Monument Valley: Forgotten Shores – recenzja (iOS). Dodatkowa odrobina piękna

pograne.eu 3 tygodni temu

W 2014 roku na rynku mobilnym ukazała się perełka w postaci Monument Valley – produkcji, którą sprawdzić polecam każdemu, choćby jeżeli na co dzień stroni od grania na telefonie. Był to tytuł krótki, bo trwający lekko ponad godzinę, ale za to urzekające cudowną oprawą audiowizualną, świetnym klimatem oraz ulotną, acz przez cały czas intrygującą opowieścią, snutą gdzieś pomiędzy kolejnymi łamigłówkami. Jeszcze w tym samym roku pojawił się dodatek Forgotten Shores, dorzucający kolejną godzinę zabawy, a przy okazji kosztujący niewiele, bo niecałe 11 złotych.

Spis Treści

  • Historia
  • Rozgrywka i oprawa
  • Podsumowanie

Nieważne kto, nieważne gdzie…

Rozszerzenie zawiera przede wszystkim zupełnie nowe 8 poziomów, których fabularny status jest niezbyt jasny. Monument Valley stanowiło bowiem zamkniętą całość. Forgotten Shores ponownie wrzuca nas natomiast w buty Księżniczki, stroniąc od jakichkolwiek wyjaśnień. Najsensowniejsza teoria głosi, iż jego akcja dzieje się tuż przed samym finałem oryginału, ale na dobrą sprawę nie ma to większego znaczenia. Historia niestety została w Forgotten Shores potraktowana po macoszemu i dość gwałtownie zaczynamy rozumieć, iż to nie ona grać będzie główne skrzypce, choćby o ile zdarzają się nieco bardziej emocjonalne momenty.

Niby ma sens, a nie ma.

…ważne jak

Najważniejsza jest tutaj rozgrywka, czyli – jakby nie było – zagadki. Forgotten Shores to po prostu przedłużenie podstawki, kilka więcej. W przypadku każdej innej produkcji można byłoby to uznać za pewną wadę, ale Monument Valley jest grą tak krótką, iż każdy kolejny poziom to miła wymówka, by po raz kolejny zanurzyć się w tym dziwacznym świecie. Ponownie bowiem poruszamy się tu po figurach niemożliwych, okraszonych niekiedy odrobinką przestrzeni euklidesowych. Choć żaden z poziomów nie ma zatem fizycznego sensu, ścieżki każdego z nich łączą się w pewną całość, a zadaniem gracza jest obracanie ich i przesuwanie ich elementów w takich sposób, by bohaterka mogła dotrzeć do końca. Pomimo dziesięciu lat od premiery i bycia rozszerzeniem oryginalnego pomysłu, Forgotten Shores przez cały czas niezmiernie bawi pod tym względem, dając sporo satysfakcji, choćby jeżeli nie jest to zbyt trudna pozycja.

Sporą częścią uroku Monument Valley była oprawa audiowizualna i nie inaczej jest w przypadku Forgotten Shores. Wspomniane przeczące wszelkim prawom fizyki poziomy momentami kupują swoją dziwaczność, a minimalistyczna i po prostu prześliczna grafika wywołuje poczucie obcowania z sennym majakiem. Towarzyszy mu w tym przygrywający w tle ambient, wznoszący całość doświadczenia do czegoś wręcz mistycznego. Od czasu do czasu trafią się wprawdzie niestandardowe nuty, ale i one wpasowują się wręcz perfekcyjnie w tę zgrabną układankę dziwaczności.


Dodatkowa odrobina piękna

Pisanie recenzji tej krótkiej recenzji tego równie skromnego dodatku był – podobnie jak i on sam – ciekawym przeżyciem. Wszystko bowiem, co napisałem o Forgotten Shores, mógłbym napisać także o samym Monument Valley. To dobrze, bo uważam ów tytuł za produkcję w zasadzie idealną, nieskażoną żadnymi wadami, może nie licząc wyjątkowo krótkiego czasu trwania. Rozszerzenie co prawda dodaje do listy wad (choć w zasadzie to ją tworzy, bo cóż to za lista, która składa się z jednej pozycji?) fabularne braki, ale co z tego, skoro po jego ukończeniu poczułem znane mi z Monument Valley łaknienie kolejnych poziomów.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Idź do oryginalnego materiału