Sebastian Gabryel: Macie świadomość, iż jesteście jednym z nielicznych polskich zespołów, które naprawdę liczą się na światowej scenie synth-metalu? Zawsze wybiegacie dalej, nie ograniczacie działalności do Polski. Skąd bierze się to podejście?
Jeremiah Kane: Bardzo mi miło to słyszeć. Po prostu lubimy stawiać sobie ambitne cele i dążyć do ich realizacji. Staramy się tworzyć muzykę, której sami chcielibyśmy słuchać. W zdecydowanej większości nasi słuchacze pochodzą spoza Polski i cieszy nas, iż nasza twórczość trafia poza granice kraju. Zależy nam jednak również na tym, aby nasi rodacy mogli się z nią zapoznać. Można powiedzieć, iż to od pewnego czasu jeden z naszych głównych celów.
SG: Jeremiah Kane to projekt, który wyrósł z waszej fascynacji syntezatorami, ale też opiera się na gitarowym ogniu. Na ile to połączenie definiuje brzmienie tego projektu, a na ile jesteście w stanie wyobrazić sobie, iż kiedyś może mieć ono zupełnie inny charakter?
JK: Syntezatory są dla nas głównym filarem tego projektu i nie wydaje mi się, żeby mogło się to zmienić. To one nadają kierunek, a gitary traktujemy jako element, który dodaje uderzenia i dodatkowej energii muzyce, którą tworzymy. Z mojego punktu widzenia charakter Jeremiah Kane buduje przede wszystkim duża dawka melodii oraz częsty – choć nie zawsze – pozytywny, podbudowujący vibe, który chcemy przekazywać.
SG: Wydaje mi się, iż w waszej muzyce retro jest pewnym rodzajem napędu – czymś, co pozwala patrzeć w przyszłość przez pryzmat przeszłości. Jak myślicie, dlaczego estetyka lat osiemdziesiątych – z całym swoim kiczem, neonem, przesadą – wciąż tak mocno rezonuje z ludźmi, którzy często choćby jej nie pamiętają?

Jeremiah Kane, fot. materiały prasowe zespołu
JK: Myślę, iż estetyka lat osiemdziesiątych mocno kontrastuje z tym, co dominuje dzisiaj. Mam wrażenie, iż wielu osobom zwyczajnie zdążyła się przejeść wszechobecna moda na minimalizm. W tamtej dekadzie wszystko było po prostu „pokręcone” – od kolorów po styl dosłownie wszystkiego.
Wydaje mi się, iż była to swoista ucieczka przed niepewną rzeczywistością zimnej wojny.
Kiedyś usłyszałem, iż synthwave to „tęsknota za czasami, w których nigdy się nie żyło” – i myślę, iż idealnie oddaje to, co człowiek odczuwa, obcując z tą muzyką i kulturą.
SG: W waszej estetyce jest dużo kina – od cyberpunka po filmy akcji sprzed czterech dekad. Czy to nie jest trochę tak, iż tworząc muzykę, myślicie obrazami? To pewien konkretny świat, do którego szukacie odpowiednich soundtracków?
JK: Zgadzam się w zupełności. Przy tworzeniu każdego utworu staramy się myśleć obrazami i dopasowywać muzykę do wyimaginowanego konceptu filmu lub konkretnej sceny. Można powiedzieć, iż cały album funkcjonuje jak ścieżka dźwiękowa do filmu z tamtych lat, który nigdy nie powstał.
SG: „Back for More” – tytuł waszej najnowszej płyty – można odczytywać dosłownie jako powrót, ale też jako rodzaj deklaracji, iż „nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa”. Co dokładnie chcieliście nim opowiedzieć?

Jeremiah Kane, fot. materiały prasowe zespołu
JK: „Back for More” traktuję jako odpowiedź na oczekiwania naszych fanów. Poprzedni album „Ronin” (2022) stylistycznie odbiegał od tego, co tworzyliśmy wcześniej. Był mocno inspirowany współczesną elektroniką i miał bardziej sterylne, agresywne brzmienie, które nie każdemu musiało przypaść do gustu. A tytuł „Back for More” to nasza deklaracja, iż wracamy do muzyki, którą nasi słuchacze znają i za którą nas docenili, jednocześnie nie rezygnując z rozwoju. Pomimo brzmienia znanego z wcześniejszego albumu, „All or Nothing”, to jednak już inna muzyka.
SG: Często powtarzacie, iż Wasza muzyka to podróż. Jakie miejsca – realne lub wyobrażone – odwiedziliście podczas pracy nad „Back for More”?
JK: Można powiedzieć, iż podczas tworzenia tego albumu zabraliśmy się w podróż po różnych światach i miejscach – od Dzikiego Zachodu znanego ze spaghetti westernów, przez zamglone kluby Sunset Strip, aż po opuszczony, nawiedzony dom w lesie pośrodku niczego. W moim przypadku główną inspiracją zawsze jest jazda moim Pontiakiem Firebirdem – którego umieściliśmy na pierwszym planie okładki tego albumu – w środku nocy. Gdy potrzebuję cofnąć się w czasie o czterdzieści lat, wystarczy przekręcić kluczyk w stacyjce…
SG: Gracie w całej Europie, pojawiacie się na festiwalach fantasy, współpracujecie z twórcami gier. W jakich kontekstach czujecie się najlepiej?

Jeremiah Kane, fot. materiały prasowe zespołu
JK: Każdy z tych przykładów jest zupełnie inny i każdy ma w sobie coś wyjątkowego. Wszystko sprowadza się do pokazywania światu, iż istniejemy i tworzymy coś unikalnego. Dzięki koncertom i występom na festiwalach możemy łączyć się z naszymi słuchaczami w najbardziej bezpośredni sposób. Tworząc muzykę do gier, mamy natomiast szansę pracować w zupełnie inny sposób niż dotychczas – wpływać na to, jak ludzie odbierają świat gry, w której się znajdują.
SG: Kiedyś synthwave był ruchem w dużej mierze undergroundowym. Dziś często trafia do reklam, filmów i mainstreamu. Czy waszym zdaniem to zjawisko już się wypaliło, czy dopiero ewoluuje w coś zupełnie nowego?
JK: Myślę, iż synthwave w dużej mierze wciąż pozostaje związany z undergroundem. Nielicznym twórcom udało się przebić do mainstreamu, a część z nich ewoluowała brzmieniowo, odchodząc od typowego klimatu eightiesów – co pozwoliło im szerzej się wybić. Przykładem są Perturbator czy Carpenter Brut.
Często zdarza się też, iż artyści niezwiązani z kulturą tego gatunku sięgają po brzmienia charakterystyczne dla synthwave’u – dobrym przykładem będzie The Weeknd.
Ciężko mi jednak jednoznacznie stwierdzić, czy zjawisko się wypaliło. Na pewno nie powstaje już tyle projektów synthwave’owych, co kilka lat temu. Z własnych obserwacji – na podstawie odbioru naszej muzyki – widać jednak, iż zapotrzebowanie na tego typu brzmienia przez cały czas istnieje. Gatunek cały czas ewoluuje, a sam synthwave to pojęcie dość pojemne i obejmuje wiele odłamów, różniących się zarówno brzmieniem, jak i klimatem.
SG: Załóżmy, iż mamy wolny weekend, „Back for More” przesłuchane już kilka razy i przydałoby się kilka filmów w podobnym klimacie. Co poleca Jeremiah Kane?
JK: Przede wszystkim moje największe odkrycie ostatnich miesięcy to „Trick or Treat” z 1986 roku. Soundtrack do tego filmu to prawdziwy ogień, a sam koncept glamowego muzyka wracającego z grobu i mordującego ludzi jest tak cudownie absurdalny, iż nie mogłem tego nie obejrzeć. Z innych filmów w klimacie albumu polecam „The Wraith” z młodym Charliem Sheenem i cudownym Dodge’em M4S. Z okazji zbliżającego się Halloween warto sięgnąć po klasykę horroru, czyli „Martwe zło 2”, a do tego dorzuciłbym „Maniac Cop 2”. Dlaczego akurat ten film? Polecam sprawdzić jeden z głównych utworów z soundtracku – „Children of the Night” Buddy’ego Milesa. Kupił mnie od razu.
*Jeremiah Kane – poznański zespół łączący synthwave z metalem i estetyką cyberpunka. Powstał w 2017 roku jako solowy projekt Jeremiaha Kane’a, który z czasem rozwinął się w pełny skład z Theo, Chrisem i Jacobem Kane’em. Ich muzyka, oparta na połączeniu syntezatorów i gitarowych riffów, pojawia się zarówno na scenach festiwalowych (choćby na Castle Party, Pyrkon, Copernicon), jak i w grach takich jak „Synth Riders” czy „JDM: Japanese Drift Master”. Jeremiah Kane koncertowali w całej Europie, dzieląc scenę z zespołami Alestorm, Escape the Fate i Hanabie. W czerwcu 2025 roku wydali nowy album „Back for More”.












