Nędza duszy: Opowieść pewnej dziewczyny

polregion.pl 16 godzin temu

Nędza duszy: Historia Marysi z Poznania

Marysia wyrosła jak trawa przy drodze — nikomu niepotrzebna, zdziczała. Nikt jej nie wychowywał, nie rozpieszczał, nie żałował. Ubrania nosiła po innych, czasem same łachmany, przez które prześwitywały chude kolana. Buty zawsze były dziurawe i za duże. Matka strzygła jej włosy „pod miskę”, żeby nie zawracać sobie głowy fryzurami, ale sterczały na wszystkie strony, jakby buntowały się przeciwko obojętności.

Do przedszkola Marysia nie chodziła — rodzice mieli ją gdzieś. Liczyło się tylko jedno: gdzie zdobyć alkohol. Ojciec — okrutny pijak, matka — Zosia, wiecznie w oparach i z kacem. Dziewczynka chowała się w klatkach schodowych, gdy rodzice widzieli na swoje. Uciec znaczyło uniknąć lania. jeżeli nie zdążyła — później zamalowywała siniaki. Sąsiedzi wzdychali, kręcili głowami: Zosia, mówili, zawsze była lekkomyślna, a jak związała się z kryminalistą — to już całkiem przepadła. Marysi było żal. Dokarmiali ją, przynosili ubrania. Ale lepsze rzeczy matka natychmiast przepijała. I tak dziewczynka zostawała w łachmanach.

Gdy przyszła pora iść do szkoły, Marysia, mimo wszystko, uczepiła się nauki jak ratunkowej deski. Czytanie stało się jej światem, ucieczką, gdzie nikt nie bił, nie krzyczał, nie upokarzał. Pochłaniała książki, przesiadywała w bibliotece, odpowiadała na lekcjach i podnosiła rękę, mając nadzieję, iż ktoś usłyszy jej głos — cichy, ale pewny.

Ale dzieci bywają okrutne. Zwłaszcza wobec tych, którzy się różnią. Biednie ubrana, dziwna dziewczynka z niezdarną fryzurą gwałtownie dostała przezwisko — „Nędzarka”. A potem było tylko gorzej. Rodzice kolegów zabraniali się z nią przyjaźnić: „córka alkoholiczki — to niebezpieczne”. Nauczyciele, choć widzieli w Marysi zdolną uczennicę, milczeli. Łatwiej było przymknąć oko, niż bronić dziewczynki bez rodziny i wsparcia. Tak dorastała Marysia — sama przeciwko całemu światu.

Jej ratunkiem stał się stary dąb w parku nad stawem. Pod jego koroną dziewczynka urządziła sobie schronienie. Tu przynosiła książki, czytała, marzyła. Czasem choćby nocowała, gdy w domu było zbyt ciężko. Słuchały jej tylko bezdomne psy i koty — jedyne, które jej nie zdradziły.

Ojciec umarł, gdy Marysia miała czternaście lat. Zamarzł w zaspie po kolejnej libacji. Na pogrzebie były tylko Zosia i Marysia. Dziewczynka nie czuła smutku. Tylko wstyd i ulgę. Matka po tym zupełnie straciła głowę. Napady wściekłości przeplatały się z otępieniem. Już dawno nie pracowała. Marysia, by nie umrzeć z głodu, zaczęła sprzątać klatki. Za parę złotych kupowała używane książki medyczne — marzyła, by zostać lekarzem. Chciała wyciągnąć matkę z dna, w które się stoczyła.

Ale w szkole prześladowania nie ustawały. Pewnego dnia, gdy spóźniła się na lekcję, upuściła podręcznik psychiatrii. Jak na złość, obok była Regina — klasowa piękność i główna jędza. Podniosła książkę, przeczytała tytuł i krzyknęła:

— O, psychiatria! To ty nie tylko nędzarka, ale i wariatka, jak twoja matka!

Marysia nie wytrzymała. Z płaczem wybiegła z klasy, przemknęła przez podwórko, do swojego dębu. Tam, padając w śnieg, dała upust łzom. „Dlaczego oni są tacy okrutni? Co im zrobiłam?” — szeptała, wtulając się w pień drzewa.

Wtedy zauważyła psa na zamarzniętym stawie. Szedł po cienkim lodzie i nagle się załamał. Dziewczynka krzyknęła i rzuciła się na ratunek. Rozłożyła się na lodzie i zaczęła pełzać. Dotarła, złapała psa — a w tym samym momencie i ona zanurzyła się w lodowatą wodę. Chłód wbił się w pierś, oddech zaparł. Marysia walczyła — o psa, o siebie, o wszystkich, których kiedykolwiek kochała.

Gdy już nie miała sił, a lód wydawał się kamieniem nagrobnym — ktoś ją wyciągnął. To był Krzysztof. Nowy uczeń, niedawno przeniesiony z Gdańska. Przystojny, mądry, opanowany. Dziewczyny szalały za nim. A on wyciągnął rękę do Marysi.

— Chodź. Zamarzniesz. Moja mama jest lekarzem, pomoże.

Zabrał i psa. Oboje przygarnął. A następnego dnia wszedł do klasy razem z Marysią. Regina rzuciła się do niego:

— Serio?! Przecież ona nędzarka!

— Nędza bywa tylko w duszy — odparł spokojnie. — Jej nie ukryjesz za ubraniem czy makijażem. Im bardziej chcesz, tym bardziej widać.

Regina zbladła i uciekła. W klasie zapanowała cisza. A Marysia po raz pierwszy poczuła, iż nie jest już sama. Miała teraz przyjaciela. I psa Brysia, którego uratowała. A przede wszystkim — szansę. Szansę na nowe życie.

Idź do oryginalnego materiału