Morrissey, kłopotliwa ikona. Nie gryzie się w język, ale fani potrafią mu wiele wybaczyć | Czuły chuligan

polityka.pl 3 tygodni temu
Zdjęcie: T Blackburn/Backgrid / Forum


Koncert Morrisseya w krakowskiej Tauron Arenie to jego powrót do Polski po 11 latach. Z pewnością będzie wydarzeniem, oby jedynie artystycznym. „Większość gwiazd pop dopiero po śmierci osiąga status ikony, jaki Morrissey ma już za życia” – pisał w 2007 r. dziennik „The Independent”. „Jak traktować Morrisseya? Najlepiej przestać go słuchać” – radził z kolei dekadę później „Guardian”, podważając nie tyle dorobek artystyczny brytyjskiego gwiazdora, ile jego działalność publiczną. 66-letni wokalista, w równej mierze bohater konserwatywnej klasy robotniczej i środowisk wolnościowych, przez ponad cztery dekady scenicznej aktywności zdążył narobić sobie wrogów po każdej stronie ideologicznych sporów – jakby testował oddanie fanów, umiejących wybaczyć mu wyjątkowo wiele.

Ten kredyt zaufania sięga początku lat 80., kiedy na zdominowanej przez syntezatorowe brzmienia brytyjskiej scenie pojawił się zespół The Smiths, założony przez Morrisseya (podpisującego się jedynie nazwiskiem – imienia Steven szczerze nie znosił) i nastoletniego wirtuoza gitary Johnny’ego Marra. Połączyła ich z jednej strony fascynacja glamową odsłoną rocka lat 70. – grupami takimi jak T. Rex, Roxy Music czy New York Dolls (sam Morrissey był założycielem brytyjskiego fanklubu tego zespołu). Z drugiej – miłość do brzmień studia Motown i dziewczęcych popowych grup z lat 60. Do tego doszły teksty, którym patronowali klasycy brytyjskiej literatury, na czele z Oscarem Wilde’em („Życie to coś więcej niż książki. Ale nie dużo więcej” – śpiewał Morrissey). Efektem był zespół, który na nowo definiował ramy muzyki gitarowej i stanowił inspirację dla całej późniejszej sceny indie – od britpopowej rewolucji lat 90. po gitarowy renesans początków XXI w.

Za warstwę muzyczną odpowiadał Marr. Morrissey chętnie wszedł w rolę trybuna codzienności.

Idź do oryginalnego materiału