ARIES MUSIMON
Mary
wydanie własne, 2024
Na tle zamglonego, tajemniczego lasu, gdzie światło ledwo przenika przez gęste korony drzew, widnieje enigmatyczna sylwetka śródziemnomorskiego muflona. Prezentuje się dumnie, a jego piękno zdaje się uosobieniem mistycznej siły, której emanacją jest „Mary” – najnowszy materiał autorstwa pewnego, najpewniej jednoosobowego, projektu muzycznego z Poznania.
Wbrew pozorom, nie zabiera nas on w głąb leśnych czeluści, ale na ich peryferia – tam, gdzie tajemnica spotyka się z technologią, a natura z nowoczesnością. Artysta eksperymentuje z organiczną materią niczym alchemik poszukujący kamienia filozoficznego, jednocześnie pamiętając o cywilizacji, z której żelaznych objęć z trudem udało mu się wyrwać.
Jego fascynacje electro-industrialem, brzmieniami typu EBM oraz syntezatorowym popem lat osiemdziesiątych są tu wyraźnie zauważalne. Poszczególne pejzaże dźwiękowe tworzy są przy użyciu analogowych, monofonicznych syntezatorów, których basowa siła mimowolnie zmusza do ruchu, oraz bezlitosnych maszyn perkusyjnych wybijających mechaniczny beat rodem ze starej fabryki.
Melodie, choć często bardzo proste, mają swój nieodparty, katastroficzny urok. Echo minionych dekad to również jego głos – surowy, często zniekształcony przez efekty, gotycki i jakby inwokujący tajemne formuły. To przeprawa od „Kraju, który nie istnieje” do „Kraju, który istnieje”, a w którą najlepiej udać się w odosobnieniu.
„Mary” to zdehumanizowany obrzęd, w którym bezduszna technologia staje się narzędziem do wyrażenia prastarych emocji i transcendentnych przeżyć z czasów, kiedy na świecie nie było jeszcze mowy o przemyśle i jego trybach, w których na zawsze ugrzęźliśmy.
JURAND HERBU JAGNIĘ
Ostatni Powrót
wydanie własne, 2024
Jurand Herbu Jagnię – rycerz milczenia, którego czyny sławi cała ziemia Koziegłowy – jest postacią zrodzoną z legend i szeptów. Podczas podróży, bitwy czy audiencji u księcia nie wyrwie się z jego ust ani jedno słowo. Milczenie to jednak nie jest zwykłą powściągliwością czy skrytością, ale bolesnym, upokarzającym przymusem nałożonym na niego przez złowrogą magię.
Gdy Jurand zasiada przy ogniu, od czasu do czasu otwiera usta, a z głębin jego wnętrza płyną pieśni. Choć piękne i pełne szlachetnego uroku, są jednocześnie cudem i przekleństwem.
Cudem – bo ich ambientowe, zmurszałe melodie, rodem z mrocznych wspomnień o czasie spędzonym w zawilgoconych lochach, przenoszą słuchaczy w świat pełen heroicznych czynów, miłości i tragicznych losów. Przekleństwem – bo to właśnie one są źródłem wiecznego milczenia rycerza.
Tak opowiada o sobie tajemniczy producent spod Poznania, którego album „Ostatni powrót” jest jedną z najciekawszych płyt konceptualnych, jakie ukazały się w niezależnej elektronice w naszym regionie. To historia o tym, co dzieje się, kiedy czarownik, w swej zawiści i złości, rzuca na bohatera klątwę, pozbawiając go daru mowy. Zmusza rycerza do milczenia zarówno w dzień, jak i w noc, do wiecznego ukrywania swoich myśli i pragnień.
A jednak Jurand nie poddaje się – w snach marzy o słowach, o tym, by móc wykrzyczeć swe euforii i smutki, triumfy i porażki. Zaprasza nas do przedziwnej i niepokojącej przestrzeni pełnej czarnej, ale i białej, dającej nadzieję magii. W końcu prawdziwa siła nie tkwi w słowach, ale w czynach, które przemawiają głośniej niż jakiekolwiek ludzkie głosy. Jak się okazuje, również te muzyczne.
SEN JAKUBA
Nieskończony
wydanie własne, 2024
Sen Jakuba jest prezentowany w naszym cyklu nie po raz pierwszy, a to z ważnego powodu. Kaliski pianista Jakub Figiel zawsze zapewnia nam muzyczną ucztę, która syci ducha. Choć mogłoby się wydawać, iż na stole nie ma praktycznie nic oprócz białego, nadgryzionego zębem czasu obrusu, kilku niewielkich pucharów i talerzyków z dawno minionej epoki, to są one wypełnione treściwą strawą – oszczędną, minimalistyczną, neoklasyczną, przygotowaną w czysto improwizatorski sposób.
Jeśli kiedykolwiek zauroczyła was skandynawska bądź islandzka scena pianistyczna ostatnich kilku dekad, to w nowym Śnie Jakuba poczujecie się jak u siebie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, iż to „contemporary classical music”, którą możemy śmiało chwalić się za granicą.
Album – zagrany głównie na fortepianach Steinwaya – przywołuje refleksje, u których zarania maluje się obraz podobny do tego, jaki widnieje na okładce. Na płótnie odnajdujemy twarz uchwyconą w chwili głębokiego zamyślenia lub udręki. Oczy pełne smutku i zadumy zdają się opowiadać historię, której słowa wymknęły się z umysłu malarza. Pogrążone w ciszy, śledzą niewidzialne ścieżki snów i marzeń, sięgając daleko poza ramy obrazu.
Są jeszcze dłonie – człowieka, który doświadczył wiele, może ciężkiej pracy, bólu, a może tylko egzystencjalnego zmęczenia. Niedokończone linie, otaczające tę scenę, przypominają, iż tak naprawdę ludzkie życie nigdy nie jest w pełni ukończone, zawsze pozostają jakieś niezamknięte rozdziały, nieopowiedziane historie…
„Nieskończony” to wyraz ciężaru i piękna jego fragmentów – krótszych i dłuższych chwil. Zaprasza nas do wędrówki przez nasze własne, wewnętrzne światy. Posłuchajcie, bo takie płyty nie zdarzają się często.