Netflix dawno nie miał tak dobrej "jedynki". "Rekruci" mają w sobie coś z "Kompanii braci"

natemat.pl 2 godzin temu
"Rekruci" albo rozbiją bank podczas przyszłorocznej gali telewizyjnych Oscarów, albo trafią do szuflady z piekielnie niedocenionymi serialami. Adaptacja autobiografii byłego sierżanta marines traktuje o braterstwie; o tym, jak młodych mężczyzn z obozu przygotowawczego, pomimo tylu różnic, zaczyna łączyć nierozerwalna więź. Dzieło Andy'ego Parkera znajduje złoty środek pomiędzy rozbrajającą komedią a dobijającym dramatem.


Rzadko zdarza mi się, bym po włączeniu Netfliksa od razu kliknęła pozycję numer 1. w rankingu popularności, który niestety albo stety częściej promuje niezbyt jakościowe tytuły (hiszpańskie kryminały o romansach i przemocowych mężach po prostu nie są dla mnie).

Na dłuższą chwilę zatrzymałam się natomiast obok nowej "jedynki" giganta streamingu, skuszona zdjęciem aktora z "13 powodów", którego dawno nie widziałam na małym ekranie. Obejrzałam pierwszy odcinek "Rekrutów" i przepadłam na siedem godzin. Andy Parker ("Pantheon", "Opowieści z San Francisco") z niespotykaną czułością obchodzi się z motywem braterstwa, kręcąc serial z gatunku "coming of age" w warunkach rygorystycznego obozu szkoleniowego marines.

Recenzja serialu "Rekruci". Bracia z wyboru, bracia w wojsku


"Rekruci" (oryg. "Boots") powstali na kanwie autobiografii "The Pink Marine", w której Greg Cope White opisuje swoje doświadczenia związane z byciem gejem w latach 70. i jednocześnie członkiem Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych – w czasach, gdy zgodnie z prawem homoseksualizm był zakazany w wojsku.

Ośmioodcinkowy serial zabiera nas do lat 90. Po ukończeniu liceum Cameron Cope nie ma bladego pojęcia, co chce zrobić ze swoim życiem. Wie jedynie, iż pragnie zmiany, nie chce być już "chłopcem do bicia" dla bandy homofobów.

Gdy nastolatek dowiaduje się, iż jego najlepszy przyjaciel Ray McAffey wstępuje do marines, bez chwili zastanowienia też zapisuje się do armii. Już pierwszego dnia pobytu w obozie dla rekrutów doświadcza na własnej skórze, jak okrutne potrafi być szkolenie na żołnierza.

"Rekruci" są komediodramatem. Choć podejmowane przez nich wątki przywodzą na myśl dzieła pokroju "Full Metal Jacket" Stanleya Kubricka, serial ma zupełnie inny wydźwięk. Owszem ukazuje, jak wyżsi rangą żołnierze próbują złamać rekrutów, co ma służyć temu, by bez namysłu i sprzeciwu wykonywali każdy rozkaz wydany przez państwo, aczkolwiek brutalne i ciężkie sceny gładko przechodzą w sekwencje podnoszące na duchu; poprzez humor niosące nadzieję.

Braterstwo, które idealnie współgra z wojskową lub wojenną tematyką, staje się zatem przewodnim motywem serialu. Parker nie zapomina, iż jego bohaterowie – choćby ci pokręceni – są wbrew pozorom dzieciakami, które dopiero poznają smak dorosłości. "Rekruci" nie bawią się komediowymi stereotypami, za to powołują do życia postaci z krwi i kości, z którymi widz może się identyfikować.

Miles Heizer ("13 powodów") gra jakby od niechcenia, naturalnie stając się Cameronem, któremu przypada rola naszego przewodnika po boot campie. gwałtownie okazuje się, iż nie tylko on może doświadczyć w koszarach dyskryminacji. Bohater ukrywa swoją orientację, dzięki czemu unika morza obraźliwych tekstów i potencjalnego zwolnienia z wojska.

Jego koledzy – Afroamerykanie, Latynosi, Amerykanie pochodzenia azjatyckiego czy Słowianie – nie mają innej możliwości i muszą zaciskać zęby, gdy w grę wchodzi słuchanie rozkazów ze strony rasistów. Parker w subtelny sposób wplata więc społeczno-polityczny komentarz do fabuły, zachęcając widownię do pracy nad własną empatią i sprzeciwiania się mowie nienawiści.

Vera Farmiga ("Obecność", "W chmurach") znakomicie odnajduje się w roli pokręconej matki Camerona, a Max Parker ("Emmerdale") jako sierżant Liam Robert Sullivan śmiało podejmuje temat zinternalizowanej homofobii.

"Rekruci" wyciskają łzy, wywołują śmiech, poszerzają horyzonty. Jak na tak przystępny serial mają w sobie coś ambitnego – widać to zarówno w nietuzinkowej realizacji (bez nostalgii za latami 90. się nie obyło), jak i w scenariuszu, który pozwala Cameronowi na rozmowy ze swoim alter ego, wyzwolonym i świadomym własnej seksualności. Liczę, iż nikt nie pominie tego serialu przy przyznawaniu nominacji do nagród Emmy, aka telewizyjnych Oscarów. W końcu to objawienie.

Idź do oryginalnego materiału