My i Wy – recenzja filmu

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Kariera Jonah Hilla podąża w zaskakującym kierunku. Skręcając z rozpędzonej autostrady zwanej komedią, Jonah nakręcił Stutz, w którym odbywa szczerą, przyjacielską rozmowę ze swoim psychiatrą. W My i Wy mało kto jest ze sobą szczery, a drobne różnice kulturowe okazją się podłożem do problemów w jednej z najbardziej ludzkich i banalnych czynności – dyskusji.

Primo – ten film odnosi się do realiów amerykańskiego społeczeństwa, niekoniecznie rozpoznawalnych i zrozumiałych dla środkowoeuropejczyków. Toteż podejść do niego trzeba z otwartą głową, gdyż problematyka jest uniwersalna, a jej znamiona dostrzegalne są również na naszym rodzimym poletku, jednakże w analogicznych sytuacjach. Potwór ten sam, tylko inaczej ubrany. Podkreślam tę kwestię, jako iż nie umknęły mej uwadze komentarze internetowych malkontentów, narzekających na propagandę politycznej poprawności. Nie, moi drodzy, nie o tym jest ten film.

My i Wy skupia się na dysfunkcji społecznej, jaką jest wpływ różnic światopoglądowych i kulturowych na relacje. Bohaterzy z własnej inicjatywy, choć często nieświadomie, budują między sobą mur. Zwracają uwagę na rasę, poglądy, wyznanie i status drugiego człowieka, nie na niego samego. Skutkiem tego mur między nimi jeszcze bardziej się powiększa. Skutkuje to sytuacjami absurdalnymi i groteskowymi. Jonah Hill nie umiejący wydukać słowa w dyskusji z szefem lub usiłujący przypodobać i dostosować się do rodziców swojej dziewczyny, uosabiając wszelkie możliwe stereotypy. To obrazy pozornie abstrakcyjne, a jednak wcale nie tak dalekie realiom.

My i Wy to nie typowy fabularny film – nie ma tu choćby klasycznego podziału na trzy akty – a raczej rozległy komentarz społeczny wyrażony językiem filmu. Jest więc mocno przejaskrawiony, czasem wręcz do przesady, ale dzięki temu przekaz jest klarowniejszy. Ściśnięci przed kamerą w cieniu kolorowego Los Angeles bohaterowie non-stop poszukują nici porozumienia – nie ma tu ani jednej sceny, w której na ekranie znajdują się mniej niż dwie osoby – rezultaty są jednak mieszane.

W oczach Polaka scena konfrontacji dwóch rodzin odmiennej rasy podczas obiadu może wydać się przedziwna. A przecież każdy z nas był kiedyś świadkiem podobnej sytuacji. Pamiętacie rozmowę podczas wesela, gdy wujek z dziadkiem przekrzykiwali się przy użyciu „po”, „pis” i jeszcze kilku innych, głównie niecenzuralnych słów? No właśnie. O tym samym traktuje My i Wy, wykorzystując nieco inne przykłady. Problemy przedstawione w filmie Hilla i Barrisa mogą wydać się małostkowe, ale dotyczą nas wszystkich.

My i Wy, Netflix

Wartość komediowa jest nikła, fabularnie nic więcej niż cotygodniowy rosół. Przesłanie jest nienatrętne, film pozwala wyciągnąć własne wnioski i refleksje. Podobnie jak z poprawnością polityczną, którą respektuje, by chwilę później ją obśmiać, My i Wy wyśmiewa uprzedzenia i etykietowanie ludzi, jednocześnie podkreślając, iż różnice kulturowe istnieją i istniały zawsze. Bez poważnego dydaktyzmu moralnego i próby demonstrowania określonego poglądu, za to z durnym happy endem i cukierkową otoczką. My i Wy to drobna ciekawostka, niekoniecznie warta obejrzenia przez niezainteresowanych tematyką. Ale dla Jonah Hilla i Eddiego Murphy’ego warto, zawsze i wszędzie. Pamiętajcie, by przed seansem wrzucić na luz, otworzyć głowę i włożyć kij z powrotem do szafy.

Idź do oryginalnego materiału