**„Aż po horyzont” – jak odważny wiejski chłopak zdobył serce miejskiej piękności**
Dzisiaj wróciłem do domu, do małej wsi pod Łowiczem, po długiej nieobecności na służbie. Ciepły letni wieczór otulał znajome krajobrazy, a każda ścieżka przypominała mi, jak tęskniłem za tym miejscem. Właśnie wtedy przyjechała Kinga – ta sama, w której byłem szaleńczo zakochany od lat młodości. Przyjechała na weekend, by odwiedzić rodzinę i pewnie spędzić kilka niezapomnianych dni w ciszy wiejskiego życia.
Spotkaliśmy się przy starej, rzeźbionej furtce. Uściski, długie spojrzenia, ciche wyznania – wszystko to nagle ogarnęło nasze serca ciepłem. Miejscowi, którzy od dawna przyglądali się tej młodzieńczej miłości, szeptali między sobą: „Kuba i Kinga – to dopiero para!”. Każdy widział, jak ja, szczupły i jasnowłosy, patrzyłem z bijącym sercem na piękną Kingę, studentkę z wyrazistymi ciemnymi oczami i promiennym uśmiechem.
Ale następnego wieczoru, gdy Kinga szykowała się do powrotu do miasta, atmosfera niespodziewanie się zmieniła. Przed domem jej rodziny zatrzymał się samochód, z którego dobiegały głośne klaksony. Wysiadł z niego młody mężczyzna, którego wszyscy nazywali Szymon – jego gwałtowne słowa i nalegania gwałtownie przerodziły się w burzę emocji.
– Przecież i tak wracasz do miasta – próbował się usprawiedliwić, wyciągając rękę. – Więc po co zawracać sobie głowę? Przyjechałem cię podwieźć…
Kinga zerwała się gwałtownie, zaciskając usta w zdecydowanym gniewie.
– Prosiłam cię, Szymon, żebyś tu nie przychodził! Dam sobie radę sama!
Jej głos drżał, ale Szymon nie zamierzał ustąpić. Wszystko widziała sąsiadka Halina, a choćby ja, stojący z boku, pogrążony w niepokoju. Na chwilę odszedłem, by zebrać myśli, ale już po chwili wróciłem na swój stary motor, ozdobiony wyblakłą farbą i śladami podróży.
Kinga, zobaczywszy mnie, natychmiast zarzuciła torbę na ramię, włożyła kask i usiadła za mną. Mieszczuch z Łowicza tylko uderzył w kierownicę i z ironicznym uśmiechem powiedział:
– No teraz rozumiem, dlaczego jesteś taka uparta…
Ja jedynie mocniej objąłem Kingę i odpaliłem silnik. Ruszyliśmy krętą wiejską drogą, pokrytą kurzem i złotem zachodzącego słońca. Z każdym kilometrem, przy warkocie motoru, ta droga stawała się symbolem naszego wspólnego pokonywania życiowych prób.
Mijaliśmy zadbane ogródki i drewniane chaty, a ja, jak marzyciel, szepnąłem:
– Wiesz, Kingu, chciałbym iść z tobą tą drogą aż po horyzont. Żeby nigdy się nie kończyła… Jestem gotów przejść ją do końca, bylebyś była przy mnie.
Kinga uśmiechnęła się, a jej oczy zabłysły szczęściem:
– Naprawdę? Aż po sam koniec świata?
– Właśnie tak – odparłem, delikatnie ściskając jej dłoń. – Bez ciebie nie wyobrażam sobie przyszłości, moja droga.
Tak płynęły kolejne lata naszej miłości. Wieś nie zmieniała się: każdego ranka i wieczora spotykaliśmy się, dzieląc marzeniami, nadziejami i drobnymi radościami. Czasem Kinga wyjeżdżała do miasta na studia, a ja zostawałem, ale odległość nie mogła przyćmić tego, co między nami było – każde spotkanie wypełniała ciepłem i tęsknota.
Pewnego dnia, gdy Kinga wróciła po obronie dyplomu, zauważyła, iż stałem się pewniejszy siebie, a w moich oczach była determinacja i cicha melancholia. Znów siedzieliśmy w altanie przy moim domu, gdzie spędzaliśmy długie wieczory na rozmowach o życiu, planach i pragnieniach. Te rozmowy były przesiąknięte czułością i obietnicami.
Miejscowi już dawno przywykli widzieć nas razem. choćby sąsiadka Halina, zawsze troskliwa i mądra, mówiła, iż nasza miłość to przykład, jak na wsi może rozkwitnąć gorące uczucie, zdolne rozjaśnić choćby najciemniejsze chwile.
Nad wsią zapadła noc, a gwiazdy zdawały się być świadkami naszych marzeń. Wtedy wyznałem cicho:
– Kinga, chcę, żebyśmy zawsze byli razem. Niech moja dusza do ciebie należy, i pragnę dnia, kiedy nasz dom będzie miejscem, gdzie zawsze będzie miłość.
Kinga roześmiała się ciepło i, patrząc mi w oczy, odparła:
– To marzmy razem. Naprzód, aż po horyzont. Wierzę, iż nasza miłość przetrwa wszystko.
I tak, pod rozgwieżdżonym niebem, stawaliśmy się jednością, zostawiając za sobą kurz wątpliwości, a przed sobą – nowy świt, pełen nadziei. Nasze życie toczyło się dalej, wypełnione ciszą i chwilami, gdy choćby najdalsza droga wydawała się krótka, jeżeli idzie się ją we dwoje.