Na Prime Video wylądowała nowa propozycja dla widzów, którzy szukają w streamingu emocji rodem ze szpiegowskiego kina akcji. Recenzujemy 1. sezon serialu „Motyl”, który bierze na tapet fabułę z komiksu od autora filmu „Ministerstwo Niebezpiecznych Drani”.
Dla wydawnictwa Boom! Studios pisali tacy giganci, jak Mike Mignola, Rafael Albuquerque czy choćby Keanu Reeves, ale na tle DC, Marvela czy Dark Horse to przez cały czas komiksowa nisza. Podobnie wygląda to w kontekście ekranowych adaptacji, bo tych ukazało się jeszcze całkiem niewiele, a te najciekawsze – jak choćby upiorny „Pusty człowiek” – i tak umknęły uwadze mainstreamu. Sprawdzam, jaki los może czekać sześcioodcinkowy serial „Motyl” od Prime Video według komiksu Arasha Amela i Marguerite Bennett.
Motyl – o czym jest serial akcji od Prime Video?
W serialu stworzonym prze Kena Woodruffa („Mentalista”, „Gotham”) i pisarkę Steph Cha trafiamy do świata, w którym krzyżują się geopolityczne intrygi i brudne interesy prywatnych agencji wywiadowczych, a całość – przynajmniej z początku – uderza w podobne tony co wielkoekranowe przygody Jasona Bourne’a czy serialowe eksapady obu przebojowych Jacków platformy Prime Video: Reachera i Ryana.

Główny bohater, David Jung (w tej roli znany z „Lost” Daniel Dae Kim), to były szpieg, który po latach wraca do roziskrzonego neonami Seulu z zamiarem wypełnienia jednej, ostatniej misji. Na jego drodze pojawia się Rebecca (Reina Hardesty, „Brockmire”) – zabójczyni zatrudniona przez tajemniczą organizację Caddis. Twist? Młoda kobieta nie wie, iż jest nie tyle przeszkodą dla naszego bohatera, co jego głównym celem – a dokładnie: porzuconą przed laty córką, którą ten postanawia w końcu wyrwać ze szpiegowskiego rzemiosła.
David gwałtownie przekonuje się, iż nie będzie to wcale takie proste. Raz: dlatego, iż Caddis i jego złowroga dyrektorka (Piper Perabo, „Yellowstone”) nie zamierzają dzielić się swoją najlepszą fachowczynią. Dwa: bo ostatnie, czego chce Rebecca to rzucać swą specjalność dla kogoś, kto postanowił upozorować własną śmierć i dobrowolnie zniknąć z jej życia.
Motyl – trochę Jason Bourne, trochę koreańska drama
Chciałoby się powiedzieć, iż energiczne otwarcie serialu powie wam wszystko o tym, czego powinniście spodziewać się po całej komiksowej adaptacji. Żwawy, stylowo nakręcony opening, w którym Rebecca bierze na cel rosyjskiego ambasadora, a ojciec gna za nią przez migoczące światłami seulskie śródmieście, ma w sobie wiele z filmów Douga Limana czy Chada Stahelskiego: od jaskrawej oprawy, przez hiperkinetyczną i krwawą akcję ujętą z dozą humoru i lekkości. Chciałoby się to powiedzieć, ale się nie da… bo początek „Motyla” działa niestety całkowicie odwrotnie: zawiesza poprzeczkę, której nie sięgnie już ani w tym, ani w żadnym z kolejnych pięciu odcinków.
Od momentu, w którym serial zdradza, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi, cała intryga „Motyla” staje się drastycznie przewidywalna i toczy się do samego końca dokładnie tak, jak moglibyście przypuszczać. Pomimo narracyjnych zakusów, by coś tam po drodze skomplikować i parę postaci w ten czy inny sposób uwydatnić, największa część „Motyla” to zbitka skrętów i twistów pożyczonych z masy innych akcyjniaków i jeszcze większego zbioru płyciutkich rodzinnych dramatów.

Pomiędzy kolejnymi bijatykami, pościgami i strzelaninami (których akurat w serialu nie brakuje i na ogół wypadają całkiem rozrywkowo – jeżeli potraficie przymknąć oko na niedostatki samego storytellingu) dramaturgię stara się dyktować popękana relacja ojca i córki, to odbudowana, to znów niby bezpowrotnie tracona. Kim i – zwłaszcza – Hardesty szczerze sprzedają najbardziej treściwe chwile dla familijnego duetu, ale nie pomagają im ani toporne dialogi, ani ogólne wrażenie, iż w gruncie rzeczy dostajemy w serialu jeden typ dynamiki ogrywany w pętli aż do chwili, w której „Motyl” zechce przepoczwarzyć się w coś nowego. Po czym natychmiast się z tej decyzji wycofać – ale to już inna historia.
W scenariuszu, który z showrunnerskim duetem opracowali m.in. współautorzy „Trzynastu powodów”, „Gotham” i „Treadstone”, roi się od tropów z potencjałem na dobrą odcinkową dramę. Jest wątek Davida i Rebeki. Są relacje młodej kobiety z nową rodziną ojca, ale też jej dawną, toksyczną familią zastępczą, czyli samym Caddis. Jest szpiegowska rozgrywka między Davidem i jego własną agencją wywiadowczą. Jest interesujący rewers dla historii rodzinnego pojednania w postaci wątku szefowej Caddis i jej syna (Louis Landau, „Rywale”). Ten ostatni w drugiej połowie serialu odsuwa rozgrywkę między córką i ojcem na rzecz pojedynku dwójki rodziców z podobną misją: uchronić dzieciaki przed życiem, które sami im zgotowali.
Motyl – czy warto oglądać serial Prime Video?
Tej – przyznacie – całej konstelacji napięć „Motyl” dotyka jednak bardzo niedbale i z dystansem, jakby popróbował kraftowego soju, który David wydestylował na szpiegowskiej emeryturze w Daegu. W tym kontekście warto dodać, iż o osadzenie akcji w Korei Południowej (komiks rozgrywa się w m.in. we Francji i w Norwegii) zabiegał – jako producent wykonawczy – sam Daniel Dae Kim. W wywiadach o serialu przekonywał, iż na styku szpiegowskiego thrillera i k-dramy mają spotkać się wpływy dwóch kultur i estetyk oraz odmienne tradycje opowiadania – szkoda więc, iż jest to spotkanie, z którego tak kilka koniec końców wynika i zostanie nam w głowach.

Czy powinniście sięgnąć po serial – tak choćby jednym okiem, w charakterze niezobowiązującej zabawy? Ja odradzam – albo polecam przynajmniej zaczekać. Dlaczego? Bo Prime Video ma w zanadrzu wiele lepszych propozycji dla entuzjastów takiego zakątka telewizji. Choćby bawiącego znacznie mocniej – choćby za drugim razem – „Reachera„. Tymczasem cliffhanger zostawiony na końcu „Motyla” daje aż nazbyt jasno do zrozumienia, iż serial nie chciałby kończyć się na jednym sezonie. Bez niezamówionego jeszcze ciągu dalszego pozostaje zaś niekompletna historia, która aż do ostatnich chwil 1. sezonu nie dała naprawdę dobrego powodu, by w ogóle się w nią angażować.