Niepokorne Mamy

twojacena.pl 1 tydzień temu

**Uparte Matki**

Gdy Bartosz i Zosia wzięli ślub, obie rodziny były szczęśliwe.

Halina, matka Bartosza, choćby uroniła łzę pod urzędem stanu cywilnego. A Bożena, mama Zosi, ściskała zięcia tak, jakby znała go od dziecka.

Ani Halina, ani Bożena nie miały mężów. Obie same wychowały dzieci. Obie wiele przeszły.

Mimo różnych charakterów – jedna surowa, stanowcza, druga łagodniejsza – zawsze darzyły się wzajemnym szacunkiem. Nie budowały szczęścia dzieci na cudzych nerwach.

Pierwsze miesiące młodzi spędzili w wynajętym mieszkaniu. Malutkie kawalerki, palący sąsiad za ścianą, hałaśliwe podwórko. Ale przynajmniej byli u siebie.

Po pół roku Zosia wpadła na pomysł. Bartosz uznał go za świetny i całkiem logiczny.

Dwie tygodnie później odbyła się ta rozmowa. Z mamami…

***

– Mamo, tylko nie bierz tego od razu do siebie. Z Zosią pomyśleliśmy…

Halina patrzyła na syna w milczeniu. Czekała, co powie. Przywykła już do jego szalonych pomysłów.

– No więc… Ty masz dwupokojowe, Bożena trzypokojowe. A my wynajmujemy i drogo, i niewygodnie. Chcielibyśmy się wprowadzić do trzypokojowego.

– Mów dalej.

– Ty z Bożeną… no, mogłybyście razem zamieszkać. Ona przeprowadziłaby się do ciebie, a my do jej mieszkania. Tam jest więcej miejsca.

Mówił tak, jakby tłumaczył zasady gry planszowej. Spokojnie. Bez śladu wątpliwości.

– Na jak długo? – spytała Halina.

– No… aż nie kupimy własnego. Może pięć lat. Albo dziesięć.

Halina nie krzyknęła. Nie zmieniła się na twarzy. Tylko odparła:

– Pomyślę.

I wyszła na balkon. Stała długo, patrzyła na puste podwórko i czuła, jak w piersi narasta powolny, gęsty chłód.

***

Następnego dnia Bożena usłyszała to samo od córki.

– Mamo, przecież dobrze się z Haliną dogadujecie. Nie żeście przyjaciółki, ale jest między wami spokój. Więc czemu by nie zamieszkać razem? A my wprowadzimy się tutaj…

Bożena przerwała.

– Proponujesz mi wynajęcie własnego życia?

Zosia oniemiała.

– Ależ nie. Chodzi o to… Wy już macie wszystko za sobą. A my dopiero zaczynamy…

– Za sobą? Więc już mnie odpisałaś na straty?

– Nie zrozumiałaś…

– Owszem, zrozumiałam. Dziękuję, córeczko.

***

Po tygodniu spotkali się wszyscy razem.

Halina przyszła pierwsza. Bożena – druga. Usiadły naprzeciw młodych.

Ci wyglądali poważnie. Niemal uroczyście.

– Mamy, nie chcemy konfliktu. Prosimy o zrozumienie i pomoc. Nam ciężko. Brakuje pieniędzy. Planujemy dziecko. Każda z was ma swoje mieszkanie. A my musimy wynajmować, płacić krocie. Gdzie tu logika? Naprawdę tak trudno wam byłoby żyć razem?

Halina odpowiedziała pierwsza.

– Trudno. Zwłaszcza gdy wciąż przypominałabym sobie, iż dla własnego syna stałam się… przeszkodą.

Bożena dodała:

– Dzieci, spróbujcie i nas zrozumieć. Każda z nas ma swoje życie. Swoją ciszę. Swój rytm. Swoje cztery kąty. Nikomu nic nie jesteśmy winne i nie musimy się do nikogo naginać.

– Ale przecież obie jesteście same. Razem na pewno będzie weselej. Co wam przeszkadza? – nalegała Zosia.

– Godność – odparła Halina – i prawo do własnego życia.

– Więc was nie obchodzi, jak żyjemy? – w głosie Bartosza zabrzmiała uraza.

– Owszem, obchodzi – odpowiedziała Bożena – ale jest różnica między „pomóc” a „nadepnąć sobie na gardło”. Wy proponujecie to drugie.

Młodzi wymienili spojrzenia. Najwyraźniej nie spodziewali się takiego obrotu spraw.

Spodziewali się kłótni. Łez. I w końcu – zgody.

A otrzymali – spokojne, stanowcze „nie”.

Tamtego wieczoru Halina zmywała naczynia – powoli, dokładnie. Każdą łyżkę. Jakby w tej prostej czynności szukała ukojenia.

Bożena, dla tego samego celu, zabrała się za sprzątanie. Czyściła, szorowała. Żeby tylko nie myśleć.

Czuła, jak wraz z pracą odchodzi złość, a przychodzi zmęczenie.

Nie, nie były przeciwko dzieciom. I nie życzyły im źle. Ale po tej rozmowie obie zrozumiały: dla swoich dzieci nie znaczą już nic.

Są tylko fundamentem, po którym można chodzić, nie patrząc pod nogi.

Dzieciom nie zależy, iż są ludźmi. Z własnymi nawykami, samotnością i prawem do swojej przestrzeni.

***

Minął miesiąc.

Bartosz i Zosia już nie wracali do tematu.

Wynajęli większe mieszkanie, wzięli kredyt.

Narzekali, oczywiście. Na drożyznę, na codzienność, na to, jak ciężko bez wsparcia.

Ale o wspólnym mieszkaniu matek już nie wspominali.

Może usłyszeli. A może otrzeźwieli, gdy opowiedzieli w sieci o swoich „upartych matkach” i przeczytali komentarze. Niemal każdy zaczynał się od słów: „Wy w ogóle myślicie?”

A Halina z Bożeną choćby się jakoś zbliżyły. Chodziły do teatru, wymieniały się przepisami. Najlepszymi przyjaciółkami może nie były, ale sojuszniczkami – na pewno.

– Wyobraź sobie – uśmiechnęła się raz Bożena – wciąż myślą, iż po prostu nie zrozumiałyśmy ich genialnego pomysłu.

– Niech myślą – wzruszyła ramionami Halina – byle nie zaczęły od nowa.

***

Oto cała historia.

O tym, iż dzieci dorastają, ale nie zawsze dojrzewają.

Że matki to nie meble, które można przestawiać, jak się komu żywnie podoba.

Że prawo do własnego życia nie kończy się w pięćdziesiątce – czasem wtedy dopiero się zaczyna.

***

A ty? Zgodziłbyś się?

Wyprowadzić się do świekry tylko dlatego, iż dzieciom ciężko wynająć mieszkanie?

Idź do oryginalnego materiału