Najntisy forever. Rozmowa z Tomaszem Żaglewskim

kulturaupodstaw.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: fot. Krystian Daszkowski


Jakub Wojtaszczyk: Jakie ma pan pierwsze skojarzenie z latami 90.?

Tomasz Żaglewski, kurator: Chłonąłem wszystko, co tylko dało się zobaczyć na ekranie – zarówno programy telewizyjne, gry, jak i filmy na kasetach, które hurtowo przynosiłem z osiedlowej wypożyczalni. Co ważne, prawie nigdy nie spędzałem czasu przed ekranem sam.

Zawsze towarzyszyli mi inni członkowie rodziny – współuczestniczyli w seansach, komentowali, podpowiadali, dyskutowali.

Dzięki temu odbiór (pop)kultury nie był dla mnie izolującym doświadczeniem, ale czymś wspólnym, dzielonym z bliskimi, choćby jeżeli tylko przypadkowo. W tym aspekcie odbiornik telewizyjny nie łączył się z zamknięciem, odseparowaniem się od reszty członków rodziny, ale był w pewnym sensie elementem doświadczenia grupowego.

JW: W tekście kuratorskim do wystawy NAJNTISY FOREVER! pisze pan, iż „równolegle do transformacji oficjalnej odbywała się transformacja ukryta”. To też wspomniany kontekst osobisty, prawda?

fot. Krystian Daszkowski

TŻ: Zdecydowanie. W ramach wystawy pokazujemy różne aspekty tych bardziej osobistych prób, dążeń do transformacji, też czysto popkulturowej. Z jednej strony wychodzimy od seansów telewizyjnych, które otwierają naszą wystawę w sali ekspozycyjnej, ale potem przechodzimy do innych wymiarów tej popkulturowej zmiany. Staramy się odtworzyć doświadczenie bliskości z kioskiem – miejscem, gdzie kupowało się kolorową prasę, komiksy, magazyny intensywnie kierowane do młodzieży i dzieci.

Odwołujemy się też do specyficznego fenomenu wypożyczalni VHS – dwustronnych w swoim charakterze.

Z jednej strony były one przepełnione barwnymi, często kiczowatymi i krzykliwymi treściami, z drugiej – mieściły się w niepozornych miejscach: piwniczkach, klitkach, barakach, blaszakach, gdzie regały uginały się pod ciężarem kaset. Kolejny element to ryneczki i bazarki, będące źródłem najróżniejszych treści popkulturowych – kaset z muzyką, kartridży do pegasusa, zabawek, które mocno nawiązywały do znanych spektakli, seriali czy komiksów. Wystawa kończy się w przestrzeni nawiązującej do klasycznych salonów gier z epoki – miejsc surowych i niepozornych z zewnątrz, często urządzonych w barakach czy przerabianych wagonach PKP. W środku jednak były one dla nastolatków prawdziwymi świątyniami gier arcade – z migającymi światełkami i elektroniczną muzyką, tworzącą niepowtarzalny klimat tamtych lat.

JW: Te wszystkie miejsca to takie świątynie konsumpcji.

fot. Krystian Daszkowski

TŻ: Powiedziałbym, iż odbywały się w nich próby dogonienia Zachodu, nadrobienia zaległości. Przecież duża część seriali, komiksów i innych atrakcji dotarła do nas z choćby ponad 10-letnim opóźnieniem. Musieliśmy nauczyć się korzystania z globalnej popkultury. Pod tym kątem polskie lata 90. są szczególnie interesujące, bo stanowiły połączenie typowo zachodnich, „najntisowych” tekstów i przyjemności z tymi jeszcze starszymi, mocno „ejtisowymi” tytułami – na przykład komiksami, które dopiero wtedy mogliśmy dostać do ręki.

Pamiętam, iż to zanurzanie się w stercie komiksów i telewizyjnych seansach było dla mnie niezwykle intensywnym chłonięciem bardzo różnych treści – często o skrajnie odmiennej poetyce.

Czasem były to nowoczesne historie, czasem starsze, w bardziej archaicznych klimatach. I to właśnie miało swój niepowtarzalny, intensywny smak – szczególnie z dzisiejszej perspektywy.

JW: Dla mnie to doświadczanie było bardzo chaotyczne, z doskoku, niepełne. Na przykład żałuję, iż w dzieciństwie nie miałem szerszego dostępu do komiksów Marvela, do których dziś nie czuję większego sentymentu.

TŻ: Generalnie konsumpcja popkultury w tamtym czasie była mocno indywidualna, często przypadkowa – każdy wyszukiwał dla siebie to, co najbardziej trafiało w jego gusta. Natomiast muszę przyznać, iż ciekawym, a zarazem dość edukacyjnym aspektem tej popkulturowej transformacji był właśnie kontekst komiksów – zwłaszcza sposób, w jaki polskie wydania amerykańskich serii starały się uzupełnić naszą ograniczoną wiedzę na ich temat. Kluczową rolę odgrywały tutaj tak zwane strony klubowe, które nie były jedynie miejscem na listy czytelników. Osoby prowadzące te redakcyjne rubryki faktycznie starały się przybliżać odbiorcom bogaty, liczący już dekady background amerykańskich komiksów, który dla wielu z nas był zupełnie nowy.

fot. Krystian Daszkowski

JW: W jaki sposób opowiadamy sobie dziś lata 90.?

TŻ: To jest de facto pytanie, które przyświeca naszej wystawie. Nie ma ona charakteru archeologicznego ani muzealnego – nie chodziło nam o wierne odtworzenie każdego komiksu, każdej zabawki czy gry z tamtych lat. To byłoby niemożliwe zarówno ze względów objętościowych, jak i przestrzennych. Natomiast kluczowym pytaniem, które nas interesowało, było to, czy faktycznie mamy za czym tęsknić w kontekście polskich lat 90.

Myśląc o tej wystawie, zauważyłem, iż moi rówieśnicy często wracają do tamtej epoki z sentymentem, ale niekoniecznie już do samych obiektów – raczej do pewnych praktyk, rytuałów, sposobów zdobywania popkulturowych treści.

Chodziło o sam proces – o polowanie na komiksy, zdobywanie gier, wspólne spędzanie czasu w „grajbudach”. To właśnie specyficzny sposób przeżywania popkultury stał się dla nas punktem odniesienia. Oczywiście, obiekty z tamtych lat mają swój nostalgiczny urok, ale najważniejsze jest coś więcej – inny tryb obcowania z kulturą, bardziej namacalny, fizyczny, grupowy. To on definiuje nostalgię za latami 90. w największym stopniu.

JW: Ale czy milenialsi nie wracają do czasów swojego dzieciństwa, bo obawiają się złożoności dzisiejszego świata?

fot. Krystian Daszkowski

TŻ: Zdecydowanie. Tamten świat dziś wydaje nam się spokojniejszy, wolniejszy, mniej skomplikowany. Oczywiście jako milenialsi nie doświadczaliśmy wtedy w pełni ekonomicznych czy społecznych aspektów tamtych czasów, więc jest to w pewnym sensie świat wyobrażony. Ale jednocześnie niekoniecznie całkowicie fałszywy.

Być może kluczową kwestią w tej nostalgii jest właśnie materialność popkultury.

W czasie pandemii, w momencie największego lockdownu, zauważyłem, iż sentymentalne wycieczki w stronę lat 90. często skupiały się na tęsknocie za wspólnym, fizycznym przeżywaniem popkultury. Pojawiały się liczne wpisy o tym, jak fajnie było spotkać się przy wspólnej grze, obejrzeć film na VHS, przeżywać coś namacalnie. Dziś mamy o wiele wygodniejsze sposoby konsumowania treści, ale czy ta dogodność rzeczywiście oznacza, iż przeżywamy je lepiej? Może właśnie ograniczenia kultury analogowej – konieczność zdobywania, czekania, fizycznego uczestnictwa – nadawały tym doświadczeniom wyjątkowości? Szczególnie dotyczy to osób, które pamiętają tamten czas.

JW: Nie ma pan wrażenia, iż dla wielu osób, biorąc pod uwagę ogromne bezrobocie lat 90., artefakty z tamtego okresu to wymarzone Święte Graale, które dla większości były poza zasięgiem?

TŻ: Absolutnie tak. Aktywność współczesnych 30- i 40-kilkuletnich kolekcjonerów opiera się na pewnej formie rekompensaty – na powrocie do obiektów, które kiedyś były niedostępne z powodów ekonomicznych. Pamiętamy te konkretne zabawki, gry czy gadżety jako niezwykle atrakcyjne, ale często poza naszym zasięgiem. Dziś, będąc niezależni finansowo, możemy w końcu sobie na nie pozwolić. Jednocześnie ten mechanizm buduje obraz lat 90. jako czasu niemal magicznego – bardzo nostalgiczny, wręcz fantazyjny konstrukt, który z kolei świetnie wykorzystuje współczesny przemysł popkulturowy.

Nasza tęsknota za tym, czego kiedyś nie mieliśmy – figurką X, grą Y – jest dziś komercyjnie wykorzystywana w postaci ekskluzywnych, kolekcjonerskich reedycji.

To wszystko napędza ten zamknięty krąg nostalgii, który ostatecznie ponownie wpisuje się w czysto ekonomiczny mechanizm – to, czego nie mogliśmy mieć jako dzieci, kupujemy dziś jako dorośli, czasem choćby po wielokrotnie wyższej cenie.

JW: Czyli to jest to niebezpieczeństwo skomercjalizowanej nostalgii, które w tekście kuratorskim porównuje pan do „Parku Jurajskiego”?

fot. Krystian Daszkowski

TŻ: Tak, to porównanie wydaje mi się wyjątkowo trafne, choćby jeżeli nie do końca zamierzone. W filmie Spielberga nie chodzi przecież o samą atrakcyjność komputerowych istot, ale o to, jak daleko może posunąć się przemysł w wykorzystywaniu ludzkich potrzeb – w tym przypadku tęsknoty za czymś, czego już nie ma.

Podobnie działa współczesny przemysł popkulturowy. Doskonale zdaje sobie sprawę, iż żyjemy w epoce nostalgii za prostszymi czasami, które kojarzą nam się z bardzo konkretnymi przedmiotami. W efekcie dostajemy całą gamę produktów imitujących oryginały z lat 80. i 90. – od kolekcjonerskich figurek po reedycje gier czy kaset VHS, często w ekskluzywnych, „ulepszonych” wersjach.

To ta sama logika: przemysł zbija kapitał na naszej naturalnej ludzkiej potrzebie szukania pocieszenia w materialnych symbolach przeszłości. choćby jeżeli zdajemy sobie sprawę z tego mechanizmu, często i tak dajemy się wciągnąć – bo przecież kto nie chciałby na chwilę wrócić do tych „lepszych” czasów?

JW: Jakie widzi pan zagrożenia w takim generowaniu nostalgii na polskim gruncie?

fot. Krystian Daszkowski

TŻ: Bauman świetnie to ujął – im bardziej świat staje się skomplikowany, tym silniejsza nasza tęsknota za tym, co było kiedyś. Nostalgia działa jak mechanizm obronny wobec rzeczywistości, która wydaje się coraz mniej zrozumiała i coraz bardziej chaotyczna. Największe ryzyko związane z nią polega jednak na tym, iż zamiast skupiać się na teraźniejszości, zaczynamy żyć wyidealizowaną wizją przeszłości – często wykreowaną nie tylko przez nasze wspomnienia, ale też przez komercyjny przemysł.

W efekcie nie tyle wspominamy, ile próbujemy odtworzyć coś, co nigdy tak naprawdę nie istniało w idealnej formie.

To oczywiście może mieć też swoje pozytywne strony – nostalgia pełni czasem funkcję terapeutyczną, daje poczucie bezpieczeństwa i łączy ludzi przez wspólne wspomnienia. Ale jeżeli zaczyna przysłaniać nam teraźniejszość, może sprawić, iż zamiast mierzyć się z rzeczywistością, uciekamy w iluzję „lepszych czasów”.

JW: Czy faktycznie jest za czym tęsknić?

TŻ: To pytanie stawia nasza wystawa. Świat, za którym tęsknimy, na pewno miał swój urok, ale wcale nie był perfekcyjny. Jak więc przełamać tę klątwę nostalgii? Może nie chodzi o to, by ślepo zanurzać się w przeszłości, ale raczej wyciągnąć z niej to, co naprawdę warto zachować. Jednocześnie musimy pamiętać, iż nie możemy na stałe zaszyć się w naszym osobistym „Parku Jurajskim”. Musimy wyjść poza ten złudny, atrakcyjny świat i odnaleźć równowagę w teraźniejszości.

Idź do oryginalnego materiału