„Mój mąż od pół roku mieszka ze swoją 'chorą’ matką i nie zamierza wrócić” – zarzuca mi, iż go nie rozumiem
Czy naprawdę nie potrafię go zrozumieć? Od sześciu miesięcy mój mąż przebywa u swojej matki, która nagle zaczęła udawać chorobę. Wcześniej zdarzało mu się zostawać u niej na trzy tygodnie, ale teraz to już przegina. A ja mam być wyrozumiała?
––––––––––
Jak mam pomóc teściowej, która celowo rujie nasze małżeństwo, przykuwając syna do siebie udawaną słabością? Mieszkałam z nią kiedyś i wystarczy – więcej tego błędu nie popełnię.
Gdy tylko zdecydowaliśmy się wziąć ślub z Wojtkiem, jego matka przyjęła to jak policzek. Nigdy nie kryła, iż jest przeciwko naszemu związkowi. Unikała otwartej wojny, bo chciała uchodzić w jego oczach za anioła, ale za plecami robiła wszystko, by mnie podpuścić.
Nie dałam się sprowokować, zwłaszcza iż nie musiałyśmy się często widywać. Miałam swoje mieszkanie, w którym zamieszkaliśmy razem. Oczywiście, jego matce też się to nie spodobało. Trudno kontrolować syna, który wymknął się spod skrzydeł, a już całkiem niemożliwe – synową, która nie ma ochoty jej się podlizywać.
Wtedy wpadła na inny pomysł. Nie pierwsza i nie ostatnia. Postanowiła udawać ciężko chorą, by wymusić opiekę.
––––––––––
Wojtek, który nigdy nie miał do czynienia z taką manipulacją, dał się złapać w sidła. „Biedna staruszka” miała tyle dolegliwości, iż mogłaby stać się eksponencie w muzeum medycyny.
Skakało jej ciśnienie, bolała klatka, kręgosłup, kolana, mdlała na zawołanie. Ale gwałtownie zrozumiałam, iż to gra. Myślałam, iż to przez stres – jej ukochany synek wyprowadził się do obcej kobiety, więc organizm się boli.
Gdy pierwszy raz mocno „zachorowała”, a mąż tydzień u niej siedział, spakowałam rzeczy i pojechałam pomóc. Myślałam, iż to coś poważnego. Pierwszego dnia grała idealnie.
Ale po dwóch dniach zauważyłam – objawy znikały, gdy tylko Wojtek wychodził. Teściowa nagle tryskała energią. Gdy tylko wstał w drzwiach, znów zaczynała jęczeć.
Powiedziałam mężowi, co widzę. Nie uwierzył – no cóż, grała przekonująco. Ja jednak nie dałam się oszukać. Spakowałam się i wróciłam do domu.
Mąż wrócił po kilku dniach, mówiąc, iż matce już lepiej. Pewnie nie mógł ukryć radości, iż w końcu wyszłam. Ale tydzień później znów zaczęła „umierać”.
Wściekałam się, bo za każdym razem, gdy zaczynała swoje, mój mąż znikał u niej na nieokreślony czas. „Cudowne uzdrowienie” następowało dopiero, gdy sugerowałam wezwanie lekarza. Przecież zdrowy człowiek nie może tak ciągle chorować!
Gdy tylko groziła jej wizyta specjalisty, nagle wracała do formy. Mąż, uspokojony, iż mama przeżyje, wracał do mnie.
––––––––––
Minęło pół roku. Na początku miała operację kolana – to wytłumaczenie. Dwa lata temu upadła i lekarze zalecili zabieg.
Po operacji miała leżeć tydzień. Wojtek został przy niej – rozumiałam, naprawdę potrzebowała pomocy.
Ale tydzień minął, potem miesiąc… a mąż nie wracał. Matka udawała, iż wciąż nie może chodzić. Dopiero gdy był w pracy, „przewracała się” i ledwo wstawała.
Od pół roku mój mąż tkwi u swojej matki, wierząc w jej opowieści. Żaden lekarz nie widzi problemu – operacja się udała, może normalnie chodzić. Tylko nie biegać. Ale cóż oni wiedzą?
Postawiłam ultimatum: wraca do domu albo zabiera swoje rzeczy i składam pozew. Teraz oskarża mnie, iż go nie kocham i nie rozumiem. Przecież nie jest u kochanki, tylko pomaga matce!
Wszystkie przyjaciółki pytają, po co to znoszę. Pewnie mają rację – choćby ja już widzę, iż mój mąż nigdy się nie ocknie.