Niepokorne matki

polregion.pl 1 tydzień temu

Uparte Matki

Gdy Krzysztof i Ewa wzięli ślub, obie rodziny były szczęśliwe.

Halina, matka Krzysztofa, choćby uroniła łzę przed Urzędem Stanu Cywilnego. A Grażyna, mama Ewy, ściskała zięcia tak mocno, jakby znała go od kołyski.

Ani Halina, ani Grażyna nie miały mężów. Obie wychowywały dzieci same. Obie przeszły przez wiele.

Mimo różnic charakteru – jedna surowa i zasadnicza, druga bardziej wyrozumiała – zawsze darzyły się jedna drugą szacunkiem. Nie budowały szczęścia dzieci na cudzych nerwach.

Pierwsze miesiące młodzi wynajmowali mieszkanie. Ciasna kawalerka, palący papierosy sąsiad za ścianą, hałaśliwe podwórko. Ale przynajmniej byli u siebie.

Po około pół roku Ewa wpadła na pomysł. Krzysztof uznał go za świetny i całkiem logiczny.

Dwa tygodnie później odbyła się ta rozmowa. Z matkami…

***

– Mamo, tylko nie bierz tego od razu do siebie. Rozmawialiśmy z Ewą i…

Halina milczała, wpatrując się w syna. Czekała, co powie. Przyzwyczaiła się już do jego szalonych pomysłów.

– No cóż… Ty masz dwupokojowe, Grażyna trzypokojowe. A my musimy wynajmować. To drogie i niewygodne. Chcielibyśmy wprowadzić się do trzypokojowego.

– Mów dalej.

– Ty i Grażyna… mogłybyście zamieszkać razem. Ona przeniosłaby się do ciebie, a my do jej mieszkania. Tam jest więcej przestrzeni.

Mówił spokojnie, jakby tłumaczył zasady gry planszowej. Bez cienia wahania.

– Na jak długo? – spytała Halina.

– No… dopóki nie kupimy własnego. Może być pięć lat. Albo dziesięć.

Halina nie krzyknęła. Nie zmieniła wyrazu twarzy. Tylko odpowiedziała:

– Porozmawiamy o tym później.

Wyszła na balkon. Stała tam długo, wpatrując się w puste podwórko, czując, jak w piersi narasta powolne, ciężkie zimno.

***

Następnego dnia Grażyna usłyszała to samo od córki.

– Mamo, przecież dobrze rozumiesz się z Haliną. Nie jesteście w zażyłych relacjach, ale dogadujecie się. Dlaczego nie mogłybyście razem zamieszkać? A my wprowadzimy się tutaj…

Grażyna przerwała.

– Proponujesz, bym wynajęła swoje życie?

Ewa zaniemówiła.

– Ależ nie! To tylko… Wy macie już swoje życie poukładane. A my dopiero zaczynamy…

– Poukładane? Czyli uważasz, iż już mnie nie potrzebujesz?

– Nie o to chodzi…

– Owszem, rozumiem. Dziękuję, córko.

***

Tydzień później spotkali się wszyscy.

Halina przyszła pierwsza. Grażyna – druga. Usiadły naprzeciw młodych.

Ci wyglądali na poważnych. Niemal uroczystych.

– Mamy, nie chcemy konfliktu. Prosimy, byśmy się wzajemnie zrozumieli. Nam jest ciężko. Brakuje pieniędzy. Myślimy o dziecku. Każda z was ma własne mieszkanie. A my musimy wynajmować, płacić kilka tysięcy złotych. Gdzie tu logika? Czy naprawdę tak trudno wam byłoby żyć razem?

Halina odpowiedziała pierwsza.

– Tak. Szczególnie gdy musiałabym żyć ze świadomością, iż dla własnego syna stałam się… przeszkodą.

Grażyna dodała:

– Dzieci, postarajcie się i nas zrozumieć. Każda z nas ma swoje życie. Swoją ciszę. Swój rytm. Swoje miejsce. Nikomu nic nie jesteśmy winne i nie musimy się dostosowywać.

– Ale obie jesteście samotne. Razem na pewno byłoby weselej. Co wam przeszkadza? – nalegała Ewa.

– Godność – odparła Halina. – I prawo do własnego życia.

– Więc was nie obchodzi, jak żyjemy? – w głosie Krzysztofa zabrzmiał żal.

– Nie o to chodzi – powiedziała Grażyna. – Ale jest różnica między „pomocą” a „nadepnięciem sobie na gardło”. Wy proponujecie drugie.

Młodzi wymienili spojrzenia. Najwyraźniej nie spodziewali się takiej odpowiedzi.

Liczyli, iż będą kłótnie, łzy. A na koniec – ustępstwo.

Tymczasem usłyszeli spokojne, stanowcze „nie”.

Tego wieczoru Halina myła naczynia – powoli, dokładnie. Każdą łyżkę. Jakby w tym prostym ruchu szukała ukojenia.

A Grażyna, z tym samym zamiarem, wzięła się za sprzątanie. Czyściła, szorowała. Byle tylko nie myśleć.

Czuła, jak wściekłość ustępuje miejsca zmęczeniu.

Nie, nie były przeciw dzieciom. I nie życzyły im źle. Ale po tej rozmowie obie zrozumiały jedno: dla swoich dzieci nie znaczą już nic.

Są tylko fundamentem, po którym można stąpać bez patrzenia pod nogi.

Dla nich nie liczy się, iż mają swoje przyzwyczajenia, samotność i prawo do własnej przestrzeni.

***

Minął miesiąc.

Krzysztof i Ewa więcej nie poruszali tematu.

Wynajęli większe mieszkanie, wzięli kredyt.

Narzekali oczywiście. Na drożyznę, na codzienność, na to, jak ciężko bez pomocy.

Ale nie prosili już matek, by się przeprowadzały.

Może usłyszeli. A może otrzeźwieli, gdy opisali swoich „upartych rodziców” w mediówce i przeczytali komentarze. Niemal każdy zaczynał się od słów: „Czy wyście powariowali?”

A Halina z Grażyną jakoś się zżyły. Chodziły do teatru, wymieniały się przepisami. Może nie stały się nierozłączne, ale połączyła je nić porozumienia.

– Wyobraź sobie – zaśmiała się raz Grażyna – wciąż myślą, iż my po prostu nie doceniłyśmy ich wspaniałego planu.

– Niech myślą – wzruszyła ramionami Halina. – Byle tylko nie wrócili do tego tematu.

***

Taka to historia.

O tym, iż dzieci dorastają, ale nie zawsze dojrzewają.

Że matki to nie meble, które można przesuwać według własnej woli.

Że prawo do własnego życia nie kończy się w pięćdziesiątce – czasem dopiero wtedy wszystko się zaczyna.

***

A ty byś się zgodził?

Zamieszkać ze swatką tylko dlatego, iż dzieciom ciężko wynająć mieszkanie?

Idź do oryginalnego materiału