Dlaczego Nergal postanowił zatytułować nowy album Behemotha obrazoburczo „The Shit ov God”? Skąd wziął ten tytuł?
9 maja ukazuje się najnowszy album zespołu Behemoth zatytułowany „The Shit ov God”. Po płytach z tytułami metaforycznymi, wręcz poetyckimi, jak „I Loved You at Your Darkest” i „Opvs Contra Natvram”, Nergal postanowił nadać nowej płycie najbrutalniejszy i najbardziej obrazoburczy tytuł w dorobku Behemotha. Dlaczego zdecydował się na taki krok?
W ekskluzywnym wywiadzie dla „Teraz Rocka” Adam Nergal Darski mówi:
Zacznę od tego, iż ten tytuł ukradłem. Podpatrzyłem go u Diamandy Galás, którą miałem okazję dwukrotnie spotkać osobiście. Chciałem ją namówić na współpracę z Behemothem. Kiedyś wydała swoje poematy pod wspólnym tytułem Shit Of God. Gdy wyświetliło mi się to hasło przed oczami doznałem olśnienia. Ostatnim prostym, zapamiętywalnym tytułem zdobiącym nasz album był The Satanist. Gdy go wówczas zapowiedzieliśmy, dużo było szyderczych reakcji w stylu „ale jesteś kreatywny Nergal, wow”. Ale skoro przez tyle lat istnienia gatunku nikt wcześniej nie nazwał tak płyty, to chyba jednak jest kreatywny? Z perspektywy czasu okazało się, iż fani często nie potrafią choćby spamiętać tytułów naszych płyt. Wydawało mi się, iż średnio wykształcony człowiek wie, co to znaczy „opus”, co znaczy „contra” i co może znaczyć „naturam”. Nota bene, tę łacińską sentencję również ukradłem, Jungowi z kolei. Wielu nie było też w stanie zapamiętać biblijnej sentencji I Loved You At Your Darkest, która moim zdaniem jest piękna i głęboka. Pomyślałem sobie, iż teraz zaserwuję wam coś, co gwarantuję, iż jak za 20-50 lat tego zespołu już nie będzie, to ludzie będą pamiętać, iż ktoś nazwał tak swój album: The Shit Ov God. Na pierwszy rzut oka jest bezpośredni, prymitywny, wulgarny, ale jeżeli się nad nim pochylisz głębiej to ma w sobie mnóstwo metaforyki. Jako, iż dziś filozoficznie najbliżej jest mi do egzystencjalizmu, to interpretowałbym go przez pryzmat takich nazwisk jak Sartre, Camus, Nietzsche. W jednym tytule zawarte są dwa absolutnie skrajne słowa: „god” – bóg, absolut, istota transcendentalna, doskonała – i „shit” – gówno, ekskrementy, potwarz, coś najgorszego, ostatni element łańcucha pokarmowego. Dlaczego? jeżeli istnieje jakiś absolutny byt, to dlaczego mu odmawiać defekacji? A o ile bóg defekuje, a człowiek jest stworzony na jego podobieństwo, ale jest pozbawiony boskich przymiotów, to czy przypadkiem rodzaj ludzki nie jest właśnie tym ekskrementem bożym? W tytułowej piosence śpiewam „eat my flesh, drink my blood”, co jest cytatem z każdej mszy, a skoro powszechnie mówi się „jesteś tym, czym jesz”… Czasem chodzę po różnych sakralnych obiektach, by zagrać tam koncert, albo by je po prostu pozwiedzać: kaplice, kościoły, katedry. Wszędzie wyświetla się akronim IHS z krzyżem, który oznacza Jesus Hominum Salvator, czyli Jezus Zbawcą Ludzkości. Inwersja zawsze była dla mnie jednym z kluczowych semantycznych narzędzi. Jak odwrócisz IHS do góry nogami to zobaczysz słowo „shit” a tego już nie da odzobaczyć. W tym jest jakaś alchemia, magia która zauważyłem i z której skorzystałem.
Przeczytaj przedpremierową recenzję płyty „The Shit ov God” Behemotha
W majowym numerze „Teraz Rocka” znajdziecie obszerny, ekskluzywny wywiad z Nergalem na temat najnowszej płyty Behemotha.
MAJOWY TERAZ ROCK – KUP ONLINE
