W "Wielkim pięknie" Paola Sorrentino zblazowany dziennikarz Jep Gambardella wraca pamięcią do wyjątkowej chwili z młodości – w której sam odnalazł tytułowe piękno. Oto na plaży, w światłach księżyca i błyskającej miarowo latarni, obnaża się przed nim dziewczyna z jego snów. I jest to, dosłownie, początek Wszystkiego, czyli pogoni bohatera oraz reżysera za nieistniejącym ideałem, kiełkującej coraz gwałtowniej obsesji młodości oraz filmów będących trawestacją "Pochodzenia świata" Gustave’a Courbeta. W "Parthenope", dziele wieńczącym filozoficzne poszukiwania reżysera z "Wielkiego piękna" i "Młodości", Sorrentino znów owo piękno znajduje, choć już wie, iż jest jedynie sztuczką – fasadą, za którą kryją się rzeczy błahe i ulotne. Zamieniając barokową estetykę i dzikość formy na wyciszenie oraz niespieszną kontemplację, reżyser tworzy nostalgiczną odę do kobiet, Neapolu i… antropologii.
Sorrentino niemal zawsze pokazuje świat z perspektywy tego samego bohatera: cynicznego i zamożnego intelektualisty w kryzysie wieku średniego, usiłującego resztkami sił odnaleźć sens życia. Po raz pierwszy w swojej karierze Włoch zmienia optykę, próbując wejść w skórę niezgłębionej przez niego wcześniej mitycznej "istoty": kobiety. Parthenope (Celeste Dalla Porta) przychodzi na świat w morskiej toni w 1950 roku, dostając imię po starożytnym Neapolu, w który, jak głosi rzymska legenda, zazdrosny Jowisz zamienił niegdyś tytułową syrenę. Dojrzewająca w cieple słonecznego Capri dziewczyna wyrasta na ciekawą świata humanistkę i niepokorną uwodzicielkę, sycącą się namiętnym spojrzeniem adoratorów – w tym pałającego do niej uczuciem brata.
Sorrentino kreuje na ekranie własną boginię – Afrodytę wyłaniającą się z morskiej piany, symbolizującą esencję życia i mitycznej kobiecości. Parthenope jest wszystkim i niczym jednocześnie. To pochwała utraconej witalności i synonim ateńskiej mądrości w jednym – kobieta idealna, która może istnieć jedynie w męskiej wyobraźni. Na pierwszy rzut oka heroina nie różni się zbytnio od dotychczasowych bohaterek reżysera – przewijających się na dalszym planie zmysłowych piękności, będących żywym ucieleśnieniem najskrytszych fantazji protagonisty. Parthenope jest jednak znacznie ciekawsza. Ma być personifikacją ideału, który widzimy w drugiej osobie, gdy zakochujemy się po raz pierwszy. Z kolei młodzieńczość tkwiąca w bohaterce, to w oczach neopolitańskiego filmowca nic innego, jak zachłyśnięcie się wielkimi ideami, które rzeczywistość boleśnie weryfikuje. Właśnie tym dla Parthenope staje się antropologia. Jej prawdziwych sensów bohaterka nie odnajdzie jednak na kartach podręczników czy w naukach ulubionego profesora, ale tuż obok siebie – w śmiechu dziecka zachwyconego życiem czy w żałobie po stracie bliskiej osoby.
"O czym myślisz?" – wszyscy pytają piękną Parthenope, sprowadzając jej urodę do rangi metafizycznej tajemnicy. Zapatrzonych w kobietę zalotników wcale nie obchodzi jednak jej umysł. Jak mówi jeden z filmowych patriarchów, milczenie ludzi pięknych dodaje im jedynie enigmatyczności. Tymczasem żądna wiedzy bohaterka wciąż się uczy. Pragnie poznawać świat całą sobą, doświadczając wszystkiego empirycznie i czerpiąc wiedzę od napotykanych na jej drodze mężczyzn (to mansplaining, który mogę wybaczyć). Profesor Marotta (Silvio Orlando) uświadamia jej, iż na część nurtujących ją pytań nigdy nie znajdzie odpowiedzi; kandydujący na papieża biskup (Peppe Lanzetta) budzi zaklętą w jej ciele namiętność, a poznany na Capri amerykański pisarz John (Gary Oldman) unaocznia dziewczynie, iż utraconego czasu nigdy nie odzyska. "Nie chcę marnować choćby jednej minuty twojej młodości" – wyznaje bohaterce.
Pokazywany w canneńskim konkursie film to kolejny list miłosny Sorrentino do ukochanego miasta Diego Maradony. W widowiskowych zdjęciach iskrzącego się w słońcu oceanu Daria D'Antonio zaklina magię neapolitańskiej beztroski. I choć w filmie brakuje brawury i wizualnego przepychu, do którego przez lata przyzwyczajał nas reżyser, zapierające dech w piersiach panoramy z "Parthenope" nie odstają wcale od pocztówkowych krajobrazów Rzymu w "Wielkim pięknie" czy zmierzchającego nieba nad Sardynią w filmie "Oni". Antyczne Parthenope staje się dla piszącej doktorat protagonistki przestrzenią do eksploracji wszystkich mniejszych i większych intelektualnych potrzeb. To tu, w mieście odzwierciedlającym jej najskrytsze pragnienia, kobieta spędza kolejne lata, weryfikując każdą z niespełnionych obietnic młodości. I gdy dojrzała wiekiem bohaterka myśli, iż nic już jej więcej nie zaskoczy, Napoli po 33 latach zostaje mistrzem Włoch. Zakochany w podobnych cudach dnia powszedniego włoski reżyser obdarowuje nas najbardziej melancholijną oraz oniryczną w swoim dotychczasowym dorobku opowieścią o człowieku i jego utraconych miłościach.
Sorrentino niemal zawsze pokazuje świat z perspektywy tego samego bohatera: cynicznego i zamożnego intelektualisty w kryzysie wieku średniego, usiłującego resztkami sił odnaleźć sens życia. Po raz pierwszy w swojej karierze Włoch zmienia optykę, próbując wejść w skórę niezgłębionej przez niego wcześniej mitycznej "istoty": kobiety. Parthenope (Celeste Dalla Porta) przychodzi na świat w morskiej toni w 1950 roku, dostając imię po starożytnym Neapolu, w który, jak głosi rzymska legenda, zazdrosny Jowisz zamienił niegdyś tytułową syrenę. Dojrzewająca w cieple słonecznego Capri dziewczyna wyrasta na ciekawą świata humanistkę i niepokorną uwodzicielkę, sycącą się namiętnym spojrzeniem adoratorów – w tym pałającego do niej uczuciem brata.
Sorrentino kreuje na ekranie własną boginię – Afrodytę wyłaniającą się z morskiej piany, symbolizującą esencję życia i mitycznej kobiecości. Parthenope jest wszystkim i niczym jednocześnie. To pochwała utraconej witalności i synonim ateńskiej mądrości w jednym – kobieta idealna, która może istnieć jedynie w męskiej wyobraźni. Na pierwszy rzut oka heroina nie różni się zbytnio od dotychczasowych bohaterek reżysera – przewijających się na dalszym planie zmysłowych piękności, będących żywym ucieleśnieniem najskrytszych fantazji protagonisty. Parthenope jest jednak znacznie ciekawsza. Ma być personifikacją ideału, który widzimy w drugiej osobie, gdy zakochujemy się po raz pierwszy. Z kolei młodzieńczość tkwiąca w bohaterce, to w oczach neopolitańskiego filmowca nic innego, jak zachłyśnięcie się wielkimi ideami, które rzeczywistość boleśnie weryfikuje. Właśnie tym dla Parthenope staje się antropologia. Jej prawdziwych sensów bohaterka nie odnajdzie jednak na kartach podręczników czy w naukach ulubionego profesora, ale tuż obok siebie – w śmiechu dziecka zachwyconego życiem czy w żałobie po stracie bliskiej osoby.
"O czym myślisz?" – wszyscy pytają piękną Parthenope, sprowadzając jej urodę do rangi metafizycznej tajemnicy. Zapatrzonych w kobietę zalotników wcale nie obchodzi jednak jej umysł. Jak mówi jeden z filmowych patriarchów, milczenie ludzi pięknych dodaje im jedynie enigmatyczności. Tymczasem żądna wiedzy bohaterka wciąż się uczy. Pragnie poznawać świat całą sobą, doświadczając wszystkiego empirycznie i czerpiąc wiedzę od napotykanych na jej drodze mężczyzn (to mansplaining, który mogę wybaczyć). Profesor Marotta (Silvio Orlando) uświadamia jej, iż na część nurtujących ją pytań nigdy nie znajdzie odpowiedzi; kandydujący na papieża biskup (Peppe Lanzetta) budzi zaklętą w jej ciele namiętność, a poznany na Capri amerykański pisarz John (Gary Oldman) unaocznia dziewczynie, iż utraconego czasu nigdy nie odzyska. "Nie chcę marnować choćby jednej minuty twojej młodości" – wyznaje bohaterce.
Pokazywany w canneńskim konkursie film to kolejny list miłosny Sorrentino do ukochanego miasta Diego Maradony. W widowiskowych zdjęciach iskrzącego się w słońcu oceanu Daria D'Antonio zaklina magię neapolitańskiej beztroski. I choć w filmie brakuje brawury i wizualnego przepychu, do którego przez lata przyzwyczajał nas reżyser, zapierające dech w piersiach panoramy z "Parthenope" nie odstają wcale od pocztówkowych krajobrazów Rzymu w "Wielkim pięknie" czy zmierzchającego nieba nad Sardynią w filmie "Oni". Antyczne Parthenope staje się dla piszącej doktorat protagonistki przestrzenią do eksploracji wszystkich mniejszych i większych intelektualnych potrzeb. To tu, w mieście odzwierciedlającym jej najskrytsze pragnienia, kobieta spędza kolejne lata, weryfikując każdą z niespełnionych obietnic młodości. I gdy dojrzała wiekiem bohaterka myśli, iż nic już jej więcej nie zaskoczy, Napoli po 33 latach zostaje mistrzem Włoch. Zakochany w podobnych cudach dnia powszedniego włoski reżyser obdarowuje nas najbardziej melancholijną oraz oniryczną w swoim dotychczasowym dorobku opowieścią o człowieku i jego utraconych miłościach.