„Nie chcę innej synowej, a ty rób, co chcesz!” – słowa matki, które na zawsze odmieniły życie Marka: Opowieść o miłości, rodzinnych naciskach i utraconym szczęściu w polskich realiach.

newskey24.com 5 godzin temu

Nie chcę innej synowej, rób jak chcesz! rzuciła matka do syna z miną, która nie wróżyła negocjacji.

Marek był właśnie u progu wielkiego życiowego osiągnięcia kończył studia inżynierskie na Politechnice Warszawskiej i przyszedł mu do głowy szalony pomysł: A może by tak się ożenić? A z kim, jak nie z Magdą, swoją pierwszą wielką sympatią ze Zbiorczej w Płocku? Magda była nie tylko urodziwa, ale i zaskakująco bystra, a ponadto właśnie dłubała nad magisterką z filologii. Zakochani postanowili, iż zaraz po obronach wezmą ślub, bez owijania w bawełnę.

Wszystko było pięknie, dopóki Marek nie tknął tego tematu przy obiedzie z mamą. Matka, która potrafiła rzucać focha jak nikt na Mazowszu, nie podzielała entuzjazmu syna. Albo bierzesz ślub z Amandą od sąsiadów, albo z nikim! postawiła sprawę jasno. Potem zapytała, czy ważniejsza dla niego jest kariera w Orlenie, czy miłość, bo ona chciałaby jednak kiedyś zobaczyć syna-człowieka sukcesu. No i, wiadomo, Amandę już od dawna w głowie miała jako synową: dachóweczka nowa i te sprawy.

Amanda córka prężnego przedsiębiorcy od ceramiki łazienkowej z Osiedla Tysiąclecia od dawna zerkała na Marka, a ten, naiwny, zapatrzony był wyłącznie w Magdę, choć dziewczyna pochodziła z, delikatnie mówiąc, skromnej rodziny. Plotki na temat matki Magdy krążyły po osiedlu szybciej niż dostawy bułek z piekarni. Co ludzie powiedzą? martwiła się matka Marka.

Mówię ci wyraźnie: innej synowej nie będzie! Rób, co ci się podoba! postawiła kropkę nad i.

Marek negocjował, tłumaczył, próbował na wszelkie sposoby przemówić matce do rozsądku, ale mama była twardsza niż karkówka na taniej grillo-imprezie. Groziła choćby przekleństwem syna i klątwą do końca rodzinnych wieczorów. W końcu Marek spanikował, puściły mu nerwy. Z Magdą spotykał się jeszcze pół roku, ale związek powoli się rozpłynął jak śnieg w kwietniu.

W końcu Marek wziął ślub z Amandą. Dziewczyna była nim naprawdę zauroczona, ale wesele sobie odpuścili nie chciał, żeby zdjęcia ślubne rozeszły się po Facebooku i dotarły do Magdy. Marek wprowadził się do willi teścia wśród ogrodów botanicznych, a przyszli teściowie roztoczyli nad nim ochronny parasol awansów i kontaktów w Orlenie. Tylko iż klops. Marek szczęśliwy nie był.

Z dziećmi ani myślał. Amanda na początku próbowała go przekonać do pomysłu małej Zosi albo Bartusia, ale gdy choćby w Lidlu przy wózkach nie dało się go złapać na tanie pampersy, wniosła pozew o rozwód. U jednej i u drugiego pojawiły się siwe włosy: Marek był już po czterdziestce, Amanda miała trzydzieści osiem lat. gwałtownie jednak odnalazła szczęście: drugi mąż, ślub, narodziny dziecka i uśmiech jak z reklamy BoboFrut.

Marek długo rozpaczał, próbował znaleźć Magdę, ale jakby zapadła się pod ziemię. Dopiero znajomy spod sklepu monopolowego powiedział mu któregoś wieczoru, iż Magda po ich rozstaniu wyszła za mąż za przypadkowego faceta z Radomia. Był niczym psota, która nie zna granic przyzwoitości: bił, awanturował się, aż w końcu los Magdy zakończył się tragicznie.

Potem Marek z ledwością funkcjonował w dawnym M-3 po rodzicach, coraz częściej zaglądając do kieliszka. Co wieczór, zapatrzony w stare zdjęcie Magdy z wycieczki do Torunia, przeklinał dzień, w którym pozwolił matce pokierować swoim życiem.

Idź do oryginalnego materiału