Ale muzyczna zapowiedź następnej olimpiady nie byłaby pełna, gdyby nie związani z Los Angeles członkowie kapeli Red Hot Chili Peppers, którzy z typową dla nich energią wykonali utwór „Can’t Stop”, pochodzący z ich ósmego studyjnego albumu, zatytułowanego „By the Way” (2002). Zespół zawiązał się w 1982 roku w Los Angeles i dlatego jest z tym miastem kojarzony. Żaden jednak członek obecnego składu stamtąd nie pochodzi. Frontman i wokalista Anthony Kiedis urodził się w Grand Rapids (stan Michigan), perkusista Chad Smith jest z St. Paul w stanie Minnesota, a obecny gitarzysta John Frusciante, który od 1988 roku zaczął grać w zespole, a później parokrotnie go opuszczał, żeby w 2022 roku ponownie wrócić – akurat na sesję do albumu „Unofficial Love” – pochodzi z Nowego Jorku. Wreszcie Flea (prawdziwe nazwisko Michael Peter Balzary), jeden z wyróżniających się rockowych basistów, nie jest choćby rodowitym Amerykaninem. Urodził się w australijskim Melbourne, a do USA dotarł z rodzicami, kiedy miał cztery lata. Los jednak sprawił, iż muzycy się połączyli i to właśnie w amerykańskim mieście aniołów („Los Angeles” to po hiszpańsku anioły).
„Kocham tutejsze góry, drzewa palmowe i ocean” – mówi Kiedis. „Los Angeles ma swoją duszę. Może dlatego świat jest tym miastem zafascynowany. Kiedy odbywała się tu olimpiada w 1984 roku, ukazał się nasz pierwszy album. Sporo dobrego działo się wtedy w muzyce. Kończyła się era punk rocka. Liczę, iż powrót igrzysk przyspieszy rozwój młodzieżowej koszykówki”.
Milionowe odsłony
Los Angeles nazywane jest Światową Stolicą Rozrywki, bo jedną z jego dzielnic jest Hollywood, o czym informuje olbrzymi napis umieszczony na południowym zboczu okolicznego wzniesienia Lee z łańcucha gór Santa Monica. O tym, iż za cztery lata sportowcy rywalizować będą o medale w amerykańskiej stolicy filmu, przypomniał Tom Cruise, który zabrał olimpijską flagę do Hollywood i stał na jednej z liter wspomnianego napisu, kiedy nad dwoma „o” były umieszczone kolejne trzy koła. Wszystkie razem tworzyły olimpijski znak, który symbolizuje unię pięciu kontynentów.
Wracając do Ostrych Czerwonych Papryczek, bo tak należy tłumaczyć nazwę Red Hot Chili Peppers, to grupa zakończyła w lipcu światowe tournée, wysoko notowane pod względem sprzedaży biletów. Występy muzyków na trasie „Unlimited Love” obejrzało 3,4 mln fanów. Tym samym RHCP (akronim od nazwy zespołu) zajmują trzecie miejsce wśród wykonawców rockowych pod względem koncertowej frekwencji. Formację z Los Angeles wyprzedzają tylko Elton John (trasa „Farewell Yellow Brick Road”) i grupa Coldplay (tournée „Music of the Spheres”). Zatem członkowie Ostrych Papryczek znaleźli się na medalowym miejscu. W kategoriach olimpijskich mają brąz.
A dlaczego w nazwie zespołu są papryczki? Otóż te małe czerwone warzywa zawierają kapsaicynę, która drażni i rozgrzewa skórę, wywołując uczucie ciepła i zaczerwienienie. Nie powoduje jednak stanu zapalnego. Tak właśnie działa muzyka zespołu. Pobudza, rozgrzewa, ale nie szkodzi.
Przypomnę, iż w ubiegłym roku grupa wystąpiła 21 czerwca na Narodowym. Usłyszeliśmy największe jej przeboje oraz kilka utworów z wydanych przed trasą płyt „Unlimited Love” i „Return of the Dream Canteen”.
Historia olimpijskiej muzyki
Wracając do zakończenia olimpiady, to z amerykańskich gwiazd, które wystąpiły, trudno pominąć wokalistkę o pseudonimie H.E.R. Tym bardziej iż otworzyła ona sekwencję finałową uroczystości amerykańskim hymnem. Była na scenie z elektryczną gitarą, ale grą na niej nie grzmiała buntem, jak to zrobił w 1969 roku na Woodstocku Jimi Hendrix; śpiewała spokojnie, odpowiednio do optymistycznego przesłania imprezy.
Występy muzycznych gwiazd na olimpiadzie mają długą historię. W Pekinie, gdzie igrzyska odbyły się w 2008 roku, jednym z muzyków, który awizował sportowe zawody w Londynie, był Jimmy Page. Słynny artysta z elektryczną gitarą na pasku grał hit formacji Led Zeppelin, zatytułowany „Whole Lotta Love”. Zamiast Roberta Planta, byłego frontmana grupy, partię wokalną wykonała brytyjska gwiazda Leona Lewis.
W 2002 roku na zimowych igrzyskach w Salt Lake City odliczyła się formacja Kiss, która zapewniła fanów sportu, iż chce balować całą noc („I Wanna Rock and Roll All Night”). Na tej samej ceremonii Jon Bon Jovi na czele grupy nazwanej jego nazwiskiem zapewnił publiczność, iż to jego życie („It’s My Life”). Z kolei w 2012 roku w Londynie odliczyła się kapela The Who, która w typowym dla siebie dynamicznym stylu wykonała hity „Baba O’Riley”, „See Me, Feel Me” i „My Generation”. Śpiewał wtedy też sir Paul McCartney, który zaprezentował utwór „Hey Jude” z repertuaru The Beatles.
Można by jeszcze długo wymieniać olimpijskich muzycznych gości. Trudno jednak zapomnieć o piosence, która jest z tym wydarzeniem związana i wciąż na olimpiadę wraca. Chodzi o utwór Johna Lennona „Imagine”. Śpiewała go w Paryżu Juliette Armanet. Wcześniej piosenkę wykonywali m.in. Stevie Wonder (w 1996 roku w Atlancie), Peter Gabriel (w 2006 roku w Turynie), a trzy lata temu – na spóźnionej o rok z powodu pandemii olimpiadzie w Tokio – hit byłego członka The Beatles zaśpiewali wspólnie, reprezentując poszczególne kontynenty, John Legend (obie Ameryki), Keith Urban (Australia), Angélique Kidjo (Afryka), Alejandro Sanz (Europa) i młodzieżowy chór z Suginami (Azja). Czy „Imagine” pojawi się też w Los Angeles? Amerykańskich hitów nie brakuje, ale za Atlantykiem też lubią muzykę Beatlesów, a Lennon długo mieszkał w USA, więc kto wie?