**Uparte matki**
Kiedy Olek i Kinga wzięli ślub, obie rodziny były szczęśliwe.
Anna, matka Olka, choćby uroniła łzę przed Urzędem Stanu Cywilnego. A Wiesława, mama Kingi, ściskała zięcia tak, jakby znała go od dziecka.
Ani Anna, ani Wiesława nie miały mężów. Obie wychowywały dzieci same. Obie wiele przeszły.
Mimo różnych charakterów – jedna surowa i stanowcza, druga łagodniejsza – zawsze darzyły się wzajemnym szacunkiem. Nie budowały szczęścia dzieci na cudzym cierpieniu.
Pierwsze miesiące młodzi wynajmowali kawalerkę. Ciasno, sąsiad-palacz za ścianą, hałaśliwe podwórko. Ale byli u siebie.
Pół roku później Kinga wpadła na pomysł. Olek uznał go za świetny i całkiem logiczny.
Dwa tygodnie później odbyła się *ta* rozmowa. Z mamami…
***
– Mamo, tylko nie bierz tego do siebie. Z Kingą coś przemyśleliśmy…
Anna milczała, patrząc na syna. Przywykła do jego szalonych pomysłów.
– No więc… ty masz dwupokojowe, Wiesława trzypokojowe. A my wynajmujemy. I drogo, i niewygodnie. Chcielibyśmy się wprowadzić do większego mieszkania.
– Mów dalej.
– Ty i Wiesława… mogłybyście zamieszkać razem. Ona do ciebie, a my do niej. Tam więcej przestrzeni.
Mówił spokojnie, jakby tłumaczył zasady gry planszowej. Bez cienia wątpliwości.
– Na jak długo? – spytała Anna.
– No… dopóki nie kupimy własnego. Może pięć lat. Albo dziesięć.
Anna nie krzyknęła. Nie zmieniła się w twarzy. Tylko odpowiedziała:
– Pomyślę.
Wyszła na balkon. Stała długo, wpatrując się w puste podwórko, czując, jak w piersi rośnie powolny, gęsty chłód.
***
Następnego dnia Wiesława usłyszała to samo od córki.
– Mamo, przecież dobrze się z Anną dogadujecie. Nie blisko, ale życzliwie. Dlaczego nie mogłybyście razem zamieszkać? A my wprowadzimy się tutaj…
Wiesława przerwała.
– Proponujesz wynająć moje życie?
Kinga oniemiała.
– Nie! Chodzi tylko o to, iż wy macie już swoje, a my zaczynamy…
– Mam „swoje”? Czyli już mnie odpisałaś na straty?
– Źle mnie zrozumiałaś…
– Rozumiem doskonale. Dziękuję, córeczko.
***
Tydzień później spotkali się wszyscy.
Anna przyszła pierwsza. Wiesława – druga. Usiadły naprzeciw młodych.
Ci wyglądali poważnie. Niemal uroczyście.
– Mamy, nie chcemy konfliktu. Prosimy o zrozumienie i pomoc. Nam ciężko. Brak pieniędzy. Planujemy dziecko. Wy macie po mieszkaniu, a my musimy wynajmować. Gdzie tu logika? Czy tak trudno wam żyć razem?
Anna odpowiedziała pierwsza.
– Trudno. Zwłaszcza gdy ma się świadomość, iż dla własnego dziecka stałam się… przeszkodą.
Wiesława dodała:
– Spróbujcie nas zrozumieć. Każda z nas ma swoje życie. Swój spokój. Swoje rytuały. Nie jesteśmy nikomu nic winne i nie musimy się dostosowywać.
– Ale obie jesteście same! Razem będzie weselej. Co wam przeszkadza? – nalegała Kinga.
– Godność – odparła Anna. – I prawo do własnego życia.
– Więc nie obchodzi was, jak żyjemy? – w głosie Olka zabrzmiała gorycz.
– Obchodzi – rzekła Wiesława. – Ale jest różnica między „pomóc” a „wyrzec się siebie”. Wy proponujecie to drugie.
Młodzi wymienili spojrzenia. Najwyraźniej nie spodziewali się takiej odpowiedzi.
Spodziewali się kłótni. Łez. W końcu – zgody.
A usłyszeli stanowcze „nie”.
Tego wieczoru Anna zmywała naczynia – powoli, dokładnie. Każdą łyżkę. Jakby w tej prostej czynności szukała ukojenia.
Wiesława, w tym samym celu, zaczęła sprzątać. Szorowała, trzepała. Żeby tylko nie myśleć.
Czuła, jak gniew ustępuje miejsca zmęczeniu.
Nie, nie były przeciwko dzieciom. Nie życzyły im źle. Ale po tej rozmowie zrozumiały: dla swoich dzieci stały się tylko narzędziem.
Fundamentem, po którym można stąpać, nie patrząc pod nogi.
Dla nich nie liczyło się, iż matki to ludzie – ze swoimi zwyczajami, samotnością i prawem do własnego kąta.
***
Minął miesiąc.
Olek i Kinga nie poruszali więcej tematu.
Wynajęli większe mieszkanie, wzięli kredyt.
Narzekali, oczywiście. Na drożyznę, na codzienność, na brak pomocy.
Ale już nie prosili matek, by się wyprowadzały.
Może usłyszeli. A może otrzeźwieli, gdy opowiedzieli w sieci o swoich „upartych matkach” i przeczytali komentarze. Większość zaczynała się od słów: „O co wam, kurde, chodzi?”
Anna i Wiesława przypadkiem się zbliżyły. Chodziły do teatru, wymieniały się przepisami. Może nie zostały przyjaciółkami, ale sojuszniczkami – jak najbardziej.
– Wyobraź sobie – uśmiechnęła się raz Wiesława – wciąż myślą, iż po prostu nie zrozumiałyśmy ich genialnego planu.
– Niech myślą – wzruszyła ramionami Anna – byle nie wracali do tematu.
***
Oto cała historia.
O tym, iż dzieci rosną, ale nie zawsze dojrzewają.
Że matki to nie meble, które można przestawiać według widzimisię.
Że prawo do własnego życia nie kończy się w pięćdziesiątce – czasem wtedy dopiero się zaczyna.
***
A ty? Zgodziłbyś się?
Wyprowadzić się do świekry tylko dlatego, iż dzieciom szkoda płacić czynsz?