Nie żyje wokalista Budki Suflera. Zmarł po wieloletniej walce z chorobą

angora24.pl 3 godzin temu

Urodzony w Pięczkowie w województwie wielkopolskim Andrzejczak już w młodości zainteresował się muzyką, próbując swych sił wokalnych w repertuarze takich artystów jak Czesław Niemen. W 1970 roku wraz z żoną Jadwigą zamieszkał w Świebodzinie, gdzie między innymi z Andrzejem Rutkowskim stworzył grupę C – 4011, z którą w 1971 roku zajął trzecie miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Młodych Talentów w Jeleniej Górze, gdzie zaśpiewał utwór „Dziwny jest ten świat”, który starał się wykonać jak najbliżej oryginału Niemena. Po występie redaktor miesięcznika „Jazz” napisał: – Zamykając oczy, słyszało się głos samego mistrza. Warto wspomnieć, iż Felicjan Andrzejczak był absolwentem Wydziału Muzycznego Studium Nauczycielskiego w Gorzowie Wielkopolskim, co pozwoliło mu podjąć pracę nauczyciela. W tamtym czasie brał udział w wielu konkursach i festiwalach, takich jak XIII Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, gdzie wykonał utwór „Anioł”. Ważnym wydarzeniem okazały się dla Andrzejczaka Warsztaty Piosenkarskie w Lublińcu, dzięki którym zaproponowano mu nagranie piosenki „Peron łez”, która doprowadziła go do Debiutów w Opolu oraz wyróżnienia podczas koncertu Premier w 1979 roku. Już wtedy dał się poznać jako artysta musicalowy i w 1981 roku wystąpił w Sali Kongresowej, wykonując utwory amerykańskie, m.in. „Tyś jest gwiazdą mą” – arię Wodnika z legendarnego „Hair” czy duet z „Grease”. Jednak prawdziwa kariera miała dopiero nadejść, a jej początkiem okazała się kooperacja z grupą Budka Suflera, do której dostał się dzięki Jerzemu Janiszewskiemu, przyjacielowi zespołu. To właśnie lata spędzone w Budce Suflera pozwoliły mu zdobyć ogólnopolską rozpoznawalność i uznanie fanów.

Trzy największe przeboje

Dzięki pracowitości i posiadanemu warsztatowi wokalnemu gwałtownie przystąpił wraz z zespołem do nagrań trzech największych utworów: opowiadającego o przemijaniu i śmierci wybitnych artystów, utrzymanego w dość transowym i mrocznym nastroju „Czasu ołowiu”, który uważał za o wiele lepszy od swojego największego hitu, energicznej, rockowej „Nocy komety” i tego najważniejszego utworu, o jakim marzy wielu początkujących artystów, czyli będącej dziś absolutną legendą ballady „Jolka, Jolka, pamiętasz”, o której fenomenie w rozmowie z magazynem „Co za tydzień”, z okazji 40. rocznicy wydania, mówił: – Kiedy ten utwór ujrzał światło dzienne, byliśmy w środku stanu wojennego. Ta piosenka traktowała o sytuacji, jaka panowała wtedy w naszym kraju. I te słowa trafiały dokładnie w punkt. W to, co ludzie zapamiętali z tego fatalnego okresu. Tyle iż o stanie wojennym większość z nas już nie pamięta, a „Jolkę” po czterdziestu latach kojarzą choćby ci, których nie było wtedy na świecie. Pytany o swój stosunek do utworu i o to, czy nie czuje się zmęczony jego wykonywaniem przez tyle lat, w tej samej rozmowie wyznał: – Kilka… no może kilkanaście swoich koncertów w karierze próbowałem zakończyć inną piosenką. Nie dało się. „Jolka, Jolka, pamiętasz” musi być na końcu w repertuarze i bez niej po prostu nie da się pożegnać z publicznością. Mam czasami wrażenie, iż przez cały koncert wszyscy czekają na moment, kiedy wybrzmią pierwsze charakterystyczne dźwięki tego utworu. Czekają na „Jolkę”. Jestem bardzo szczęśliwy, iż mam taką piosenkę w dorobku, bo to jest, najprościej mówiąc, hicior na cztery pokolenia.

„Czas ołowiu” i „Jolka, Jolka, pamiętasz” trafiły jako premierowe nagrania na wydaną w 1984 roku płytę, będącą kompilacją największych przebojów zespołu pod tytułem „1974 – 1984”, bardziej znaną dzięki okładce z helikopterem. Po zakończeniu współpracy z Budką Suflera kontynuował karierę z innymi wykonawcami oraz jako artysta solowy, nagrywając mniej lub bardziej znane szerszej publiczności utwory, takie jak pochodzący z pierwszego solowego albumu („Felicjan Andrzejczak”) „Idąc” czy „Zapach kobiety”.

Emocje i wzruszenia

Artysta spędził życie u boku ukochanej żony Jadwigi, z którą łączyła go nie tylko, jak mówił, miłość od pierwszego spojrzenia, ale także przyjaźń i wzajemny szacunek, które pozwoliły przetrwać najtrudniejsze chwile. Był także szczęśliwym ojcem dwójki dzieci, które pomimo dostrzeganych predyspozycji nie poszły w ślady ojca.

Warto jeszcze wspomnieć o dwóch momentach tej niezwykłej drogi artystycznej. Pierwszym z nich jest występ z Budką Suflera podczas 20. edycji Przystanku Woodstock, gdzie setki tysięcy ludzi wyśpiewało wraz z zespołem każde słowo nieśmiertelnej ballady, co wywołało widoczne wzruszenie na twarzy artysty (dostępne w internecie nagranie wideo z tego występu za każdym razem wywołuje ogromne emocje, zwłaszcza iż jest na nim także już nieżyjący Romuald Lipko). Kolejną i, jak się okazało, ostatnią okazją, aby zobaczyć występ Andrzejczaka, był tegoroczny Top Of The Pop Festival w Sopocie, gdzie mimo widocznego wysiłku, jakim był dla niego występ, „Jolka” zabrzmiała jak kiedyś, wywołując wzruszenie u publiczności oraz artysty, który sprawiał wrażenie, jakby miał świadomość, iż to jego ostatnie spotkanie z tak liczną publicznością.

Gdy żegnamy takiego artystę, pojawia się pytanie, jak długo przyjdzie nam czekać na kogoś, kto znów rozbudzi emocje i dostarczy nam prawdziwych wzruszeń. Muzyka Andrzejczaka na zawsze pozostanie zapisem pewnego czasu, miejsc, a przede wszystkim emocji, z jakimi nierozerwalnie się kojarzy, dzięki czemu na zawsze pozostanie bardzo ważnym elementem zbiorowej tożsamości kolejnych pokoleń słuchaczy.

Idź do oryginalnego materiału