Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #83

kulturaupodstaw.pl 10 godzin temu
Zdjęcie: fot. Materiały prasowe


JURAND HERBU JAGNIĘ
Widziały to tylko drzewa
wydanie własne, 2025

Na granicy jawy i snu, między obozowym ogniskiem a mchem obrastającym zardzewiałą zbroję, powstała opowieść, która przypomina bardziej wspomnienie niż płytę. „Widziały to tylko drzewa” to muzyczny traktat o milczeniu, przemijaniu i o tym, iż najgłębsze pieśni nie muszą mieć słów. To nie kolejna wariacja na temat podziemnej elektroniki, ale pełnokrwisty słuchowiskowy artefakt. Tak jakby ktoś znalazł starą księgę w leśnym grobowcu i zamiast ją czytać – usłyszał.

Jurand Herbu Jagnię, milczący rycerz z Wielkopolski, który już w zeszłym roku był bohaterem naszego cyklu, to postać wykuta z legendy. Zgodnie z fabularną osią albumu, głos został mu odebrany przez zakazaną magię – pozostała mu jedynie muzyka, wydobywana z głębi ogniskowych refleksji. To właśnie wtedy, wśród trzasku drewna i westchnień kompanii, Jurand śpiewa – ale tylko dla tych, którzy potrafią słuchać ciszy między dźwiękami.

Pod względem brzmieniowym album oscyluje wokół estetyki dungeon synthu, ale nie tego syntetycznego, rodem z NES-a. Tu wszystko pachnie kurzem i wilgocią, a syntezatory imitują organy, dudy, lutnie i głosy duchów. Ambientowe struktury zderzają się z niemal chóralnymi warstwami lo-fi padów, przypominającymi soundtrack do zapomnianej polskiej adaptacji Tolkiena z lat osiemdziesiątych.

Miejscami słychać echa Morta Garsona, ale w najbardziej emocjonalnych fragmentach wybrzmiewa samotność godna Bohren & der Club of Gore, tylko iż zamieniona na średniowieczne dekorum. Narracyjnie to płyta o spotkaniu – Juranda i Bernarda z Kolbuszowej.

Historia opowiedziana bez dosłowności, ale z ciężarem wspomnienia. Czuć w niej inspirację storytellingiem gier RPG i mitologią słowiańskiego pogranicza. Jurand Herbu Jagnię nie szuka publiki – szuka świadków. jeżeli trafi do Ciebie, to już na zawsze. jeżeli nie – to nic. Jurand i tak nie mówi.

MACIEK DRAGON WIELKI
Symfonia Absurdów
wydanie własne, 2025

Poznański Maciek Dragon Wielki to postać z pogranicza czystego pastiszu, zrodzona jakby na przecięciu mitu, absurdu i brutalnej codzienności. Ale uważajcie, bo „Symfonia Absurdów” to nie tylko kabaret na sterydach, nie kolejna efemeryczna zabawa formą. To płyta, która zaczyna się jak niewinny dowcip, pełen pozornej lekkości, ale kończy jak dobrze napisana rozprawa o współczesnym człowieku: zagubionym w galopującym świecie, który zamienił się w gigantyczny lunapark.

Z tym iż karuzela nie zatrzymuje się choćby na moment, a konie na niej, zmęczone i apatyczne, już dawno przestały chcieć biec.

Brzmieniowo to także dość wybuchowy koktajl: mamy tu riffy żywcem wyciągnięte z katalogu wczesnego System of a Down, szorstkie i poszarpane, wokale balansujące gdzieś pomiędzy anarchiczną chrypką Kazika a teatralnym luzem Tenacious D. W tle nieustannie pobrzmiewa punkowa bezczelność i metalowa napinka, która jednak świadomie nie traktuje siebie serio – i właśnie dzięki temu nie męczy, ale autentycznie działa.

Niektóre numery mają groove rodem z Clutch, ciężki i pulsujący, inne śmigają na oparach klasycznego punka, czasem z kabaretową przyśpiewką w tle, czasem z robotniczą ironią. Humor balansuje tutaj na cienkiej granicy między groteską a brutalnym realizmem, jak wtedy, gdy śmiejesz się z mema, a potem nagle orientujesz się, iż z własnych lęków.

I ta okładka – dziecięca karuzela, na której zamiast roześmianych dzieci siedzą animowane personifikacje nerwic, paranoi, zawiedzionych nadziei i zwierzęcych alter ego. W innym uniwersum mogłaby to być okładka albumu dla dzieci, a w tym jest precyzyjną metaforą całego albumu. Zabawa? Owszem. Ale taka, od której w końcu boli brzuch.

TYTUS GAMING
Rock Songs!!!
wydanie własne, 2025

„Rock Songs!!!” jest jak nocna jazda przez puste miasto w trybie offline. To nie jest debiut, który wrzeszczy – raczej bełkocze do nas przez szum wzmacniacza, jakby chciał powiedzieć coś bardzo ważnego, ale nie był pewien, czy warto.

Tytus Gaming to jednoosobowy projekt typowy dla miejskiego spleenu. Poznański slacker/songwriter, uzbrojony w tanie klawisze, przesterowany mikrofon i jeszcze bardziej przesterowane emocje daje nam „Rock Songs!!!”, tj. zbiór notatek z życia zagranych jakby od niechcenia, ale z precyzją emocjonalnego snajpera.

Brzmieniowo? Lo-fi, ale nie w stylu „zrobione tak, by brzmiało brzydko”. Każde szeleszczenie, każdy źle trafiony akord i wokal nie do końca leżący w tonacji ma tu swoje miejsce. Gitara rytmiczna często wchodzi bez ostrzeżenia, czasem jak nagłe wspomnienie, czasem jak uderzenie ADHD. Są momenty, które brzmią, jakby je nagrano w kuchni o drugiej w nocy, są riffy ? la Mac DeMarco na kasecie magnetofonowej i są liryki, które bardziej niż z melancholii płyną z totalnego wyobcowania na własne życzenie.

Refreny – jeżeli w ogóle są – nieźle wpadają w ucho, przypominając sen, którego nie umiesz sobie przypomnieć, ale nie możesz przestać o nim myśleć. Tytus uprawia DIY, jednak nie z biedy – z wyboru. To niepozorny, ale wielce sycący materiał – robiony między przejazdami rowerem a zarywaniem nocy z powodu emocjonalnego niepokoju, a jednocześnie kolażowy, niemal dadaistyczny, jakby próbował ilustrować stan umysłu po zbyt długim scrollowaniu feedu i zbyt wielu rozmowach z samym sobą.

Gdy świat każe ci być wyraźnym, Tytus Gaming odpowiada rozmyciem. I dobrze!

Idź do oryginalnego materiału