— Dziwnie to wyszło… W sensie, ty jesteś jego żoną?
— W najprostszym. Przynajmniej prawnie – mogę choćby pokazać pieczątkę w dowodzie. Ślubnego świadectwa nie wzięłam, wybacz — powiedziała kobieta, podtrzymując jedną ręką duży brzuch.
***
— Córeczko, wyjeżdżam w przyszłym tygodniu na zmianówkę. Tam zasięg słaby, więc nie znikaj — rzekł Wojciech Nowak.
— O kota się nie martw, wpadnę, nakarmię, posprzątam — mruknęła Kinga, nie odrywając wzroku od telefonu.
— Właśnie o kotka… — zawahał się Wojciech. — Nie musisz się tak męczyć, córciu. Po co ci biegać przez pół miasta po pracy, żeby jednego zwierzaka nakarmić? Sąsiadka z klatki obok, dobrze ją znam, będzie wpadać od czasu do czasu do Mruczka.
— Trochę się dziwnie zachowujesz, tato — zaśmiała się Kinga. — Ta twoja sąsiadka to prawdziwa altruistka. I kota nakarmi, i po mleko skoczy, i leki z apteki przyniesie. Szczęściarz z ciebie.
— No właśnie, szczęściarz…
Wojciechowi zrobiło się wstyd, iż znowu okłamuje córkę. Zmarszczył brwi i próbował myśleć o czymś innym, żeby nie zdradzić niepokoju. *„Nic nie podejrzewa, tylko tak ze mnie żartuje”*, pomyślał.
…Wojciech i matka Kingi rozwiedli się siedem lat temu. Rozstali się spokojnie, bez awantur. Po prostu uznali, iż ich miłość wygasła. Po rozmowie z córką od razu złożyli papiery, z czystym sumieniem. Kinga zaakceptowała decyzję rodziców, pod warunkiem, iż święta będą obchodzić razem, jak dawniej. Wszystkim to odpowiadało.
— Więc jestem twoją sąsiadką? — przekornie uśmiechnęła się Ewa.
— Nie wymyśliłem nic lepszego… — zawstydzony spuścił wzrok Wojciech.
— Tak, nazwać mnie swoją żoną to naprawdę wielki problem, rozumiem.
— Ewka, nie gniewaj się.
— Jestem dorosła, Wojtek. Ale nie rozumiem, jak długo będziemy udawać, iż to jakiś wielki sekret!
— Sam nie wiem! A jeżeli nie zrozumie? Pamiętam, jak była mała — miała fazę lęków, iż któryś z nas odejdzie. Ciągle pytała, czy jej nie zostawimy. Czuję, jakbym ją zdradzał.
— Słuchaj, nie wtrącam się w twoje relacje z córką, ale za dwa miesiące będziesz miał dwie i trzeba będzie podjąć męską decyzję. Rozumiesz? Nie zmuszam cię do wyboru, broń Boże, ale jak zamierzasz ukrywać nowo narodzoną córkę?
— Jakoś to rozgryziemy! — westchnął Wojciech, naprawdę nie wiedząc, jak to zrobić.
Poznał Ewę niedługo po rozwodzie. Spotkali się i wiedział — to ta. Ale nie umiał powiedzieć rodzinie, iż ma kogoś nowego. Bał się, iż Kinga się od niego odwróci, a była żona zacznie utrudniać im spotkania.
Najpierw martwił się, iż Ewa jest od niego młodsza o prawie dziesięć lat. Potem przejmował się ich potajemnym ślubem. W końcu przyszedł czas na strach przed ciążą Ewy. Teraz poród był blisko, a z nim moment, gdy prawda wyjdzie na jaw jak ropień. *„Znajdę odpowiedni moment i wszystko wyjaśnię”*, uspokajał się Wojciech.
Ukrywał przed Kingą, iż żyje z nową żoną. Unikał spotkań, odwiedzając córkę lub umawiając się na neutralnym gruncie. Kinga, jak większość młodych, drażniła się z ojcem o „tajemniczą sąsiadkę”.
Tego ranka, gdy Wojciech wrócił z pracy, Kinga postanowiła wpaść bez zapowiedzi. Drzwi jednak pozostały zamknięte. Telefon też milczał. Zaniepokojona wyszła z klatki. Nie mogła się pomylić — tata napisał, iż jest na lotnisku, lot trwał kilka godzin. Po przylocie również dał znać: *„Wylądowałem, jadę do domu, wieczorem zadzwonię”*. Ale go tam nie było. *„Dorosły człowiek, pewnie załatwia sprawy”*, pomyślała Kinga.
— Wojciecha zabrali do szpitala — obcy głos oderwał ją od myśli.
— Co? Kiedy? Gdzie? — zaniepokoiła się dziewczyna.
Głos dobiegał z okna na parterze. Sąsiadka opowiedziała, iż widziała, jak Wojciech wrócił z torbą, pewnie z delegacji, a pół godziny później przyjechało pogotowie.
— Z rozmów wynikało, iż jadą na kardiologię. Nie wyglądał źle, wyszedł o własnych siłach. Dzięki Bogu nie na noszach! To znaczy, iż nie reanimacja — analizowała starsza pani. — Ciebie od razu poznałam, często stoisz pod bramą i dzwonisz do niego domofonem.
— Dawno go zabrali?
— Już z godzinę.
Kinga nie słyszała reszty. Trzęsła się, nie wiedząc, gdzie szukać ojca ani co się z nim dzieje. *„Kardiologia to serce? Ale on nigdy nie miał problemów!”*
— Zadzwoń na pogotowie, może powiedzą, gdzie go zawieźli — poradziła sąsiadka, jakby czytając w myślach.
Kinga zadzwoniła drżącym głosem. Po chwili dyspozytorka podała nazwę szpitala. Dziewczyna wsiadła do taksówki, walcząc z paniką. Telefon ojca przez cały czas nie odpowiadał.
— W pogotowiu powiedzieli, iż trafił do was! — ledwo powstrzymując łzy, wykrztusiła Kinga.
— jeżeli już go przyjęli, to sprawdzę. Jak dawno go przywieźli? — spokojnie zapytała pielęgniarka.
— Nie wiem… Może pół godziny, może godzinę… Proszę, pomóżcie.
— Zaczekaj, podaj imię i nazwisko.
— Nowak Wojciech, rocznik 1970, 15 maja…
— Poczekaj na korytarzu, sprawdzę i dam znać.
Po chwili wróciła:
— Leży na kardiologii. Nie ma wstępu do sal, blok pod kwarantanną. jeżeli coś trzeba przekazać, może wyjść do przejścia, jeżeli pozwolą. Godziny odwiedzin są na tablicy.
— Dziękuję!
Kinga wybiegła na zewnątrz. *„Skoro może wyjść, to chyba nie jest źle?”*
Nie zauważyła, kiedy znalazła się w holu, gdzie pielęgniarka skrzywiła się, przypominając o zakazie odwiedzin.
— Ojca dopiero przywieźli! Nie odbiera telefonu! Nie wiem, czy ma rzeczy, leki! Wpuście mnie! — Kinga prawie krzyczała.
Nagle poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się gwałtownie, spodziewając się ochrony, ale zobaczyła ci— Kinga spojrzała na Ewę łagodnie i wyciągnęła rękę, mówiąc: „Wiesz co, może od dzisiaj przestaniemy udawać i zaczniemy po prostu być rodziną”, a w jej głosie zabrzmiała prawdziwa ulga, jak gdyby wreszcie odłożyła ciężar, którego choćby nie była świadoma, iż dźwiga.