Jakub Banasiak
Kwiek umarł.
Śmierć ustawia pewne sprawy we adekwatnym świetle. Śmierć artysty ustawia we adekwatnym świetle sztukę, jej funkcje i powinności.
Wszyscy znamy metaliczny posmak drobnych ustępstw, których wcale nie chcemy robić, ale jednak się na nie godzimy. Wynajdujemy różne usprawiedliwienia. Wiadomo – Paryż wart jest mszy.
Ale czy na pewno warta jest jej sztuka?
Przemysław Kwiek był zdania, iż sztuka tylko wtedy ma wartość, kiedy nie jest nikomu nic winna. Sztuka bowiem, powiadał Kwiek, to wyjawianie siebie – to Appearance. Nie chodzi o awangardowe zniesienie granicy między sztuką a życiem. Kwiek nie chciał rozpuścić sztuki w codzienności, ponieważ nie chciał doprowadzić do jej zniknięcia. Wierzył w sztukę. Nie chciał też zapomnieć o życiu, o jego prozaicznej materii. Dlatego starał się zrobić coś innego niż klasycy awangardy, chyba trudniejszego: uczynić ze sztuki medium życia.
Przemysław Kwiek wyjawiał siebie poprzez sztukę przez kilkadziesiąt lat. Najpierw, wspólnie z Zofią Kulik, w artystycznym i życiowym duecie KwieKulik; od 1987 roku, kiedy to wykonał Appearance nr 0, wyjawiał swoje życie samodzielnie; na własne konto – zresztą permanentnie puste. W ten sposób sztuka stała się medium jego życia. To właśnie tutaj ujawnia się cała trudność metody Appearance. jeżeli bowiem artysta wyjawia publiczności samego siebie, jego sztuka nie może być cyniczna. Kwiek nie był cyniczny w najgłębszym, filozoficznym rozumieniu tego słowa, ponieważ był przekonany, iż przedłużeniem poglądów jest praktyka, a nie poglądy. W jego przypadku przedłużeniem poglądów była praktyka artystyczna, ta zaś była przedłużeniem życia. Dzięki temu Kwiek nadawał sztuce rangę egzystencjalną, ale przede wszystkim etyczną – jego postawa, upubliczniana urbi et orbi, stawała się lekcją do odrobienia. Lekcja ta brzmiała, i brzmi przez cały czas – nie bądź cyniczny.
Jednocześnie Kwiek był kpiarzem; porównywał Appearance – a może samo życie? – do salcesonu. Mozaikowa struktura salcesonu odkrywa się wraz z odkrajaniem kolejnych plasterków; jest za każdym razem trochę inna, jednak należy do jednej całości – niczym życie odsłaniane przez Kwieka występ za występem. Nie należy jednak mylić humoru z ironią – ta wszak często bywa maską dla cynizmu. Kwiek nie był ponowoczesnym tricksterem. Należał do tych artystów, którzy traktują sztukę z najwyższą powagą.
Humoru nie należy też mylić z beztroską. Humor Kwieka bywał przaśny czy wręcz obsceniczny, jednak zawsze był to humor polityczny. Polityczność Kwieka wyrastała z kynicznego (a nie cynicznego) pnia, wprost od Diogenesa z Synopy. Była to polityczność błazna, który krzyczy, iż król jest nagi. Pamiętne prace Kwieka, jak Gówno w Rejonowym Urzędzie Pracy, były śmieszne, ale miały też ciężar oskarżenia. Kwiek pobierał w urzędzie pracy zasiłek i bywało, iż cierpiał biedę. Taka jest prawdziwa cena nieposłuszeństwa.
Dla historyków sztuki był prawdziwym skarbem. Skrupulatnie odnotowywał każde, najdrobniejsze choćby wystąpienie; opisywał przebieg kolejnych działań, podawał nazwy instytucji, wymieniał innych uczestników; datowanie było nienaganne, co do dnia. Kiedy wiosną wysłał mi plik pod tytułem PK-działalność-pełna, spis obejmował niemal 400 pozycji. Jednak pietyzm Kwieka powinien nas – krytyków i teoretyków – nie tylko cieszyć, ale także zawstydzać. Kwiek zapisywał bowiem to, czego nie zapisaliśmy my. Mieliśmy z Kwiekiem zdecydowanie za mało roboty. Kwiek był artystą, którego znali wszyscy i którego wszyscy cenili. Jednak był także artystą, którego prac nie ma w czołowych kolekcjach; który nie doczekał ani jednej monograficznej wystawy w którejś z ważnych instytucji; któremu nie poświęcono dotąd choćby jednej książki. Taka jest prawdziwa cena nieposłuszeństwa.
Kwiek cierpiał z powodu niedocenienia, ale nigdy nie zwątpił w wartość swojej twórczości – i słusznie. Był zdania, iż jego nieobecność na tak wielu polach jest skandalem i zawsze mówił o tym wprost – też słusznie. Nie kłaniał się ani państwu, ani rynkowi, ani salonowi. o ile figura artysty niepokornego ma dziś jeszcze jakikolwiek sens, to na takie miano zasłużył właśnie Kwiek.
Chociaż wyrastał z tradycji neoawangardowej, jak najdalej było mu do zimnego laboranta, który spekuluje nad strukturą medium. Nic dziwnego: logiką jego dzieła była logika życia, a każde życie musi przybrać jakąś formę. Kwiek, absolwent Wydziału Rzeźby, cenił rzemiosło, bezbłędnie dostrzegał, iż ktoś ma „łapę”. Sam też ją miał, ale jego działania są świadectwem wrażliwości formalnej innego rodzaju: bez kanonów – i bez granic. Dzieło Kwieka składa się na katalog form biednych, niskich, plebejskich. Zardzewiałe kraty, wielobarwne tasiemki, nieoheblowane dechy, kufajki, siano. To estetyka pola, wsi, bazaru – oraz biedy. Akurat w tym nie było kpiny. Było za to wiele czułości.
Śmierć ustawia wszystko we adekwatnym świetle, ale prowokuje też do wypowiadania banałów. W szczególności narażeni są na to artyści. Wybitny. Osobny. Bezkompromisowy. Jednak Przemysław Kwiek naprawdę zasłużył na wszystkie te określenia. Był twórcą wybitnym, osobnym i prawdziwie bezkompromisowym, ponieważ poświadczał swoje przekonania życiem, a życie – przekładał na sztukę. Zarazem był człowiekiem ciepłym, życzliwym i uczynnym – i to również nie są tylko okolicznościowe banały. Zawsze skory do pomocy, bez wahania oświetlał swym autorytetem inicjatywy marginalne, początkujące, oddolne. Doświadczyłem tego wielokrotnie. Jego obecność była zaszczytem, ponieważ wszyscy wiedzieli, iż Kwiek ucieleśnia Sztukę.
Przemku, dziękujemy Ci za wszystko.
Jan Stanisław Wojciechowski
Przemku, odszedłeś!
W Twoim świecie bez mistycyzmu to tylko oczywisty i naturalny ruch rzeczy. „Istnieją rzeczywiście tylko rzeczy”, a reszta to hipostazy (których w rzeczywistości nie ma) – jak mówiłeś w ślad za swoim mistrzem, Tadeuszem Kotarbińskim.
Przeniosłeś się, w końcu, w obszar hipostaz.
Byłeś w swoim życiu i w swojej sztuce (nierozerwalnie z życiem złączonej) artystą arcynowoczesnym. Byłeś wręcz laboratoryjnym „urzeczowieniem” Nowoczesności i jej Awangardy. Sens Twojego istnienia nieomal bez reszty sprowadzał się do kwestionowania status quo. Przyjąłeś za zadania wprawiać nieustannie w ruch rzeczy, w nieskończonej, czterowymiarowej czasoprzestrzeni. Unieważniałeś rzeczy pozornie ważne w sztuce, unieważniałeś całe ustroje sztuki, całe „Rzeczpospolite”: PRL, III RP i tę ostatnią ni to III, ni to IV. Nie zważałeś na to, iż ruchem rzeczy na politycznej szachownicy, siedząc pod nią, kierują religijni gracze. Ze swoją uczciwością i krytyczną, żelazną konsekwencją o mało co, a unieważnił byś siebie.
Ale jesteśmy tu, aby pokazać, aby zawołać, iż jesteś ważny, bardzo ważny.
I niepokonany.
Pokonał Cię w końcu – tak jak pokonuje wszystkich ludzi – „piaty wymiar”: grawitacja. Jej materialna siła ciążenia śmiertelnie zagięła czasoprzestrzeń i usuwa Cię właśnie ze sceny.
Mam nadzieję, iż w tym stwierdzeniu jest dostatecznie mało patosu, abyś go nie poczuł i nie skrzywił się z niesmakiem. W końcu życie i sztukę poświęciłeś na przekłuwanie balonów pychy, nadętych aspiracji i ceremoniałów. Ale dodam – na wszelki wypadek – w Twoim stylu: odszedłeś; o kurwa, jakie to przykre.
Żegnaj, a raczej do zobaczenia w hipostazach: piękna, dobra i prawdy.
Improwizowaną mowę wygłosił również Tomasz Załuski.
Cmentarz Powązkowski, Warszawa, 20 grudnia 2024