irytować. Serial jest w całości po polsku, ale w domyśle bohaterowie rozmawiają po niemiecku. Gdy jednak piszą czy czytają, widzimy już teksty po niemiecku – wszystkie dokumenty i napisy są właśnie w tym języku.
To z jednej strony zrozumiały zabieg, bo trudno oczekiwać, by polscy aktorzy grali cały czas w obcym języku, ale z drugiej – bywa to dezorientujące. Zwłaszcza gdy brytyjski korespondent raz mówi "po polsku", które ma oznaczać niemiecki, a innym razem po angielsku. Ciężko się nie pogubić.
O czym jest "Breslau"? To kryminał o seryjnym mordercy w niemieckim Wrocławiu
Podolsky (Tomasz Schuchardt) zostaje wciągnięty w sprawę brutalnego morderstwa, które może pokrzyżować starannie układane propagandowe puzzle III Rzeszy. Zwłaszcza iż jedną z ofiar jest polsko-żydowski sportowiec przygotowujący się do igrzysk.
Mimo iż nazistowskim władzom i części mieszkańców to bardzo na rękę (serial świetnie pokazuje rosnące antysemickie nastroje, które – jak wiemy – niedługo eskalują), państwo chce udowodnić Zachodowi, iż jest nowoczesne i przyjazne, a Żydom i mniejszościom nic złego się nie dzieje. choćby oznaczenia żydowskich biznesów znikają z okien, żeby tuż po igrzyskach znowu tam wrócić.
Prowadząc śledztwo, Podolsky zmierzy się z trzema przeciwnikami – seryjnym mordercą, który wyłupuje swoim ofiarom oczy, nazistowskim systemem, w którym każdy wybór ma swoją cenę, i… samym sobą. To moczymorda z trudną przeszłością, który nie waha się używać przemocy i stosuje niestandardowe metody pracy. Ma też poważne problemy w małżeństwie – jego żona Lena (Sandra Drzymalska) również sięga po używki, znacznie mocniejsze, a para zupełnie nie potrafi się porozumieć.
Obok nich na ekranie pojawiają się m.in. Przemysław Bluszcz jako moralny podwładny Franza, Ireneusz Czop w roli wszechwładnego oficera SS, Agata Kulesza jako jego wierna żona, Karolina Gruszka jako psychoanalityczka oraz Adam Bobik w roli lojalnego współpracownika Podolskiego. Reżyserem serialu jest Leszek Dawid ("Jesteś Bogiem"), a za scenariusz odpowiadają Magdalena Żakowska ("Krew z krwi 3") i Bartosz Janiszewski ("Wataha").
"Breslau" to realizacja na światowym poziomie, a aktorstwo całej obsady jest wyśmienite
Nie ma wątpliwości – pod względem realizacyjnym "Breslau" robi ogromne wrażenie. Zdjęcia Pawła Flisa są wysmakowane, nastrojowe, znakomite, a światło i kolorystyka potęgują mroczny klimat noir. Z kolei ascetyczna muzyka idealnie podkreśla narastające napięcie.
Jednak to fenomenalne scenografia i kostiumy przenoszą widza prosto do lat 30., do świata zdominowanego przez nazistowską symbolikę (wszechobecne flagi ze swastyką naprawdę mrożą krew w żyłach). Twórcy prowadzą nas przez państwowe gmachy, arystokratyczne salony, zadymione speluny i mroczne podziemia, gdzie ukrywają się wszyscy "nieludzie" w oczach III Rzeszy – i za każdym razem mamy wrażenie, iż naprawdę przenieśliśmy się w czasie.
Dialogi są soczyste i ostre, nie unikają wulgaryzmów. Są realistyczne, uliczne, a nie literackie i to jeden z najjaśniejszych punktów produkcji. Równie mocne są sceny przemocy – serial nie unika brutalności, krwi ani śmiałych scen łóżkowych.
To zdecydowanie propozycja nie dla wrażliwych, zwłaszcza iż pojawia się choćby kilka jumpscare'ów rodem z horroru. Niektóre sceny mogą "złamać" widza również emocjonalnie, zwłaszcza jedna z udziałem Czopa i Kuleszy, o której ciężko będzie zapomnieć.
Siłą "Breslau" jest jednak aktorstwo. Największą siłą obsady jest Schuchardt, który w roli Podolskiego daje z siebie wszystko – jego gra jest intensywna, fizyczna, brudna. To w tej chwili jeden z najlepszych polskich aktorów i tutaj to potwierdza.
Sam bohater jednak nie jest konsekwentnie napisany – bywa naiwny, moralizatorski, a później coraz bardziej toksyczny i przemocowy. Trudno mu kibicować, choć początkowo wydaje się "tym dobrym". Niby ma serce po adekwatnej stronie, ale jest chodzącą toksyną.
Znacznie gorzej wypada postać Leny, choć Sandra Drzymalska gra ją znakomicie. Jest jednak napisana tak stereotypowo, iż aż boli – to kobieta "napisana przez mężczyznę", nieustannie oglądana męskim okiem. Piękna, wyzwolona, wiecznie atrakcyjna, filuterna, bez hamulców, a jednocześnie sprowadzona do obiektu pożądania i źródła problemów.
Nagość Leny widzimy w co drugiej scenie, choć w większości nie ma to uzasadnienia fabularnego – mówiąc brzydko, zwyczajne "szczucie cycem". Dodatkowo scenariusz wtłacza żonę Podolskiego w kolejne scenariusze schematy. W 2025 roku trudno uwierzyć, iż tak fatalnie napisana postać kobieca postać trafia do wysokobudżetowego serialu. Szkoda Drzymalskiej.
Trzeba też dodać, iż relacja Franza i Leny to jedna z najbardziej toksycznych wątków małżeńskich w polskim serialu. Ich namiętne kłótnie chwilami przypominają telenowelę, a rozbudowany wątek ogląda się z rosnącą irytacją – momentami trzeba ze sobą walczyć, żeby nie przewinąć ich kolejnej dzikiej konfrontacji. Oboje mają jednak niezłą chemię, co może zaprocentować w serialowej "Lalce" Netfliksa – w końcu zagrają tam Wokulskiego i Łęcką.
Na drugim planie uwagę kradnie Adam Bobik w roli prostego, wiernego pomocnika Podolskiego – postaci ujmującej i nieśmiałej. Świetnie wypadają i Bluszcz, i Kulesza, ale również Ireneusz Czop jako bezwzględny służbista z obsesją na punkcie wizerunku i kariery, ale jednocześnie kochający mąż i ojciec.
Przemówienie jego oficera SS na premierze propagandowego filmu brzmi niepokojąco aktualnie – jakby żywcem wyjęte z dzisiejszej skrajnie prawicowej sceny politycznej. To trzeba oddać serialowi – nazistowskie klimaty oddano tak dobrze, iż trudno się nie wzdrygnąć i nie pomyśleć o współczesności.
Największy problem "Breslau"? Scenariusz
Choć "Breslau" ma kapitalny klimat i światową realizację, rozbija się o scenariusz. Zamiast mocnego kryminału, dostajemy miszmasz gatunków – trochę obyczajówki, trochę telenoweli, trochę prób kopiowania "Babylon Berlin" i inspiracji prozą Marka Krajewskiego (choć twórcy się od tego odcinają).
Bohaterowie pozostają niedostatecznie rozwinięci, wątków pobocznych jest zdecydowanie za dużo, a jeden z istotnych zostaje po prostu urwany. Niektóre sceny sprawiają wrażenie, jakby brakowało im dalszego ciągu – jakby kolejne ujęcia zostały wycięte w montażu. Zdarza się też, iż dialogi czy odkrycia bohaterów prowadzą donikąd.
To niewybaczalne w serialu kryminalnym, od którego widz wymaga precyzji i logiki. Struktura jest nierówna – trzy pierwsze odcinki są świetne (opening jest genialny!), kolejne trzy to miszmasz, który męczy, a dwa ostatnie ponownie wciągają, choć bywają zbyt efekciarskie.
Samo śledztwo ma potencjał – w końcu seryjny morderca grasuje na ulicach nazistowskiego miasta – ale tonie w chaosie fabularnym. Twórcy bawią się z widzem, wodząc go za nos i zmieniając tropy – to się chwali, tylko niestety brakuje w tym wszystkim dokładności.
Ostateczne rozwiązanie ma szokować – pytanie tylko, czy to faktycznie logiczne zwieńczenie, czy raczej efekt "dla wrażenia". Im dłużej się nad tym zastanawiamy, tym mniej sensu ma końcówka, jakby dopisana w ostatniej chwili. Zastanawiamy się, dlaczego morderca zrobił na samym końcu to, co zrobił i... nie wiemy.
Ale czy mimo wszystko warto obejrzeć "Breslau"? Tak – choćby dla samej realizacji, bo widać, iż Disney+ nie szczędziło pieniędzy. To produkcja mroczna, ponura, pełna brutalności, ale też przerażająco aktualna i świetnie zagrana. Gdyby tylko mocniej trzymała się kryminału i miała porządniejszy scenariusz, mogłaby być serialem naprawdę wybitnym. Tak dostajemy dobrze zrobiony serial historyczny, na który miło się patrzy, ale który w warstwie fabularnej rozczarowuje.














