Muzyczne przejście z lata w jesień

kulturaupodstaw.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: fot. materiały prasowe


Ja wracam jednak jeszcze pamięcią do lata, do początku września, kiedy to na wolnym powietrzu w UFFF odbył się koncert potrójny, bo oprócz zapowiadanych Alfonsa Silka i Suczego Naparu wystąpił Adam Kempa. Wszystkie występy były na swój sposób interesujące, ale mi najbardziej zapadł w pamięć Suczy Napar, ze względu na swoje nieoczywiste podejście do formy piosenki, przez co nieraz zbliżały się (bo to same kobiety) do sposobu działania rock in opposition. Do UFFF-a powróciłem w połowie miesiąca, kiedy to z nowym materiałem wystąpił duet Monster Hurricane Wihajster. Występ był ciekawie pomyślany, bo podzielony na dwie części: pierwsza była piosenkowa, druga noise’owa, a obie udane.

Koniec lata

Początek miesiąca to także niezwykle przyjemny koncert pod gołym niebem na podwórku pod adresem Przemysłowa 51. Znający temat słusznie rozpoznają w tym kontynuację działań Muzyki w studni, której ja bardzo kibicuję – umożliwienie kontaktu z nie najprostszą muzyką w okolicznościach sprzyjających wyluzowanemu odbiorowi to jest coś, co zawsze będę chwalił.

Ensemble del Passato, fot. materiały prasowe

Ensemble del Passato, w składzie Anna Budzyńska (sopran), Henryk Kasperczak (lutnie, chitarrone) i Maciej Kończak (gitary historyczne), zaproponował zróżnicowany program, w którym kompozytorzy bardziej znani (Claudio Monteverdi, Georg Friedrich Haendel) spotykali tych mniej znanych (Thomas Morley, Juan Aranes Sallen, Johann Friedrich Fibiger). Publiczność była najwyraźniej zachwycona i nie chciała dopuścić do końca koncertu.

Jeśli chodzi o wydarzenia pod chmurką, to bardzo miło wspominam też plenerowy pokaz „Berlin, symfonia wielkiego miasta” w reżyserii Waltera Ruttmanna z oryginalną muzyką Edmunda Meisela w wykonaniu Orkiestry Antraktowej prowadzonej przez Adama Domurata. Co zaskakujące, okazało się, iż ta prawie stuletnia muzyka wcale nie brzmi staromodnie, a momentami wręcz współcześnie i niezwykle żywiołowo.

Jeszcze latem odbyła się III Giełda Płytowa w Domu Tramwajarza, która była nie tylko okazją do prezentacji dla niezależnych wydawców i muzyków, ale też towarzyszyły jej panele dyskusyjne (np. o tym, co robi booker) oraz koncerty. Z zainteresowaniem wysłuchałem zgrabnych piosenek LIEDTKE, ale tak naprawdę przyszedłem na występ Slasi Wilczyńskiej i Mateusza Szajerki, którzy w sumie też zagrali piosenki, tylko iż dość dziwne (to komplement!), nieco kojarzące się z Cocteau Twins.

Początek jesieni

Pierwszym koncertem jesieni był dla mnie występ twórcy ukrywającego się pod pseudonimem Plastelina w klubie Ślina. W ogóle nic o nim nie wiedziałem wcześniej, więc miło mnie zaskoczył pomysłową abstrakcyjną elektroniką; obiecuję sobie, iż będę śledzić jego dalsze poczynania. Było to dobre przygotowanie przed grającym następnego dnia w Zamku Kamilem Piotrowiczem. Ten z wykształcenia pianista nie porzucił zupełnie swojego instrumentu, ale w nowej odsłonie równorzędną rolę gra laptop. Muzyk odważnie łączył oba elementy, ale były też fragmenty z surową elektroniką, dość wymagające. Warto dodać, iż Piotrowicz zagrał w ramach cyklu JazZamek, co świadczy dobrze o otwartości tej serii, a o jej publiczności – to, iż nikt nie wyszedł w trakcie.

Prosto z Zamku pobiegłem do Pan Gara, gdzie występowały Ochłapy oraz Edyse Eliose. Drugi z tych składów, który grał jako pierwszy, to trochę nie moja bajka, choć doceniam solenne gitarowe łojenie. Ochłapy piszą o sobie, iż „blisko im do post-rocka, ambientu, ale też i gitarowego jazgotu, transowego krautu i spokojnej improwizacji”, i to wszystko było w sumie słychać podczas tego występu, a najlepsze, iż to, co na papierze może wyglądać na zbyt wiele szczęścia naraz, w praktyce dało radę i nie było przeładowane.

Bartosz Weber, fot. materiały prasowe

Do Pan Gara wróciłem pod koniec miesiąca, kiedy to grali tu Bartosz Weber i Grzegorz Tarwid (współtworzący też wspominany na początku Alfons Silk). Mam wielki sentyment do Webera za jego działania pod szyldem Baaba i staram się obserwować jego obecne działania. Kwietniowy koncert z Michałem Fetlerem wspominam bardzo miło, ale po tym z Tarwidem nie jestem usatysfakcjonowany. Po pierwsze, było bardzo mało osób, to oczywiście nie wina muzyków, ale wpłynęło to na atmosferę.

Po drugie, zagrali krótko, nie wiem, czy to wina tej atmosfery i nie udało im się więcej z siebie wykrzesać? Powinni raczej jakoś docenić tych, którym jednak chciało się przyjść… Pewnie, długość koncertów to trudny temat i ja też zwykle wolę niedosyt niż przesyt, ale tym razem czułem, iż była przestrzeń choćby nie tyle na coś więcej, ile na coś innego. Weber podawał rytmiczny stelaż, a Tarwid się po prostu w niego wpasowywał, grając proste motywy i choć nie oczekiwałem tu chopinowskiej frazy z tempo rubato, to jednak marzyło mi się, żeby pianista pokombinował jakoś w poprzek. No nic, może następnym razem…

Grzegorz Tarwid, fot. materiały prasowe

Z koncertów październikowych po stronie zysków wpisuję natomiast Pharmakon i Kollaps w Pawilonie oraz Promyki i Lolita Terrorist Sounds w CK Nowe Amore.

Centralnym wydarzeniem tego miesiąca był dla mnie uroUTOPIA 10th in memoriam Stanisława Franek Festival. Po zeszłorocznej edycji w kameralnej przestrzeni pracowni na Orzeszkowej, znów Sala Wielka Zamku i ja wcale nie jestem przekonany, czy to najlepsze rozwiązanie. Gdzieś czasem energia ulatywała, zanim przebyła długą drogę od występujących do odbiorców. Tak czy inaczej jest to taki festiwal, którego propozycje przyjmuję do wiadomości z uwagą, choćby jeżeli do końca mnie nie przekonują. W tym roku najbardziej do gustu przypadło mi p o e s i . f y s i k (zresztą faworyci z roku poprzedniego) oraz wędrówki po nienarysowanych liniach, w którym swoje siły połączyli uro, Ai fen i Jessica. Występ tym bardziej robił wrażenie, iż było to ich pierwsze spotkanie.

Idź do oryginalnego materiału