Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #75

kulturaupodstaw.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: fot. Materiały prasowe


MONOLITY
Monolity
wydanie własne, 2024

Eliane Radigue – francuska, dziś już 92-letnia kompozytorka muzyki elektronicznej – niewątpliwie jest jedną z najważniejszych postaci współczesnej muzyki awangardowej. Jej twórczość, głęboko zakorzeniona w filozofii buddyzmu tybetańskiego, otworzyła drzwi do medytacyjnych przestrzeni dźwiękowych wielu tysiącom słuchaczy. Radigue udowodniła, iż muzyka elektroniczna może być nie tylko technologicznym eksperymentem, ale również narzędziem duchowego doświadczenia.

Jej kariera rozpoczęła się w latach 50. XX wieku, kiedy studiowała w Paryżu pod okiem takich mistrzów jak Pierre Schaeffer i Pierre Henry. To oni wprowadzili ją w świat muzyki konkretnej i elektronicznej, co na zawsze odmieniło jej artystyczną ścieżkę.

Prawdziwy przełom nastąpił w latach 70., kiedy Radigue zaczęła eksperymentować z syntezatorami modularnymi, będącymi dla niej narzędziem do tworzenia długich i powoli rozwijających się kompozycji, które stopniowo odsłaniały złożone warstwy dźwiękowe. W tej samej dekadzie twórczyni zetknęła się z mądrością Wschodu, co znacząco wpłynęło na jej wizję artystyczną. Duchowe praktyki buddyjskie – zwłaszcza medytacja – stały się integralną częścią jej procesu twórczego.

W efekcie powstały dzieła, które nie tylko czerpią z tej filozofii, ale również same w sobie stają się formą medytacji. Jej podejście do dźwięku jako medium medytacyjnego inspirowało wielu twórców, takich jak Pauline Oliveros, Terry Riley czy La Monte Young. Teraz do ich grona dołącza poznański producent Monolity, którego tytułowy album jest zaproszeniem do wewnętrznej podróży, kontemplacji i zagłębienia się w dźwiękowej przestrzeni.

Hipnotyzujący charakter dwóch zawartych na nim kilkunastominutowych kompozycji wywołuje aurę skupienia i introspekcji, w których dźwięki płyną nieśpiesznie, zmieniając się niemal niezauważalnie.

„Monolity” wymaga od słuchacza pełnego zanurzenia i uwagi – rzućcie się w tę otchłań!

MORDHELL
Grim, Old And Evil
wydanie własne, 2008

W XXI wieku metal poleruje się na wysoki połysk. Cięższa muzyka gitarowa (z death metalem na czele) dla wielu straciła przez to swój gatunkowy ciężar – bo zamiast drapać, głaszcze. Jednak nic nie znosi próżni – trendowi szlifowania metalowego pazura przeciwstawia się coraz silniejsza potrzeba środowiska, by powrócić do surowości, a co za tym idzie, przeciwstawić się głównemu nurtowi, wypierającemu pierwotne zło starej szkoły.

Renesans przeżywa wszelkie DIY, a szufladka opatrzona napisem „raw” pęka w szwach i czasem choćby trudno wyłapać z niej najbardziej smakowite kąski. o ile chodzi o nasze podwórko, to jednym z nich na pewno jest Mordhell – poznańska kapela mogąca pochwalić się już ponad dwudziestoletnią historią, pełną pijackich burd nagrywanych w lochu mikrofonem z odzysku.

Jedną z ciekawszych pozycji w rozbudowanym katalogu tej hordy jest mające już trochę lat „Grim, Old And Evil” – płyta nawiązująca do najlepszych dla black metalu wczesnych lat dziewięćdziesiątych, złotej ery norweskiej rozwałki na modłę Darkthrone, z dodatkiem o dekadę starszego stoner metalu i rock’n’rolla w stylu łobuzów z Motörhead, a także odżywczym suplementem w postaci chałupniczej muzyki punkowej na miarę najstarszych krążków Bad Religion.

Sadystyczne tortury trupio wymalowanej załogi z Mordhell to nic skomplikowanego – ot, ciąg prostych, hardkorowych uderzeń po bębnach i strunach, ale wierzcie, iż to boli jak powinno!

Brzmienie – chorobliwe, a teksty równie plugawe, w których opisy perwersyjnego BDSM przeplatają się z antychrześcijańskim przesłaniem, razem tworząc pętlę coraz mocniej zaciskającą się na szyi…

STONER WITCH
Doobies & Doom
wydanie własne, 2024

Wspaniały debiut! Stoner Witch to kapela, która po dwóch latach wzmożonych prób, na swojej pierwszej płycie rzuciła naprawdę silne zaklęcia. Recepta na ten fatalny, okultystyczny urok pozbawi tchu wielu fanów narkotycznego i psychodelicznego grania, w którym artystyczny, wysoce stonerowy rock stanowi punkt wyjścia do konstruowania wielowarstwowych numerów, które można by określić mianem wiedźmiarskiego wspomnienia o riot grrrl – feministycznej odmianie muzyki grunge, jaka za sprawą Bikini Kill, L7, 7 Year Bitch, Hole czy innego Babes In Toyland tak dobrze miała się w Stanach w latach dziewięćdziesiątych.

I choć Stoner Witch to zespół, w którym wokalistce i basistce towarzyszą koledzy (gitarzysta Tomasz Kowalski i perkusista Jakub Wojciechowski), to gołym okiem widać, kto tutaj gra pierwsze skrzypce.

Tu kobiety są górą, bo charyzmatyczna Ewa Nowak to prawdziwa furia, potrafiąca wstrząsnąć naszym duchem do żywego, co w połączeniu z ciężkimi, przesterowanymi riffami i magicznymi rytmami jej towarzyszy daje naprawdę niesamowity efekt. Swoją drogą, bas Marty Zielińskiej to niemal same niskie, bagienne tony, co jeszcze bardziej podkreśla niepokój albumu „Doobies & Doom”, który mógłby robić za muzyczne tło dla spirytystycznego seansu w oparach zielonego dymu.

Nie sądźcie jednak, iż Stoner Witch to tylko kolejna odklejona wizja jakichś maniaków zbyt mocno zasłuchanych w Electric Wizard.

To dojrzały projekt, z którego łatwo wyciągnąć dla siebie wiele refleksji na temat mistycyzmu, natury oraz wszystkich płynących z niej wzmocnień, które zawsze warto odkryć – choćby właśnie przez muzykę!

Idź do oryginalnego materiału