Mocniej, szybciej, ciężej… Czyli “Bienvenido a la Casa de la Muerte” od House of Death

kulturalnemedia.pl 1 tydzień temu

House of Death niedawno świętowali repremierę płyty Bienvenido a la Casa de la Muerte. Czy warto ją przesłuchać?

Przed repremierą albumu ukazały się single: Into the Fire oraz Grave Dancing. Ten pierwszy opowiada o konfrontacji z własnymi słabościami i “refleksji nad życiem, walce z przeciwnościami i wewnętrznymi demonami”.

Z kolei o Grave Dancing można przeczytać, że:

(…)zabiera nas jeszcze głębiej do świata, w którym każdy z nas musi stanąć twarzą w twarz ze swoimi słabościami. (…) Wokal Juana Carlosa Cano prowadzi nas przez tekst symboliki, walki z przeciwnościami i introspekcji.

Natomiast generalnie o pisaniu tekstów Juan powiedział w wywiadzie dla KM. Określił ten proces tymi słowami:

Zwykle piszę słowa na podstawie muzyki, którą otrzymuję od zespołu. jeżeli jest to optymistyczny numer, staram się napisać coś zabawnego – coś, co pasuje do stylu tego utworu. A jeżeli ma poważniejszy klimat, staram się napisać historię, która będzie pasować do melodii, jaką wychwytuję z muzyki. Czasem jest to wymyślona historia, a innym razem piszę o tym, co aktualnie dzieje się na świecie, o polityce, itp.

Skoro już przy tekstach jesteśmy, a wychodzą one spod ręki Juana, to skupmy się na chwilę na wokalach.

Trzeba powiedzieć jasno – Juan ma bardzo dobry głos. Moim skromnym zdaniem, jeden z najlepszych w Polsce. Ma niesamowicie rozpiętą skalę głosu i wydaje mi się, iż potrafi zaśpiewać niemal wszystko – czy niżej, czy wysoko, będzie brzmieć to tak samo dobrze. Tak samo nie ma dla mnie różnicy, czy śpiewa po angielsku, czy po hiszpańsku – obydwa języki przy jego głosie brzmią super! To nie jest wokalista z przypadku – on doskonale wie, co potrafi zrobić ze swoim głosem i wychodzi mu to świetnie!

Rock’n’roll, thrash i energia

Przejdźmy do muzyki. House of Death nie wynajdują koła na nowo – tu nie ma nic odkrywczego. Jest rasowy, dobrze brzmiący rock’n’roll oraz mocne, hard rockowe i metalowe granie.

Nowy album rozpoczyna się pompatycznym intrem, który wprowadza nas w mocniejsze i bardziej energetyczne brzmienia aniżeli na debiucie. Dla mnie na Bienvenido a la Casa de la Muerte jest mocniej, ciężej, szybciej. Słychać inspiracje Metalliką lub Slayerem. Na Midnight Special było spokojniej i bardziej melodyjnie, druga płyta zaś jest nieco bardziej thrashowa. Jest więcej pazura i drapieżności niż na wcześniejszych piosenkach. I to słychać już od Into The Fire. Nie można jednak powiedzieć, żeby cała płyta była monotonna – nie każdy utwór jest zrobiony “na pełnej kurwie”. Bywa też spokojniej, na przykład na The Reckoning, Grave Dancing, Ash Caravan (jest to najspokojniejszy numer na tym albumie) lub coverze El Mariachi. Swoją drogą, jest to jeden z moich ulubieńców. Oprócz tego, lubię również The Reckoning (który ma w sobie coś ze starego Seethera), DRC lub Fake It Till You Make It.

Cała Bienvenido a la Casa de la Muerte jest bardzo dobra – przyjemna w odsłuchu, z pazurem i energetyczna. jeżeli jednak mam być szczera, to niekiedy dłużyła mi się. Mamy tu 12 kawałków – i z nielicznymi przerwami zapierdalamy. Przez to album ten był dla mnie nieco monotonny. Nie obraziłabym się, gdyby przerywników w stylu Ash Caravan było więcej… Jednak przez cały czas mogę powiedzieć, iż druga płyta House of Death to kawał porządnego, mocnego i drapieżnego grania, który warto obadać!

Ode mnie – 8/10!

Idź do oryginalnego materiału