„Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” – Najlepszy polski film roku? | Recenzja | 50. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

filmawka.pl 3 dni temu

Wyobraźmy sobie polskie kino, którego nie kręcą wilcze doły ludzkiej psychiki, patologie, historyczne traumy, ani fajerwerki i inne skrajności. Kino, które w centralnym punkcie stawia człowieka – nie po to, żeby go skopać, ani stworzyć bohatera narodowego, ale spojrzeć na niego jak na brata lub siostrę. Nie idealizować, nie demonizować (dusiołkować?) – przedstawić z czułością i empatią, aby publiczność mogła przejrzeć się w nim jak w lustrze. dzięki czwórki filmowego rodzeństwa Emi Buchwald ustawia nam lustro pod różnymi kątami.

W tym roku jechałem na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych z nadzieją na zobaczenie świetnych debiutów. Program konkursowy obfitował w aż dziesięć pierwszych pełnych metraży, ale najbardziej czekałem właśnie na ten. Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej rozpoczyna się wspaniałą, kilkuminutową sekwencją, w której kamera oprowadza nas po tytułowym mieszkaniu, sunąc po kolejnych opustoszałych pokojach. Czy na pewno są puste? Podczas tej krótkiej podróży towarzyszą nam dźwięki życia, które uleciało – biegających dzieci, chichotów, zabaw pod fortecami z koców i poduszek. Mimo przeciągu, w środku jest aż duszno od kłębiących się wspomnień (ta scena przywodzi na myśl fenomenalne A Ghost Story). W kuchni siedzi dusiołek – mały, włochaty stwór, który pali papierosa na parapecie. W nocy nawiedza Benka, najmłodszego z czwórki rodzeństwa, i nie pozwala mu oddychać. Ten element realizmu magicznego naturalnie funkcjonuje w filmowym świecie, ale nie wychyla się na pierwszy plan. Zamiast tego, skupiamy się na emocjach i lękach, które dusiołek symbolizuje.

„Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Scenariusz, który Emi Buchwald napisała wspólnie z Karolem Marczakiem, z precyzją szkicuje portrety czwórki głównych postaci – subtelnie, bez nachalnej ekspozycji i mówienia zbyt wiele. Benek (Bartłomiej Deklewa) musi mierzyć się z odrzuceniem przez starszego brata, Franka, który był dotąd jego najlepszym przyjacielem i autorytetem. Franek (Tymoteusz Rożynek, znany pod pseudonimem Szczyl) miota się, szukając dla siebie miejsca w dorosłym życiu. Nastka (Izabella Dudziak), siostra bliźniaczka Franka, biega po mieście jak Julie z Najgorszego człowieka na świecie i próbuje mieć własne życie, ale musi mediować w braterskim konflikcie. Najstarsza z rodzeństwa, Jana (Karolina Rzepa), wydaje się najbardziej poukładana, ale ją też czasami przerasta rzeczywistość. Buchwald, sama będąc jedną z piątki rodzeństwa, dobrze rozumie ich kryzysy, ale nie sugeruje rozwiązań, nie moralizuje. Zamiast tego czuwa i wysłuchuje.

Reżyserka ma bardzo spójną wizję artystyczną. Film przyjmuje literacką strukturę – podzielony jest na kilka rozdziałów, w tym prolog i epilog, z tytułami takimi jak: Benek musiał się położyć, Nastka lubiła biegać. Ten pozornie prosty zabieg nie tylko porządkuje narrację, lecz nadaje całości wyraźny rytm, tempo i poetycki ton. W każdym z segmentów możemy zatrzymać się na chwilę przy jednej z postaci, wejść w jej perspektywę, choć – oprócz efemerycznego Franka – nigdy nie tracimy z pola widzenia reszty rodzeństwa; ich losy pozostają ze sobą ściśle splecione, jakby współdzielili jeden emocjonalny organizm. To, co uderza już od pierwszych scen, to pewność, z jaką Emi Buchwald prowadzi opowieść – jak precyzyjnie rozkłada akcenty, jak konsekwentnie buduje atmosferę. Aż trudno uwierzyć, iż to debiut (choć już krótkie metraże zwiastowały jej głębokie zrozumienie materii filmowej). Film imponuje dojrzałością realizacyjną, zarówno w konstrukcji dramaturgicznej, jak i w sferze estetycznej. To kino oszczędne, ale nie chłodne; nastrojowe i intymne, ale nie przegadane.

„Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Jeden z kluczowych elementów filmu stanowią dialogi wypowiadane przez rodzeństwo – napisane z ogromną lekkością, naturalne, pozbawione slangów, które gwałtownie się dezaktualizują. Zamiast tego słyszymy język własny rodzeństwa, jak np. słowo przygnęba, którą oficjalnie wprowadzam do swojego słownika. To rozmowy, które bardzo brzmią znajomo – jak te, które prowadzimy z rodzeństwem, przyjaciółmi lub mimowolnie podsłuchujemy w tramwaju czy kawiarni. Są pełne emocjonalnego rozedrgania, czułości, wzajemnych uszczypliwości, ale i głębokiego zrozumienia. Kulminacją tej językowej wrażliwości jest scena, w której Benek czyta Frankowi list, decydując się na uczuciową demaskację. Mówi bratu, iż go nie poznaje. Pretensje spotykają się tu z braterską troską, złość – z bezwarunkową miłością. To jedna z tych scen, która wywołuje śmiech, jednocześnie szkląc oczy.

Na tak intymny, oparty na relacjach film nie zadziałałby bez przekonujących kreacji aktorskich – a te są tu znakomite, prowadzone z dużym wyczuciem i dyscypliną. Bartłomiej Deklewa jest fenomenalny w roli Benka. Wnosi w postać autentyczną młodzieńczą energię, kruchość, wrażliwość oraz subtelne zagubienie. Izabella Dudziak, którą znam głównie z teatru, doskonale odnajduje się w roli spontanicznej, współczesnej dziewczyny – jej Nastka jest bardzo ekspresyjna, momentami nieco infantylna, ale zawsze prawdziwa. Karolina Rzepa, grając najstarszą z rodzeństwa Janę, wybiera oszczędny, świadomy sposób wyrazu – to postać trzymająca rodzinę w ryzach, choć pod powierzchnią kryją się napięcia i emocje, które Rzepa potrafi przekazać w minimalnych gestach. Najbardziej wycofany jest Tymoteusz Rożynek jako Franek. Jego stonowana, jednolita emocjonalnie kreacja idealnie wpisuje się w charakter bohatera i równoważy dynamikę całej czwórki. Widać między nimi chemię, rytm, wzajemne wyczucie. Ich relacja nie wydaje się zagrana, ale przeżywana.

„Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Piątą istotną bohaterką filmu jest Warszawa. Z jednej strony miasto nawiedzane przez dybuki (dusiołki) swojej trudnej historii, wybudowane na cmentarzach. Z drugiej to miasto w ciągłej budowie, tętniące życiem, co pokazuje się nam w licznych szerokich kadrach skierowanych na ulice Powiśla i Woli. Warszawa poszukuje swojej tożsamości na tle ciągle rosnących drapaczy chmur oraz odrębności od reszty świata, zupełnie jak nasze postaci.

To jeden z tych debiutów, które ogromnie cieszą i zwiastują więcej dobrego polskiego kina w przyszłości. Moja koleżanka z redakcji (pozdrawiam, Magda) powiedziała, iż Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej jest jak cmoknięcie w czoło. Całkowicie się z tym zgadzam – to film jak miodowy balsam na spierzchnięte usta, jak świeża pościel po długim dniu poza domem. Kameralna perełka, która powinna wyruszyć w podróż po europejskich festiwalach. Kino, którego w Polsce brakuje – subtelne, czułe, bez pozy, z sercem po adekwatnej stronie. Jak powiedziała sama Emi Buchwald: „mała stawka, wielkie emocje”. I dokładnie to świadczy o jego sile.


Korekta: Anna Czerwińska


Tekst powstał w ramach współpracy partnerskiej z Festiwalem Polskich Filmów Fabularnych.



Idź do oryginalnego materiału