Nick Cave – Wild God – recenzja płyty

popkulturowcy.pl 2 tygodni temu

Po 5 latach od premiery Ghosteen Nick Cave and the Bad Seeds powracają z nowym albumem. Po raz kolejny Cave obnaża się do cna, odkrywając wszystkie warstwy swojej wrażliwości. Wild God to emocjonalna spowiedź, rozliczenie ze śmiercią i pogodzenie z utratą. Chóralna przypowieść o nadziei na lepsze jutro.

Nową opowieść Cave rozpoczyna od Song of the Lake. Niech nie zwiedzie was ta bajkowa, niemalże magiczna warstwa instrumentalna. Potem dobrze znane, tytułowe Wild God, którego „dzikość” blednie na tle pozostałych utworów na płycie. Tekstowo przypomina The Curse of Millhaven (Murder Ballads 1996). Frogs to z kolei najłagodniejsza propozycja 18. studyjnego albumu Nicka Cave’a and the Bad Seeds.

Joy to liryczne mistrzostwo Cave’a. Mroczna melorecytacja, świadomość i akceptacja własnej słabości oraz kruchości. We wspaniały sposób porusza temat tego, co trudne do opisania – uczucia bezsilności wiążącego się z utratą ukochanego syna. Chóralny śpiew przypomina kołysankę. Na Wild God, z uwagi na ciekawą linię melodyczną, szczególnie wyróżnia się Final Rescue Attempt.

Conversion jest tylko z pozoru niewinnie. Delikatne pianino wprowadza intymny nastrój, ale głos Cave’a brzmi ostrzegawczo, niemalże apokaliptycznie. Z każdym wersem wzrasta napięcie, aż do wybuchu w refrenie przywodzącego na myśl euforia gospelową. Wykrzykiwane w modlitewnej euforii „touch my spirit” przyprawia o ciarki. Cinnamon Horses, rozpoczynające się w niemal filmowy sposób, nieco łagodzi ten frenetyczny nastrój. Natomiast Long Dark Night, którego źródłem inspiracji, jak przyznaje Cave, jest wiersz Jana od Krzyża – Noc ciemna – zanurza nas w transcendentalnej, nieco mrocznej głębi jestestwa autora.

O Wow O Wow (How Wonderful She Is) jest przede wszystkim pełne ciepła. Miłym zaskoczeniem jest wykorzystanie przez Cave’a i spółkę vocoderów. Jest to interesujące urozmaicenie, jeżeli chodzi o jego ostatnią twórczość. W utworze słyszymy także głos zmarłej w 2021 roku Anity Lane, czyli dawnej miłości i muzy, a później wieloletniej, oddanej przyjaciółki Australijczyka. Piosenka ta jest nie tylko hołdem dla niej, ale także pewną metaforą mostu łączącego świat żywych z tym, który zamieszkują umarli. Głos Anity przypomina, iż ci, którzy odeszli, wciąż mogą być obecni – chociażby dzięki muzyce. Pamięć ma moc wskrzeszającą. As the Waters Cover the Sea kończy podróż przez Wild God, składając obietnicę odrodzenia.

Słuchając Wild God, można odnieść wrażenie, iż dryfujemy nad chmurami; unosimy się, zatraceni w przepięknych melodiach chwytających za serce. Jednak ta podróż nie zawsze jest sielankowa. Nie jest wolna od brutalnych upadków i momentów, gdy rzeczywistość przygniata nas do ziemi, a ból staje się kakofoniczny, wprost nie do zniesienia. Na Wild God nie brakuje jednak Cave’owi wiary. Niczym mistyczny kaznodzieja, otoczony chóralnym zastępem aniołów, przypomina o potędze miłości – o kroczeniu przez życie z podniesioną głową.

Cave wydaje się mieć za sobą piekło, jednak nie traci z oczu Nieba. Oswoił żałobę, jest z nią pogodzony. Wild God to dowód na to, iż muzyka jest prawdziwym remedium dla duszy, a kompozycje Australijczyka dotykają jej najdelikatniejszych strun.

Źródło obrazka wyróżniającego: kadr z Wild God – Album Trailer.

Idź do oryginalnego materiału