Nierówności po polsku: Liczby już znamy, teraz przemówmy do wyobraźni

krytykapolityczna.pl 3 dni temu

Polska debata publiczna pozostawia wiele do życzenia – co do tego panuje zgoda ponad podziałami politycznymi. Dla mnie jednym z najbardziej przygnębiających doświadczeń ostatnich lat była histeria wokół propozycji zmian podatkowo-składkowych w Polskim Ładzie.

Przypomnijmy – PiS zaproponował początkowo drobne zwiększenie progresji. Najlepiej zarabiający mieli oddać do kasy państwowej trochę więcej, najmniej zarabiający trochę mniej niż dotychczas. I wtedy się zaczęło…

Zamiast rzeczowej debaty, otrzymaliśmy festiwal strachu i dezinformacji. Pojawiały się głosy, iż każda zmiana w systemie podatkowym to atak na przedsiębiorczość i ciężko pracujących obywateli. Media prześcigały się w okładkach i tekstach grozy, w których straszyły, iż zmiany podatkowo-składkowe zatopią polską klasę średnią, przy czym przez „klasę średnią” rozumiały zwykle 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków.

Najbardziej przygnębiające było to, jak prędko PiS wycofał się ze swoich propozycji. Mówimy o partii, która nie miała problemu z deptaniem praw kobiet mimo setek tysięcy osób protestujących na ulicach. O partii, która zaryzykowała utratę milionów euro z Unii Europejskiej, byle tylko „zreformować” sądy po myśli Zbigniewa Ziobry. W tych sprawach PiS wykazywał ogromną determinację – tylko w przypadku drobnej reformy podatków i składek wystarczyło tupnięcie nogą ze strony najbardziej uprzywilejowanej grupy zarobkowej i nagle się wystraszył.

Było to smutne doświadczenie także dlatego, iż pokazało, jak bardzo olewamy w Polsce problem nierówności. Ten temat został niemal całkowicie zlekceważony przy dyskusji o Polskim Ładzie. Nie wrócił też przy okazji ostatnich wyborów parlamentarnych.

To olbrzymi błąd. Polska wkracza w ten moment swojego rozwoju gospodarczego, w którym nierówności społeczne zaczynają nam poważnie szkodzić. Być może przegapiamy właśnie historyczną szansę dołączenia do ścisłego grona najzamożniejszych społeczeństw na świecie. Taka jest właśnie teza książki autorstwa trzech polskich ekonomistów Pawła Bukowskiego, Michała Brzezińskiego i Jakuba Sawulskiego Nierówności po polsku.

Chciałbym, żeby tę książkę przeczytała każda osoba zasiadająca w polskim Sejmie, a także każdy dziennikarz i dziennikarka, którzy zajmują się komentowaniem polskiej gospodarki.

Czego nie wiedzieliśmy o nierównościach?

Od czasu do czasu następuje przełom w debacie publicznej. Tematy marginalne nagle lądują w centrum dyskusji. Tak stało się w krajach zachodnich po kryzysie finansowym z 2007/2008 roku, gdy nierówności nagle stały przedmiotem gorących sporów. Za symboliczny początek można uznać tekst Josepha Stiglitza dla „Vanity Fair” zatytułowany Of the 1%, by the 1%, for the 1% (1%, przez 1%, dla 1%), który rozpoczął dyskusję na temat uprzywilejowania jednego procenta najbogatszych Amerykanów. Szczytowym punktem tej debaty była premiera książki Thomasa Piketty’ego Kapitał w XXI wieku.

Echa tej debaty dotarły również do Polski. Początkowo wydawało się, iż problem nierówności społecznych, a szczególnie nierówności dochodowych, jest dla Polaków głównie ciekawostką. Statystyki opierające się na danych GUS pokazywały, iż na tle państw rozwiniętych te nierówności są u nas stosunkowo niskie.

Dopiero grupa polskich ekonomistów pokazała, iż te statystyki nie są wiarygodne. Opierały się one tylko na ankietach, a te słabo wychwytywały prawdziwe dochody najbogatszych, co zaburzało ogólny obraz. Kiedy dane skorygowano o zeznania podatkowe i porównano z innymi krajami badanymi podobną metodą, nagle okazało się, iż nierówności w Polsce należą do jednych z wyższych w Europie.

Autorzy Nierówności po polsku dokładnie tłumaczą, dlaczego wcześniejsze obliczenia były wadliwe i dlaczego polskie nierówności są niepokojąco wysokie. Po szczegóły zapraszam do książki. Dodam tylko, iż jednym z ciekawych wątków poruszanych przez autorów jest próba nakreślenia profilu polskiego bogacza. Statystycznie rzecz biorąc, jest to mężczyzna w wieku 45–50 lat, mieszkający w dużym mieście, przedsiębiorca.

Nie powinno to dziwić. Jesteśmy wciąż krajem nierówności płciowych, zaniedbujemy małe miejscowości i żadnej innej grupie społecznej nie dajemy tylu przywilejów składkowo-podatkowych co przedsiębiorcom.

Zapomnieliśmy o ludziach

Dlaczego nierówności są takie złe?

Bukowski, Brzeziński i Sawulski zdecydowali się odsunąć na bok kwestie etyczne, skupiając się zamiast tego na pragmatyce ekonomicznej. choćby z tej zawężonej perspektywy skala nierówności w Polsce okazuje się nie lada problemem.

„W kapitalizmie nierówności mogą mieć pozytywny wpływ na wzrost w początkowych fazach rozwoju gospodarki, gdy najważniejsze znaczenie ma kapitał fizyczny. Ale ich oddziaływanie staje się negatywne wraz z rozwojem gospodarki, gdy znaczenia nabierają kapitał ludzki oraz innowacje” – piszą autorzy.

O ile na wcześniejszym etapie rozwoju najważniejszy jest kapitał fizyczny – maszyny, fabryki, infrastruktura – o tyle na późniejszym najważniejszy staje się kapitał ludzki. W przypadku tego pierwszego teoretycznie nie ma znaczenia, czy jest on w posiadaniu stu czy stu tysięcy osób. W obu przypadkach liczba fabryk i maszyn może być taka sama, po prostu jest różnie rozdysponowana. Ale kapitał ludzki tak nie działa. Nie da się go skupić w głowach i mięśniach stu osób. Im więcej ludzi ma możliwość rozwoju swoich talentów, zainteresowań i wykształcenia, tym więcej kapitału ludzkiego w społeczeństwie.

I tu leży sedno problemu. Nierówności ograniczają dostęp do edukacji i możliwości rozwoju dla dużej części społeczeństwa. Dane OECD z 2015 roku pokazują, iż Polacy urodzeni w latach 1971–2000, z rodzicami bez wykształcenia średniego, mieli dwuipółkrotnie mniejsze szanse na ukończenie studiów, niż wynosiła średnia dla całej populacji. Średnia dla całej OECD wynosi 1,8. Czyli wpływ pochodzenia na sukces edukacyjny jest w Polsce większy niż w wielu innych krajach.

Jeszcze bardziej alarmujące są dane na temat żłobków z 2022 roku, które przytaczają autorzy książki. W rodzinach o niskich dochodach tylko 5 proc. dzieci uczęszcza do żłobków, podczas gdy w rodzinach o wysokich dochodach z takiej opieki korzysta niemal 25 proc. dzieci. To oznacza, iż już na najwcześniejszym etapie życia tworzy się przepaść między dziećmi z różnych środowisk. Czy naprawdę możemy sobie na to pozwolić jako społeczeństwo?

W tym kontekście nie dziwi, iż tak wiele recept podawanych przez autorów książki jest powiązanych z edukacją i szansami młodych ludzi: publiczna opieka żłobkowa dla dzieci od pierwszego roku życia, darmowe obiady szkolne czy wyższe płace dla nauczycieli, które miałyby się przełożyć na wyższą jakość nauczania.

Szczególnie śmiały, ale też inspirujący, jest pomysł jednorazowego wypłacenia każdej młodej osobie po osiemnastce sześciokrotności średniej pensji. Jak wyliczają autorzy, w 2023 roku byłoby to jakieś 40–45 tys. złotych. Skąd pieniądze? Z opodatkowania spadków. Oczywiście, progresywnego – z dużą kwotą wolną od opodatkowania.

Dobry pierwszy krok

Czy autorzy przekonają Polaków? Oczywiście, nie zrobi tego żadna pojedyncza książka. Potrzeba szerszej debaty, a ona będzie musiała zawierać to, co autorzy ze swoich rozważań wykluczają – argumenty etyczne i polityczne.

Autorzy Nierówności po polsku twierdzą, iż argumenty etyczne przekonują tylko przekonanych. Moim zdaniem sprawa jest bardziej skomplikowana. Ten sam argument etyczny można przedstawiać na różne sposoby, bardziej lub mniej perswazyjne, a jego odbiór zależy od kontekstu społecznego i kulturowego. Ludzie mogą mieć głębokie i trudne do zmiany przekonania dotyczące podstaw moralnych – na przykład uważać, iż podatki powinny być sprawiedliwe. Ale to, jak się pojmuje tę sprawiedliwość, jest już znacznie bardziej płynną sprawą.

Filozof Michael Walzer pisał w tym kontekście o szerokim i wąskim rozumieniu wartości moralnych (a mówiąc metaforycznie – o „gęstych” i „rzadkich” wartościach). Ludzie podzielają bardzo ogólne – „rzadkie” – wyobrażenia na temat takich wartości, ale to, jak je konkretyzują – jakie „gęste” wersje przyjmują – zależy już choćby od kontekstu kulturowego.

Bez wątpienia nie da się sprowadzić całej dyskusji do pojedynku na dane.

Obawiam się, iż jeżeli Leszek Balcerowicz powie „podatki to grabież zaradnych”, Ryszard Petru dorzuci „podatki niszczą przedsiębiorczość”, a Robert Gwiazdowski spuentuje myślą „socjalizm już mieliśmy i upadł”, to nie wystarczy na to odpowiedzieć, iż „według danych na tle innych państw OECD do górnego decyla Polaków trafia wyjątkowa duża część całkowitego dochodu naszego kraju”.

Prosty, emocjonalny, zabarwiony przekonaniami etycznymi i politycznymi przekaz trafia do ludzi skuteczniej niż suche analizy ekonomiczne.

To nie tyle zarzut do autorów, ile podkreślenie, iż taka książka jest – potrzebnym i wybornym – pierwszym krokiem. Musimy zacząć mówić nie tylko o liczbach, ale też o ludziach, których te liczby reprezentują. O konkretnych dzieciach, które nie mają dostępu do żłobków i przedszkoli, o młodzieży, której pochodzenie determinuje przyszłość.

Prawdopodobnie wymaga to trochę większej zaczepności niż ta prezentowana przez autorów. Rozumiem, iż starają się przekonać jak najwięcej osób, bez wchodzenia w konflikty, dlatego polemizują głównie z „wcześniejszymi ujęciami” albo „dotychczasowym konsensusem”, a nie z tym czy innym ekonomistą lub politykiem. Na dłuższą metę trudno jednak uniknąć wejścia w spór z konkretnymi osobami, organizacjami czy grupami interesu, które stoją za neoliberalizacją polskiej debaty publicznej.

Niemniej autorzy dali każdemu, kto chce wejść w taki spór, bardzo solidne podstawy ekonomiczne, które można – i trzeba – opakować narracją polityczną.

Idź do oryginalnego materiału