Trzy dekady temu, za czasów pierwszego eurowizyjnego występu Steczkowskiej, sytuacja była nieco inna. Żyliśmy w niepewności, czy polska muzyka popularna w ogóle nie zdryfuje w stronę języka obcego. W pierwszej połowie lat 90. – gdy Liroy startował jako P. M. Cool Lee – anglojęzyczny był choćby polski rap. Na Liście Przebojów Trójki górowało „Son of the Blue Sky” Wilków, Edyta Bartosiewicz próbowała sił w języku Szekspira, a w debiutującym Heyu Katarzyna Nosowska, przyszła ważna autorka polskich tekstów, śpiewała początkowo także po angielsku.
Szybko te czasy zapomnieliśmy. Pomógł zapisany w Ustawie o radiofonii i telewizji oblig grania w radiu 33 proc. piosenek po polsku wśród całego repertuaru słowno-muzycznego. Przepis ten dotyczy nie tylko publicznej, ale i komercyjnej radiofonii. Zagubiony w szybkim zalewie anglojęzycznych nazw marek, szyldów i terminów 39-milionowy kraj poważnie bał się o swój język. Dowodem tego była też uchwalona jeszcze w latach 90. Ustawa o języku polskim, akcentująca przede wszystkim jego „ochronę”, jak gdyby był zagrożony wymarciem. Skutki tego zestrachania widzimy do dziś.
Mission impossible
W połowie kwietnia Związek Producentów Audio Video ogłosił sukces – liczony rok do roku 26-procentowy wzrost wartości muzyki sprzedawanej na polskim rynku.