Warszawski Festiwal Filmowy jest od ponad czterdziestu lat jednym z ważniejszych wydarzeń jesiennego sezonu festiwalowego. Zachowując lokalny charakter, ma ambicje przybliżać warszawskiej widowni kino alternatywne i kameralne, podejmując często ryzyko, jakie ze sobą niesie niszowość. W tym roku, po raz pierwszy od kilku lat, programerzy zdecydowali się na sięgnięcie po tytuły rozsławione na kilku zagranicznych i polskich festiwalach. W którą stronę – kina niszowego czy festiwalowych hitów – skłaniają się nasi redaktorzy? Zapraszamy do zestawienia filmów, na które najbardziej czekamy!
Rezydencja, reż. Yann Golzan
fot. „Rezydencja” / materiały prasowe Warszawskiego Festiwalu FilmowegoHorror, thriller, kryminał? Z opisu Rezydencji wynika, iż ten film może być tym wszystkim na raz, a jednocześnie niczym. To jest właśnie ta loteria WFF – nigdy nie wiadomo, czy za szaloną fabułą kryje się równie szalone podejście do materii filmowej czy może opis wyciąga to, co najlepsze z filmu. Mam jednak nadzieję, iż Rezydencja będzie odpowiedzią na narastającą paranoję AI – a historia opowiadana przez Yanna Golzana ma ku temu wszelkie predyspozycje.
Mamy bowiem odizolowaną od świata główną bohaterkę. Clarissie udało się zdobyć prestiżową rezydenturę, dzięki której ma nadzieję na przełamanie blokady twórczej. Pomóc ma w tym wirtualna asystentka o jakże literackim imieniu Dalloway. Mamy też teorie spiskowe związane ze wspomnianą asystentką i kolportowane przez innego rezydenta. Mamy prywatne śledztwo Clarissy oraz balansowanie na granicy zagrożenia i urojeń. Jak i czy reżyser będzie wodził widzów za nos? W jaki sposób podejdzie do tematu ingerencji sztucznej inteligencji w pracę twórczą? Czy spotkamy się z inteligentnym podejściem do kina gatunkowego? I co do tego wszystkiego ma Virginia Woolf? Przyznaję, iż jestem bardzo interesująca i żywię wiele nadziei.
Irena Kołtun
Pożyteczny duch, reż. Ratchapoom Boonbunchachoke
fot. „Pożyteczny duch” / materiały prasowe Warszawskiego Festiwalu FilmowegoNie byłabym sobą, gdyby jednym z moich najbardziej wyczekiwanych filmów tegorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego nie okazał się film azjatycki. W tym przypadku wybór padł na jedno z największych okryć tegorocznego canneńskiego Cirtics’ Week – Pożytecznego ducha, czyli pierwszego w historii tajskiego obrazu uhonorowanego Grand Prix w tej kategorii.
W swoim pełnometrażowym debiucie Ratchapoom Boonbunchachok oferuje nam pełne świeżości i gatunkowej dezynwoltury spojrzenie tajską duchologię. Pożyteczny duch opowiada historię młodego wdowca. March przeżywa żałobę po stracie swojej żony Nat, zmarłej niedawno na skutek choroby układu oddechowego, spowodowanej zatruciem kurzem. Wkrótce, ku zaskoczeniu mężczyzny, nieboszczka powraca, ale tym razem w zupełnie nowym wcieleniu – pod postacią domowego odkurzacza. Tak, jak za życia Nat nie cieszyła się specjalną aprobatą teściów, tak teraz próbuje wkupić się w ich łaski jako tytułowy „użyteczny duch” – podejmując się wypędzenia z rodzinnej fabryki nawiedzającego ją widma zmarłego pracownika.
Poza oryginalnym zamysłem fabularnym, z filmem Boonbunchachoka warto zapoznać się choćby z tego względu, iż został oficjalnym kandydatem Tajlandii do Oscara. Na WFF możemy obejrzeć go w ramach Sekcji Konkursowej – to bez dwóch zdań jedna z najciekawszych premier tegorocznej edycji.
Natalia Sańko
Chronologia wody, reż Kristen Stewart
fot. „Chronologia wody” / materiały prasowe Warszawskiego Festiwalu FilmowegoKarierę Stewart śledzę z zaciekawieniem już od ponad dziesięciu lat, a dokonywane przez nią wybory ról są przedmiotem mojej niesłabnącej fascynacji. Na dobre przekonała mnie do siebie rolą w Personal Shopper – bohaterką z zasady zawsze na drugim planie, którą nagle zaczęły śledzić oczy – stalkera lub/i zmarłego brata bliźniaka oraz kamery Oliviera Assayasa, słynącego z metatekstualnego podejścia do opowiadanych historii. Jej aktorstwo i twórczy wkład w kinematografię zostały docenione przez uczestnictwo w jury najpierw Festiwalu w Cannes w 2018 r., potem Berlinale pięć lat później. Stanięcie po drugiej stronie kamery było kwestią czasu.
Chronologia wody to debiut pełnometrażowy Stewart, ale pierwsze wprawki reżyserskie miała już w krótkometrażowym Come swim z 2017 r. oraz w antologii Homemade z 2020 r. Łatwo zauważyć choćby bez oglądania filmu, co przyciągnęło Stewart do autobiograficznej powieści Lidii Yuknavitch. Bohaterka z pełną przemocy przeszłością, walcząca z uzależnieniem poprzez sport – dla Stewart, mistrzyni cielesnego dyskomfortu, to nie tylko okazja do aktorskiego rozpięcia skrzydeł (oprócz reżyserii gra także główną rolę), ale ustawienia świata, który ten dyskomfort wywołuje. Z przyjemnością obejrzę na ekranie, jak wywiązała się z tego zadania.
Irena Kołtun
Głos Hind Rajab, reż. Kaouther Ben Hania
fot. „Głos Hind Rajab” / materiały prasowe Warszawskiego Festiwalu FilmowegoJeśli za główną miarę wartości filmu przyjmiemy długość oklasków na napisach końcowych, Głos Hind Rajab należałoby uznać za nieoficjalnego zwycięzcę tegorocznego Festiwalu w Wenecji – owacje na stojąco trwały bowiem nieprzerwanie 23 minuty. Jednak i do rzeczywistego Złotego Lwa kilka mu zabrakło – obraz Kaouther Ben Hanii zdobył drugie najważniejsze wyróżnienie – Wielką Nagrodą Jury, a jak donoszą kuluary, to właśnie wokół tego obrazu miały rozgorzeć najbardziej płomienne spory wśród jurorów.
Jednak to nie liczby i rekordy sprawiają, iż Głos Hind Rajab jest dla mnie pozycją obowiązkową na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Tunezyjska reżyserka dotyka w nim jednej z najbardziej palących globalnych kwestii – izraelskiego ludobójstwa w Gazie, a w szczególności dramatu dzieci, stających się jego ofiarami. Główną oś narracyjną obrazu stanowi zapis autentycznej, kilkugodzinnej godzinnej rozmowy telefonicznej sześcioletniej dziewczynki – tytułowej Hind Rajab – z pracownikami Czerwonego Półksiężyca. Dziewczynka, uwięziona w samochodzie po tym, jak izraelskie wojska zastrzeliły jej rodzinę, przez kilka godzin błaga o ratunek. Pomoc jednak nigdy nie nadchodzi, a dwaj paramedycy wysłani na miejsce również giną pod ostrzałem. Głos Hind Rajab jako pełne napięcia świadectwo dramatu Palestyńczyków ma potencjał na jedno z najbardziej emocjonalnych i zapadających w pamięć doświadczeń kinowych – być może nie tylko festiwalu, a choćby kilku ostatnich lat.
Natalia Sańko
Dracula, reż. Radu Jude
fot. „Dracula” / materiały prasowe Warszawskiego Festiwalu FilmowegoDwa słowa: Radu Jude. Czy trzeba coś jeszcze dodawać? Rumuński prowokator jest w formie swojego życia: wydawało się, iż szczyt osiągnął, gdy w 2021 roku wyjeżdżał z Berlina ze Złotym Niedźwiedziem za Niefortunny numerek lub szalone porno. Tymczasem, od tamtego czasu zdążył nakręcić już 2 filmy dokumentalne oraz 3 fabuły – najnowsza z nich, czyli Dracula, ma swoją polską premierę podczas WFF. Warto też dodać, iż to już drugi tegoroczny film rumuńskiego reżysera – wcześniej premierę miał świetny Kontinental ’25, gdzie Jude, z charakterystyczną mu swadą i masą czarnego humoru, eksplorował takie tematy jak moralność osób zajmujących się eksmisjami, wartość edukacji w erze postprawdy, czy, klasycznie, systemowe zaniedbanie niższych klas społecznych.
I podczas gdy Kontinental ’25 miał być odpowiedzią dla kina Rosselliniego, Jude twierdzi, iż Dracula to jego list miłosny do Eda Wooda. Wyróżniony w Locarno film wydaje się szczególnie ekscytującym materiałem w rękach twórcy Aferim – daje mu szansę do igrania z całym mitem Draculi, najsłynniejszego rumuńskiego towaru eksportowego, który przecież nigdy tak naprawdę nie należał do Rumunii. Film zapowiada się na jednocześnie adaptację historii Włada Palownika, opowieść sci-fi i, jak to zwykle u Jude, słodko-gorzki komentarz na temat rzeczywistości. Dotychczas Rumun jeszcze nie przestrzelił – już ostrzę sobie na Draculę zęby.
Wiktor Małolepszy
Nino, reż. Pauline Loquès
fot. „Nino” / materiały prasowe Warszawskiego Festiwalu FilmowegoDebiut Pauline Loquès był jednym z większych hitów tegorocznego canneńskiego Tygodnia Krytyki i to nie tylko ze względu na narodowość reżyserki. Théodore Pellerin, grający tu główną rolę, zaskoczył mnie świetnym talentem aktorskim w innej premierze z 2025 roku, Lurker. Jego niepokojąca, intensywna gra była jedną z największych zalet filmu o psychofanie przekraczającym kolejne granice bliskości z ulubionym artystą. Nino jednak wygląda na inną parę kaloszy – recenzje wskazują, iż rola Pellerina jest delikatna, pełna subtelności, ale wciąż chwytająca za gardło. W tym filmie śledzimy tytułowego bohatera, który w obliczu tragicznych wieści, miota się przez trzy dni po Paryżu. Skojarzenia z Cleo od piątej do siódmej nie wydają się przypadkowe. To opowieść o ukrywaniu bólu, jednostce w środku wielkiego miasta, próbującej zrobić co się da, zanim będzie za późno.
Wiktor Małolepszy
Koordynacja: Irena Kołtun
Korekta: Anna Czerwińska
















