Po wyczerpującym dniu pracy Elżbieta marzyła tylko o jednym: kolacji z mążem, gorącej kąpieli i głębokim śnie. Dzień był ciężki – same raporty, telefony, chaos. Zaparkowała na podwórku, automatycznie wciskając przycisk alarmu, i ruszyła ku klatce. Już sięgała do torby po klucze, gdy usłyszała niepewne kroki za plecami. Odwróciła się i ujrzała drobną dziewczynę, może osiemnastoletnią. Na rękach trzymała niemowlę owinięte w kocyk.
— Przepraszam, pani… pani Elżbieta? Żona Artura? — zapytała nieznajoma cicho, drżącym głosem.
— Tak — odpowiedziała Elżbieta, czujna. — Coś się stało?
— Nazywam się Jadwiga… Przepraszam, iż tak po prostu… Ale… to syn Artura. Ma na imię Wojtuś. Nie wiem, co robić… Byłam kurierką, tego dnia przywiozłam pani mężowi paczkę. Wtedy… wtedy rzucił mnie chłopak, byłam w strasznym stanie, płakałam w pracy. Pani mąż próbował mnie pocieszyć…
— Widzę, iż *bardzo* cię pocieszył — syknęła Elżbieta. — I czego teraz ode mnie chcesz?
— Ja… nie mam gdzie iść. Nie mam mieszkania, nie mam pomocy. Nie daję już rady. Proszę, zabierzcie go. To jego syn…
— O nie, kochanie! Urodziłaś, to teraz wychowuj! Co ja mam z tym wspólnego? — warknęła Elżbieta i odwróciła się gwałtownie, kierując się do klatki.
Ale w środku wszystko w niej wrzało. Choć próbowała udawać obojętność, myśl, iż mąż ją zdradził, iż pewnie ma dziecko, nie dawała jej spokoju. Gdy wieczorem Artur wrócił, przywitała go pytaniem wprost:
— Spałeś z Jadwigą?
Spuścił wzrok, nie tłumaczył się, nie kłamał. Tylko cicho odparł:
— Tak… To był jeden raz… czułem się wtedy całkiem pusty… Milion razy tego żałowałem…
Nie zdążyli dokończyć, gdy zadzwonił dzwonek. Artur otworzył — i wrócił z niemowlęciem na rękach. Na kocyku leżała kartka: *„Nazywa się Wojtuś. Proszę, zaopiekujcie się nim…”*
Stał oszołomiony, jakby ktoś wyciągnął spod niego ziemię. Elżbieta wzięła dziecko, spojrzała w jego malutką, przestraszoną buzię — i powiedziała mężowi:
— Biegnij do apteki. Kup wszystko — butelki, pieluchy, mleko. Szybko.
Tak Wojtuś został z nimi. Minęły dni, potem tygodnie. Artur okazał się niegotowy na ojcostwo, zwłaszcza z powodu wątpliwości. Jego rodzice nie uznali wnuka, nazywając Jadwigę „uliczną dziewczyną”. Pod ich naciskiem nalegał na test DNA. Wynik był szokujący: Artur nie był ojcem.
Wrócił do domu i od razu oznajmił:
— Musimy oddać go do domu dziecka. To dla mnie obcy.
Ale Elżbieta już podjęła decyzję:
— On jest *mój*. Chcesz — żyj z nami, nie chcesz — wynoś się. Ale ja go nie oddam. Bóg nie dał nam własnych dzieci, więc posłał tego — nie bez powodu.
Artur odszedł. Wniósł o rozwód. Elżbieta została sama, ale nie załamała się. Z Wojtusiem pomagała niania, w trudne dni — sąsiedzi. Dawała radę. Ale pewnego dnia chłopcu zrobiło się źle — gorączka powyżej czterdziestu, drgawki… Jej świat rozpadł się w mgnieniu oka. Wezwali karetkę, diagnoza — zapalenie płuc, pilna hospitalizacja. Dni w szpitalu, kroplówki, nieprzespane noce.
Tam, w szpitalnych murach, pojawił się doktor — młody, troskliwy, spokojny. Nazywał się Marek. Opiekował się Wojtusiem i zdawał się okazywać sympatię Elżbiecie. Pewnego dnia wspomniał o Jadwidze — podobno tu była, pytała o dziecko.
Elżbieta poprosiła:
— jeżeli jeszcze przyjdzie, przyprowadź ją do mnie. Chcę z nią porozmawiać.
Po kilku dniach Jadwiga przyszła. Rozmowa była długa i szczera. Opowiedziała, iż ostatecznie odkryła — dziecko nie jest od Artura. Tylko od tamtego chłopaka, który ją rzucił. Gdy zrozumiała, było za późno. Bywała w rozpaczy, nie wiedziała, jak żyć. Artur był jedynym, który ją kiedyś wysłuchał, nie ocenił. Popełniła błąd, zrobiła coś głupiego…
Elżbieta nie krzyczała, nie oskarżała. Tylko słuchała. I nagle zrozumiała, iż nie może się złościć. Kiedyś, w młodości, sama zrobiła aborcję. Może teraz wszechświat dał jej szansę — szansę, by uratować czyjeś życie.
— Wyprowadź się do mnie — powiedziała cicho. — Zacznij od nowa. Ucz się. Damy radę.
Jadwiga rozpłakała się. Potem dostała się na studia, niedługo poznała porządnego mężczyznę, wyszła za mąż. Wyprowadziła się razem z Wojtusiem. A Elżbieta… Elżbieta też odnalazła szczęście. Marek nie odszedł. Oświadczył się. Teraz razem czekają na dziecko.
Artur próbował wrócić. Jego drugie małżeństwo się rozpadło. Ale było już za późno.
Czasem dobre uczynki wracają nie od razu. Ale wracają. Trzeba tylko umieć wybaczyć. I usłyszeć serce.