**Uparte matki**
Gdy Wojciech i Jadwiga wrzucili się w związki małżeńskie, obie rodziny radowały się niezmiernie.
Barbara, matka Wojciecha, choćby uroniła łzę pod drzwiami urzędu stanu cywilnego. A Danuta, mama Jadwigi, ściskała zięcia tak serdecznie, jakby znała go od kołyski.
Ani Barbara, ani Danuta nie miały mężów. Obie samotnie wychowywały dzieci. Obie przeszły wiele.
Choć różniły się charakterem — jedna surowa i stanowcza, druga łagodniejsza — zawsze darzyły się wzajemnym szacunkiem. Nie budowały szczęścia dzieci na cudzym ciele i krwi.
Pierwsze miesiące młodzi spędzili w wynajmowanym mieszkaniu. Maleńkie kawalerki, sąsiad-palczak za ścianą, hałaśliwe podwórko. Ale przynajmniej byli u siebie.
Po pół roku Jadwiga wpadła na pewien pomysł. Wojciech uznał go za świetny i zupełnie rozsądny.
Dwie niedziele później odbyła się *ta* rozmowa. Z matkami…
***
— Mamo, tylko nie bierz tego od razu do siebie. My z Jadzią coś wymyśliliśmy…
Barbara milczała, wpatrując się w syna. Czekała, co on wygłosi. Przywykła już do jego szalonych konceptow.
— No więc… ty masz dwupokojowe, a Danuta — trzypokojowe. A my tu wynajmujemy. I drogo, i ciasno. Chcielibyśmy się przeprowadzić do trójki.
— Mów dalesz.
— Tylko żebyś ty z Danutą… no, mogłabyś się z nią zamienić. Ona by się wprowadziła do ciebie, a my do niej. Tam więcej miejsca.
Mówił, jakby tłumaczył reguły gry planszowej. Spokojnie. Bez cienia wahania.
— Na dłuugo? — spytała Barbara.
— Hmm… aż nie kupimy własnego. Może jakieś pięć lat. Albo dziesięć.
Barbara nie krzyknęła. Nie zmieniła się na twarzy. Tylko odparła:
— Pomyślę.
I wyszła na balkon. Stała długo, wpatrując się w puste podwórko, czując, jak w piersi wzbiera powolny, gęsty chłód.
***
Następnego dnia Danuta usłyszała to samo od córki.
— Mamo, przecież dobrze się dogadujesz z Basią. Może nie jak bliscy przyjaciele, ale normalnie. To dlaczego nie mogłabyście razem pomieszkać? A my byśmy się tu wprowadzili…
Danuta przerwała.
— Proponujesz, żebym wynajęła własne życie?
Jadwiga oniemiała.
— Ależ nie! Chciałam tylko… wy już macie wszystko za sobą, a my dopiero zaczynamy…
— Za sobą? Czyli już mnie spisałaś na straty?
— Nie zrozumiałaś…
— Owszem, zrozumiałam. Dziękuję, córeczko.
***
Po tygodniu postanowili pogadać wszyscy razem.
Barbara przyszła pierwsza. Danuta — druga. Usiedli naprzeci dzieci.
Młodzi wyglądali poważnie. Niemal uroczyście.
— Mamy, nie chcemy konfliktu. Prosimy was o wyrozumiałość. Nam ciężko. Brakuje pieniędzy. Planujemy dziecko. Każda z was ma własne mieszkanie. A my musimy wynajmować, płacić krocie. Gdzie tu logika? Wam tak trudno byłoby razem pomieszkać?
Barbara odezwała się pierwsza.
— Bardzo. Zwłaszcza gdy ma się świadomość, iż dla własnego dziecka stałaś się… zawadą.
Danuta dodała:
— Dzieci, spróbujcie i wy nas zrozumieć. Każda z nas ma swoje życie. Swoją ciszę. Swój rytm. Swój dom. Niczego nie jesteśmy winne i nie musimy się pod nikogo naginać.
— Ale przecież obie jesteście same. Razem na pewno będzie weselej. Co wam przeszkadza? — nalegała Jadwiga.
— Godność — odparła Barbara. — I prawo do własnego życia.
— Więc wam wszystko jedno, jak sobie radzimy? — w głosie Wojciecha zabrzmiała ura.
— Nie wszystko — odrzekła Danuta. — Ale jest różnica między „pomóc” a „nadepnąć sobie na gardło”. Wy proponujecie to drugie.
Młodzi spojrzeli po sobie. Widać było, iż takiego obrotu sprawy nie przewidzieli.
Spodziewali się kłótni. Łez. A na końcu — zgody.
Tymczasem usłyszeli spokojne, twarde „nie”.
Tamtego wieczoru Barbara myła naczynia — powoli, skrupulatnie. Każdą łyżkę. Jakby szukała ukojenia w tej prostocie.
Danuta zaś, w tym samym celu, zabrała się za sprzątanie. Czyściła, szorowała. Cokolwiek, byle nie myśleć.
Praca sprawiała, iż gniew ustępował, a przychodziło zmęczenie.
Nie, nie były przeciw dzieciom. I nie życzyły im źle. Ale po tej rozmowie obie zrozumiały jedno: dla swoich dzieci nic już nie znaczą.
Są tylko fundamentem, po którym można stąpać, nie patrząc pod nogi.
Dzieciom nie zależy na tym, iż to ludzie. Z własnymi nawykami, samotnością i prawem do swojej przestrzeni.
***
Minął miesiąc.
Wojciech i Jadwiga więcej nie poruszali tematu.
Wynajęli większe mieszkanie, wzięli kredyt.
Narzekali, oczywiście. Na drożyznę, na codzienność, na to, jak ciężko bez pomocy.
Ale już nie prosili matek, by się złączyły.
Może usłyszeli. A może otrzeźwieli, gdy wrzucili historię o swoich „upartych matkach” do sieci i przeczytali komentarze. Prawie każdy zaczynał się od słów: „Wyście się, kurczę, urwały?”
A Barbara i Danuta jakoś się zbliżyły. Chodziły do teatru, wymieniały się przepisami. Może nie zostały nierozłącznymi przyjaciółkami, ale sojuszniczkami — na pewno.
— Wyobrażasz sobie — zaśmiała się raz Danuta — oni dalej myślą, iż po prostu nie pojęliśmy ich genialnego planu.
— Niech sobie myślą — wzruszyła ramionami Barbara — byle nie wrócili do tego tematu.
***
Oto i cała historia.
O tym, iż dzieci wyrastają, ale nie zawsze dorastają.
Że matki to nie meble, które można przesuwać, jak się komu podoba.
Że prawo do własnego życia nie kończy się w pięćdziesiątce — czasem wtedy dopiero się zaczyna.
***
A wy byście się zgodzili?
Zamieszkać ze swachą tylko dlatego, iż dzieciom ciężko wynająć mieszkanie?